Przed nami szczyt Unii Europejskiej w Brukseli. Na porządku obrad znajdzie się unijna konstytucja. Polski rząd i dyplomację czeka kolejny poważny egzamin. Okaże się bowiem, czy właściwie
został zdefiniowany polski interes narodowy i czy skutecznie został obroniony.
Mylą się ci, którzy twierdzą, że minął czas państw narodowych. Że europejskie potęgi zrezygnowały z ambicji podporządkowania sobie partnerów słabszych ekonomicznie lub demograficznie. Ci,
którzy mieli takie złudzenia, powinni przejrzeć na oczy przy lekturze projektu unijnej konstytucji. Jej francusko-niemieccy autorzy próbują dokonać bezkrwawego przewrotu. Chcą dodać sił Paryżowi i Berlinowi
kosztem pozostałych stolic. Przede wszystkim kosztem Warszawy i Madrytu.
Nasze „nie” było więc w tej sytuacji oczywiste. Zaskoczyła nas jedynie lękliwość państw europejskich w obliczu francusko-niemieckiego tandemu. Początkowo byliśmy
sami. Jedynie Hiszpanie wspierali nas dość chwiejnie. Ale słuszny sprzeciw bywa zaraźliwy. Na ostatnim spotkaniu szefów dyplomacji w Rzymie już połowa jego uczestników mniej lub bardziej jawnie
i zdecydowanie zakwestionowała Niceę. Gdy szef brytyjskiej dyplomacji Jack Strow podjął polską sugestię, aby odłożyć dyskusję na ten temat o kilka lat, Paryż i Berlin
znalazły się w defensywie.
Teraz, 13 grudnia, w Brukseli trzeba postawić kropkę nad i. Nasz opór oraz bunt małych i średnich państw przeciwko niemiecko-francuskiej Europie musi zostać ostatecznie uznany.
W unijnej konstytucji musi być odwołanie się do chrześcijańskich korzeni Europy. Tylko tyle i aż tyle.
W nocy z 12 na 13 grudnia polscy politycy zostaną poddani bardzo silnym naciskom. Usłyszą raz jeszcze, że Polska straci z powodu swego uporu. Że nie otrzyma pieniędzy i stanowisk
komisarzy. Że spadnie na nią odpowiedzialność za założenie elitarnego klubu wewnątrz Unii. Skoro nie ulegliśmy dotąd, nie możemy ulec na ostatniej prostej. Nie możemy ulec, gdyż warunki, na
jakich Polska przystąpiła do Unii, ocierały się już o granicę naszego interesu narodowego. Nawet zwolennicy Unii nie kryli przecież, że koszty są bardzo wysokie, a doraźne korzyści
skromne.
Gorzki smak mieć będzie nasz upór i nasz sukces w Brukseli, jeśli do niego dojdzie. Komisarz Verheugen powiedział przecież, że nie pracowałby na rzecz członkostwa Polski w Unii,
gdyby wiedział, że tak będziemy się zachowywać. Musimy być zatem przygotowani na konsekwencję naszego uporu. Na cichy gniew i finansowe represje ze strony Paryża i Berlina.
Bo publicznie to premier Raffarin będzie nas nieustannie zapewniał o historycznej przyjaźni oraz o tradycyjnym altruizmie Paryża.
Pomóż w rozwoju naszego portalu