Zbliża się 6 grudnia, czas, kiedy w dawnych latach, zgodnie z wielowiekową tradycją, Święty Mikołaj wręczał grzecznym dzieciom prezenty.
Piszę o tym w czasie przeszłym, bo w pewnym momencie Świętego Mikołaja, ubranego w ornat, z mitrą na głowie i pastorałem w ręce,
zastąpił krasnoludek w czerwonym kubraczku (a często „krasnoludka w minispódniczce”, o ile stworki te mają płeć) i w śmiesznej czapce
z pomponem, który to strój, właściwy bajkowym skrzatom i błaznom, na pewno nie ma nic wspólnego z powagą godności biskupa Miry, którego wspomnienie zawsze obchodziliśmy.
Co więcej, usiłuje się skutecznie pozbawić tę tradycję nawet samej nazwy, zastępując Świętego Mikołaja „mikołajkami”, pomimo że w języku polskim słowo to znaczy zupełnie co
innego (Mikołajki pisane dużą literą - to miasto na Pojezierzu Mazurskim, a pisane małą literą - to nazwa roślin z rodziny baldaszkowatych).
Dzieje się tak zapewne dlatego, że cywilizacja pieniądza, bliższa Szatanowi niż Bogu, stara się wszelkimi sposobami niszczyć katolicką wiarę, uderzając także w tradycję, będącą jej istotnym
elementem. W dzisiejszych czasach rozpasanego konsumpcjonizmu jest to, jak widać, łatwiejsze niż otwarta wojna ideologiczna. To, co nie udało się komunistom, udaje się wojującemu ateizmowi.
Nie udało się zastąpić Świętego Mikołaja Dziadkiem Mrozem, ale, niestety, udaje się zastąpić go mikołajkowym błaznem.
Dlatego apeluję: Nie dajmy się do reszty ogłupić. Nie niszczmy wielowiekowej tradycji, będącej jednym z istotnych symboli naszej wiary. Oddajmy dzieciom prawdziwego Świętego Mikołaja! Razem
z przesłaniem dobroci, miłości bliźniego i umiejętnością dzielenia się z innymi. Bo tych wartości spotkany w hipermarkecie czerwony stworek na pewno naszych
dzieci nie nauczy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu