Jak oszukano Polaków
Ciekawe, ile osób w Polsce jeszcze pamięta, jak to gromko zapewniano Polaków o ogromnym sukcesie osiągniętym przez premiera Leszka Millera podczas negocjacji z UE w grudniu zeszłego roku w Kopenhadze. W oszukiwaniu narodu „solidarnie” uczestniczyły liczne najbardziej wpływowe gazety i tygodniki, od Rzeczpospolitej i Gazety Wyborczej po Wprost. Swego rodzaju rekord kłamliwego triumfalizmu po Kopenhadze pobił tygodnik Wprost, gdzie wyrokowano, że premier Miller tyle osiągnął na szczycie w Kopenhadze, co Roman Dmowski w Wersalu. A teraz coraz bardziej widać, jak bardzo „król jest nagi” i jak żałosne było oszustwo, którym splamili się ludzie z ekipy Millera wobec własnego narodu. Oto na przykład czytamy szczere wyznania znanego niemieckiego korespondenta w Warszawie, a dziś w Brukseli, Klausa Bachmanna: „Szczyt w Kopenhadze był negocjacyjną klęską (dla Polski - J. R. N.), przerobioną na sukces propagandowy za pomocą telewizji”. Pisze to Bachmann w tekście: Ile razy do tej samej rzeki?, publikowanym w Rzeczpospolitej z 23 października. Pisze to w tej samej Rzeczpospolitej, w której tak prymitywnie kłamano w samej czołówce numeru z 14 grudnia 2002 r., informując o rzekomym triumfie w Kopenhadze, pisząc jakoby „Unia przyjęła wszystkie żądania Polski”.
Skąpa Unia
Reklama
Z tak bliskiej rządowi Millera postkomunistycznej Polityki nagle dowiadujemy się interesującej rzeczy o tym, jakie oczekiwania miała ekipa Millera w związku z wejściem do Unii Europejskiej i jakiż to spotyka ją gorzki zawód. Według tekstu Jacka Żakowskiego: Zejście Smoka (Polityka z 25 października): „Po zatkaniu dziury budżetowej przez ministra Belkę polityczny pomysł na finanse publiczne był z grubsza rzecz biorąc taki, żeby się doczołgać do Unii Europejskiej i dotrwać do unijnych pieniędzy. Kiedy się okazało, że Unia będzie mniej szczodra, niż wcześniej sądzono, że Polska może nawet stać się unijnym płatnikiem netto, było już za późno na nieprzyjemne reformy”. A więc nawet w skrajnie euroentuzjastycznej Polityce nagle (rychło w czas!) zaczyna się przyznawać, że Polska może stać się płatnikiem netto, czyli dopłacać do Unii. A tylu eurorealistów na próżno przed tym ostrzegało przed referendum, przy totalnym milczeniu całej prounijnej prasy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Alkoholowy „prezent” od Unii
Unia Europejska daje pokaz wielkoduszności wobec eksporterów alkoholu, pozwalając im na zalewanie innych krajów gigantycznymi ilościami alkoholu, nawet wbrew dotychczasowemu ustawodawstwu tych krajów. Na pierwszej kolumnie Gazety Wyborczej z 21 października czytamy korespondencję Roberta Sołtyka z Brukseli pt. Unia bierze na alkohol. Według tekstu Sołtyka: „UE domaga się od Szwecji respektowania prawa do przywożenia bez opłat ogromnych ilości alkoholu i papierosów. Szwedzi bronią zdrowia narodu”. Według informacji Wyborczej, dotąd w Szwecji były bardzo duże ograniczenia w sprzedaży alkoholu. Do dziś w sklepach spożywczych Szwedzi mogą kupić tylko piwo o zawartości alkoholu nie wyższej niż 3,5 proc. Mocne piwo, wina i wódki można było kupić w niezbyt dużej ilości sklepów monopolowych (490 na całą Szwecję). Teraz to wszystko się zmieni dzięki alkoholowej „łaskawości” UE. Według korespondencji R. Sołtyka: „Minimalny przydział zalecany przez UE jako „spożycie indywidualne” to: 110 l piwa, 90 l wina (128 butelek 0,7 l), 10 l mocniejszych alkoholi i 800 sztuk papierosów. I tyle będzie mógł wwieźć do kraju każdy Polak począwszy od 1 maja 2004 r.! Unia nie precyzuje, ile razy w roku”. Nie przysłuży się to zdrowiu Polaków.
Zagrożone zdrowie
Reklama
Nie przysłuży się zdrowiu w Polsce również inna decyzja, którą będziemy musieli stosować od 1 maja 2004 r. po wejściu do UE - o likwidacji tzw. generyków. Okazuje się, że - zgodnie z żądaniami Unii - będziemy musieli wyłącznie sprzedawać (odpowiednio drogie) oryginalne leki, np. aspirynę, a zrezygnować z generyków, czyli kopii tych leków, typu produkowanej w Polsce polopiryny, oczywiście, o wiele tańszej. Jak pisze Paulina Kieszkowska w prawnym dodatku do Rzeczpospolitej z 20 października w tekście pt. Nie wolno kopiować. Polskie leki po akcesji: „Polska, wchodząc do Unii Europejskiej, będzie musiała podwyższyć standardy ochrony praw do nowoczesnych leków. Oznacza to przełom w naszym prawie, dotychczas faworyzującym tzw. generyki, czyli kopie nowoczesnych leków oryginalnych”. Według Kieszkowskiej, prawo unijne uznaje, że generyki są nielegalne i nie będą mogły być legalnie dostępne. Trudno jeszcze powiedzieć, jak fatalnie odbije się to na kieszeniach przeważającej części polskich pacjentów, z których i tak wielu musiało już rezygnować z lekarstw z powodu braku pieniędzy. Ciekawe, dlaczego tak rzadko pisano o tej sprawie w czasie dyskusji przedreferendalnej. Inne pytanie: Dlaczego o tak ważnej sprawie tak mało pisze się w czołowych dziennikach i tygodnikach, choć grozi ona uderzeniem w miliony ludzi?
Trudne pytania
Reklama
Redaktor naczelny Gazety Polskiej Piotr Wierzbicki zareagował z ogromną irytacją, i słusznie, na apel grona osobistości podpisanych pod „Listem otwartym do europejskiej opinii
publicznej”. Sygnatariusze apelu, m.in.: Barbara Skarga, Konstanty Gebert, Maria Janion, Mieczysław F. Rakowski, wystąpili z ostrym atakiem na tych wszystkich, którzy chcą się targować
z Unią Europejską w obronie postulatów z Nicei, nazywając ich rzecznikami konserwatyzmu i partykularyzmu, gromko wołając: „Nie chcemy być we wspólnej
Europie państwem utrudniającym integrację, symbolem konserwatyzmu i partykularyzmu”.
Bardzo wiele rzeczy nie podoba mi się w dzisiejszej Gazecie Polskiej, która gruntownie odeszła od głoszonych przez siebie jeszcze z 5 lat temu wartości. Jak się okazało jednak,
na szczęście coś jeszcze zostało z dawnych wizji, dominujących w tym piśmie, czego dowodem wydają się być trzy bardzo celne pytania postawione przez Piotra Wierzbickiego sygnatariuszom
wspomnianego wyżej apelu (w tekście Reakcyjne pytania, Gazeta Polska z 22 października): „(...) Dlaczego wtedy, gdy polscy dyplomaci i polscy publicyści deklarują konieczność
obrony narodowych interesów, nazywa się to „konserwatyzm”, „partykularyzm”, „utrudnianie integracji” - a gdy o analogiczne własne narodowe
interesy zabiegają w Unii Europejskiej Francuzi, Niemcy, Belgowie, nazywa się to „wolność”, „równość”, „solidarność”? (...) Na jakiej zasadzie „wstecznictwo”,
o które oskarża się Polskę, gdy ta stara się utrzymać swą dotychczasową pulę głosów, przeradza się natychmiast w „postęp”, gdy rzecz dotyczy zabiegających o zwiększenie
puli głosów Francji i Niemiec? (...). Czemu patriotyzm polski zostaje zakwalifikowany jako partykularyzm i wstecznictwo - skoro francuski, niemiecki, belgijski, holenderski,
duński może oznaczać wyłącznie dobrze pojętą i uzasadnioną troskę o potrzeby tamtejszych społeczności?”.
Zwierzenia Danuty Wałęsowej
W Rzeczpospolitej z 27-28 września - obszerne zwierzenia Danuty Wałęsowej pt. Historia weszła w nasze życie. Najciekawszy wydaje się być fragment poświęcony Adamowi Michnikowi.
Oto jak zwierza się na jego temat D. Wałęsowa redaktorowi Rzeczpospolitej Piotrowi Adamowiczowi: „Wiele osób przychodziło na Polanki i do Pałacu Prezydenckiego, jak widziało jakieś korzyści.
Nigdy nie miałam złudzeń co do tych ludzi. Wiedziałam, że jest to mały kaliber ludzi, którzy jak trzeba będzie, przyjdą i nawet klękną przed Wałęsą.
- A kto klękał przed Wałęsą?
- Na przykład Adam Michnik.
- Adam Michnik?!
- Po powstaniu „Solidarności” wraz z częścią grupy „korowskiej” krytykował męża. Po stanie wojennym, jak wyszedł z więzienia, przyjechał na Zaspę.
Pamiętam, jak klęczał. Dosłownie! I mówił: „Wodzu! Miałeś rację! Wszystko, co przewidywałeś, w 100 procentach się sprawdziło”. A później robił to, co robił”.
Polacy jak zwykle naiwni
Przez całą historię słynni byliśmy z gotowości do wielkodusznego udziału w różnych przedsięwzięciach, w których pomagaliśmy innym, narażając swe życie, i... nic za to
nie dostając. Wygląda na to, że będziemy mieli kolejną powtórkę z historii. Trójka autorów Super Expressu: Edyta Żemła, Dagmara Kowalska i Wojciech Basiński piszą w tekście
Przegrywamy bitwę o Irak, iż: „Miało być tak pięknie - szybka wojna, a potem już tylko zyski z odbudowy Iraku. Tymczasem - walki trwają, a polskie
nadzieje na spodziewane kontrakty szybko się rozpływają (...). W tym roku wydamy na utrzymanie naszego kontyngentu w raku135 mln zł, w przyszłym roku - 308 mln zł”.
Z kolei w dodatku do Życia Warszawy - Stolicy z 18 października czytamy na temat naszej akcji w Iraku wywiad Doroty Szuszkiewicz z gen. Sławomirem
Petelickim, byłym dowódcą jednostki GROM pod wymownym tytułem Do Iraku nie było warto. Petelicki krytycznie odnosi się do przejęcia przez Polaków odpowiedzialności za strefę stabilizacyjną
w Iraku, mówiąc: „Przedstawiamy się jako jedno z mocarstw, obok Amerykanów czy Brytyjczyków, a jakie z nas mocarstwo? Właśnie robimy oszczędności na emerytach.
Trzeba odróżnić gesty od spraw do negocjacji. Kiedyś oficerowie polskiego wywiadu uratowali kilku agentów CIA w Iraku, zagrożonych śmiercią. Wtedy USA zmniejszyły nasze długi o 20
miliardów dolarów. I to nie było negocjowane, to był piękny gest amerykański za piękny gest polski. Teraz pięknym polskim gestem był udział w wojnie niewielkiej grupy
naszych komandosów, którzy rozsławili polskie siły zbrojne, uczestnicząc, według słów ministra obrony narodowej, w ponad 60 skomplikowanych akcjach zbrojnych. Tu nie było co negocjować. Ale
przejmowanie odpowiedzialności za strefę stabilizacyjną jest czymś zupełnie innym. W tym przypadku powinniśmy negocjować i wywalczyć więcej. Powtarzam to za Nowakiem-Jeziorańskim,
którego trudno posądzić o antyamerykanizm. Izrael wziął 10 miliardów dolarów za to, że do sprawy wojny w Iraku w ogóle się nie wtrącał. Turcy dostaną 11 miliardów.
A my? Nie możemy nawet doprosić się zniesienia wiz do USA. Dostaliśmy zobowiązania offsetowe, ale za to, że kupujemy samolot, a nie dlatego, że nasi żołnierze narażają
życie. Dlaczego za przejęcie strefy stabilizacyjnej nie mamy małego planu Marshalla? Gdybyśmy dostali pieniądze za strefę, takie, które poprawiłyby życie naszego społeczeństwa, sprawa
wyglądałaby inaczej. Żołnierze są przecież po to, by ryzykować”.
Cytowane tu artykuły prezentują głównie względy ekonomiczne, pomijając inne (moralne) aspekty wojny w Iraku, a także wzgląd na to, jakie będą ostateczne skutki naszej obecności
w Iraku dla naszych stosunków z Irakijczykami i mieszkańcami innych państw arabskich. A warto nad tym również się zastanowić.