Przez wiele lat łudzono nas w wypowiedziach polityków (od Kwaśniewskiego po Geremka) i rozlicznych wpływowych mediach rzekomym cudem pojednania z Niemcami. Na próżno niektórzy
z nas ostrzegali przed złudzeniami i ukazywali dowody nieczystych intencji Niemiec w gospodarce, polityce, kulturze (niechęć do oddania czegokolwiek z zagrabionych
dóbr kulturalnych) czy w stosunku do polskiej dwumilionowej mniejszości w Niemczech, faktycznie pozbawionej jakichkolwiek praw. Wszystko to było zagłuszane w najbardziej
wpływowych mediach krzykiem o Niemczech jako „naszym najlepszym adwokacie”. W tym czasie Niemcy rosły w siłę, szły do przodu jak burza w walce o dominację
w Europie Zachodniej, zacieśniały coraz bardziej związki z Rosją (groźba kolejnego Rapallo). I nagle stopniowo nasz „niemiecki adwokat” w UE zaczął
nas coraz częściej spychać do narożnika. Nagle okazało się, jak stwierdził jeden z najbardziej znanych zagranicznych korespondentów w Warszawie Klaus Bachmann, że właśnie z Niemcami
mamy w sprawach UE najwięcej konfliktów interesów.
Co gorsza, zaczęto dostrzegać, że za fasadą frazesów o przyjaźni (przypominania słynnych „łez Kohla” na spotkaniu z Mazowieckim w Krzyżowej)
kryją się coraz silniejsze roszczenia przesiedleńców, z Eriką Steinbach na czele. Dopiero gruboskórne niezręczności tej ostatniej przy okazji projektów Centrum przeciw Wypędzeniom obudziły
co niektórych. Zaczęto uważnie przyglądać się niemieckiej scenie politycznej i stopniowo zaczęło się gorzkie przebudzenie.
W przeróżnych dziennikach i tygodnikach, które przez lata głosiły con amore mit o pojednaniu między Polską a Niemcami, pojawiły się głosy ostrzegawcze, czasem nawet
alarmujące. Naraz zauważono, że zbyt pochopne było nazywanie „oszołomami” tych, którzy ostrzegali przed niemieckimi roszczeniami do ziemi w Polsce. Nawet w tak euroentuzjastycznym
dzienniku jak Rzeczpospolita pojawił się tekst dwóch autorów: Niemca i Polaka - Stefana Hambury i Waldemara Gontarskiego, pokazujący, że wcale nie jest wykluczona prawna droga
dla niemieckich roszczeń do odszkodowań wobec Polski (por. Rzeczpospolita z 8 października 2003 r.). W niektórych gazetach i tygodnikach zaczęły się mnożyć teksty
alarmujące co do intencji Niemiec z wieloletnim opóźnieniem. Celuje w tym tygodnik Wprost, który jeszcze tak niedawno, z pół roku temu, piętnował „awanturnika”
Bolesława Chrobrego, który śmiał toczyć wojny z Niemcami, zamiast zabiegać o ich sojusz. Jak gdyby cesarstwo niemieckie poza tak wyjątkową postacią jak Otto III chciało jakiegokolwiek
sojuszu z Polską, miast trzymania jej hołdowniczo, kornie, „na klęczkach”. Z gorzką satysfakcją przeczytałem artykuł we Wprost z 26 października
2003 r., zawierający alarmujące ostrzeżenia na temat opanowania polskiej prasy przez Niemców. Redaktor Sieradzki w tekście pisanym przy współpracy Magdy Rychter i Piotra Cywińskiego
pt. Niemiecka prasa stwierdza bez ogródek, iż „Polska stała się już niemiecką kolonią medialną”.
Z tekstu dowiadujemy się m.in. o raporcie Europejskiej Federacji Dziennikarzy, nader krytycznie oceniającym opanowanie rynku prasowego w Europie Środkowej przez obcy kapitał,
głównie niemiecki. Autorzy raportu stwierdzają: „To wielkie zagrożenie dla niezależnego dziennikarstwa i wolności myśli. Stary monopol państwa totalitarnego został w Europie
Środkowej zamieniony na monopol obcego kapitału”.
Według redaktorów Wprost: „Zagraniczny kapitał - w trzech czwartych niemiecki - kontroluje 85 proc. rynku medialnego w Europie Środkowej, w tym ponad
połowę rynku prasowego. Według autorów raportu EFD, niemieccy właściciele gazet w Polsce, Czechach i na Węgrzech próbują narzucać redakcjom swój - zgodny z narodowym
interesem - punkt widzenia. Czy w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii bądź we Włoszech do pomyślenia jest sytuacja, że dysponent najważniejszych gazet jest ulokowany za granicą
i stamtąd ocenia działania rządu, parlamentu, polityków czy wymiaru sprawiedliwości? To eksperyment tak absurdalny, że nikomu nie przyszedł do głowy”.
W artykule czytamy również szokujące dane o opanowaniu przez Niemców rynków prasowych innych krajów Europy Środkowej: „W jeszcze większym stopniu niż w Polsce niemieckie
koncerny kontrolują media w Czechach (opanowały 82 proc. rynku prasy lokalnej) i na Węgrzech (75 proc. całego rynku prasowego). W Czechach niemiecki kapitał kupił największe
gazety, m. in. Mladá Fronta Dnes, Lidové Noviny, Hospodářské Noviny, Tyden. Podobnie jest na Węgrzech, gdzie Niemcy kontrolują Népszabadság, Vilaggazdasag czy Magyar Hirlap. Na Słowacji do niemieckich
koncernów należy ponad 30 tytułów. Teraz rozpoczęły one ekspansję na Bałkany oraz do krajów nadbałtyckich. Niedawno koncern Westdeutsche Allgemeine Zeitungsverlag kupił najważniejszy dziennik w Serbii
i Czarnogórze - Politika. W efekcie Europa Środkowa zaczyna przypominać niemiecką kolonię prasową. Nie pozostaje to bez wpływu na bieżącą politykę. Najlepszym tego dowodem
są zgodne z niemieckim punktem widzenia publikacje w Mladá Fronta Dnes czy w Lidovych Novinach, podkreślające krzywdę Niemców wypędzonych z Sudetów czy nawołujące
do anulowania tzw. dekretów Beneša (na mocy których przesiedlono sudeckich Niemców). A to dopiero pierwsze próby wpływania na opinię publiczną w danym kraju. Test na to, jak daleko
można się posunąć”.
Rzecz znamienna. Niemcy szczególnie silnie starali się opanować rynek medialny w tych regionach Polski czy Czech, do których wciąż podtrzymuje się skryte niemieckie roszczenia. W Czechach
całkowicie opanowano rynek prasowy w Sudetach, w Polsce - prasę na Ziemiach Odzyskanych, a więc w Polsce Zachodniej i Północnej. Oto kilka
najnowszych danych na ten temat, podanych w tygodniku Wprost: „We Wrocławiu Passauer Neue Presse jest już właścicielem wszystkich (poza lokalnym dodatkiem Gazety Wyborczej) dzienników.
Podobnie jest w Poznaniu (po zakupie Głosu Wielkopolski i Gazety Poznańskiej), w Gdańsku (po kupnie Dziennika Bałtyckiego i wchłoniętego przez niego jako bezpłatny
dodatek Wieczoru Wybrzeża), (...) Katowicach (Dziennik Zachodni i Trybuna Śląska) (...). Monopol informacyjny zapewnił sobie niemiecki koncern w województwie warmińsko-mazurskim”.
Według artykułu z Wprost, teraz Niemcy mają na zachodnich i północnych terenach większy monopol niż w czasie zaboru pruskiego, gdyż: „Wówczas w Wielkopolsce
ukazywało się więcej tytułów gazet i czasopism wydawanych przez polskie podmioty niż obecnie”.
Alarm podnoszony przez Wprost i niektóre inne wpływowe tygodniki i gazety opiniotwórcze na temat niemieckich zagrożeń dla Polski wydaje się aż nadto spóźniony. Zapytajmy, co
robiły te gazety i te tygodniki z pięć-sześć lat temu, gdy niektórzy z nas donośnie bili na alarm z powodu tych zagrożeń, narażając się na oskarżenia o „nacjonalizm”,
„germanofobię” i w ogóle „ksenofobię”. Przypomnę tu, że dokładnie pięć lat temu opublikowałem książkę Zagrożenia dla Polski i polskości, w której
jeden bardzo obszerny rozdział poświęciłem nieczystej grze Niemiec wobec Polski w przeróżnych dziedzinach, zwracając uwagę na to, że między Polską a Niemcami mamy faktycznie „kicz
pojednania” (fałsz pojednania). Już wtedy ironizowałem z najgłośnionej właśnie we Wprost (nr z 7 grudnia 1997 r.) wypowiedzi ówczesnego ministra spraw zagranicznych
RP Bronisława Geremka o rzekomym „cudzie zbliżenia” z Niemcami. W tymże tygodniku Wprost (nr z 4 października 1998 r.) usypiano Polaków innym
wywiadem, m.in. Geremka, twierdzącym, że: „Niemcy są nadal kolosem ekonomicznym, ale krasnalem politycznym”. Już wtedy Niemcy nie były żadnym krasnalem politycznym, ale krajem coraz mocniej
przebijającym się do hegemonii politycznej w Europie, co już dziś praktycznie stało się faktem. Warto tylko zapytać, kiedy dziś „obudzeni” na niemieckie zagrożenia redaktorzy z Wprost
i podobnych im periodyków przyznają się do tak długiego szkodliwego usypiania Polaków co do niemieckich zagrożeń i zaczną bić się w swoje własne piersi.
A tymczasem w niemieckiej krainie nasilają się rzeczy bardzo niedobre dla Polski. Tydzień temu długo rozmawiałem na ten temat z bardzo sympatycznym Niemcem, należącym do coraz
rzadszego gatunku polonofilów w kraju za naszą zachodnią granicą. Niemiec, żonaty z Polką i szczerze nas lubiący, mówił, z jakim niepokojem obserwuje
nasilenie szowinizmu w Niemczech. Mówił o coraz donośniej wyrażanych nadziejach, że już wkrótce zacznie się pokojowe „odzyskiwanie” ziemi w zachodniej Polsce,
której Polacy nie potrafią zagospodarować. Mówił o coraz wyraźniejszym zdominowaniu nurtów myślenia w Niemczech przez nastroje nacjonalistyczne, którym ulegają teraz także socjaldemokraci
i zieloni, dawniej reprezentujący zupełnie odmienne postawy. Ostrzegał, że trudna sytuacja gospodarcza w Niemczech (5 mln bezrobotnych) będzie sprzyjała tym silniejszym zabiegom
obu głównych partii: chadeków i socjaldemokratów o elektorat „narodowy”, co później może się odbić bardzo szkodliwie na stosunku do Polski. Najbardziej zaś dziwił się
naiwności, z którą przeważająca część Polaków odnosi się do Niemiec, nie widząc coraz mocniej tlącego się nurtu roszczeniowego.
Pomóż w rozwoju naszego portalu