Reklama
25 września 2003 r. upływa 50 lat od aresztowania naszego Ojca - Prymasa Tysiąclecia. Wtedy, w 1953 r., stosunki między Kościołem a Państwem były napięte, mimo niezwykłych
wysiłków Księdza Prymasa, który nie chciał dopuścić do ostatecznego nieszczęścia. Zamknięto niższe seminaria, komuniści grozili, że zamkną też wszystkie wyższe seminaria duchowne, a pozostawią
tylko seminaria państwowe, pozostające całkowicie pod ich władzą i z ich programem wychowania przyszłych kapłanów. Można to sobie wyobrazić?! Istniał szatański wprost projekt stworzenia
„obozu koncentracyjnego” dla wszystkich polskich zakonnic. Ojciec walczył jak lew w obronie zagrożonego Kościoła i jego placówek.
9 lutego 1953 r. napięcie sięgnęło zenitu. Władze wydały dekret o obsadzaniu stanowisk kościelnych. Komuniści mieli decydować, kto może zostać w Polsce biskupem w diecezji
i proboszczem w parafii. Był to dla Kościoła straszliwy cios! Na to Episkopat Polski, z Prymasem na czele, nie mógł się zgodzić.
8 maja 1953 r. odbyła się Konferencja Plenarna Episkopatu Polski w Krakowie, na Wawelu. Prymas i biskupi wyrazili stanowczy protest wobec tego wszystkiego, co wyrabiali
komuniści w naszej Ojczyźnie. Wystosowali memoriał do władz rządowych, wyliczając krzywdy, jakie dzieją się Kościołowi i katolikom polskim, m.in.: usuwanie religii ze szkół,
a Boga - z serc młodzieży; próby i ośrodki dywersyjne wśród duchowieństwa, aresztowanie księży; bezwzględne niszczenie prasy oraz wydawnictw katolickich; ingerencja
w sprawy Kościoła i próba jego krępowania.
Były w tym memoriale m.in. następujące słowa: „Do prześladowania nie daliśmy najmniejszego powodu; cierpienie staje się naszym udziałem nie za co innego, lecz tylko za sprawę
Chrystusa i Chrystusowego Kościoła. Rzeczy Bożych na ołtarzach cesarza składać nam nie wolno. NON POSSUMUS!”.
Sytuacja w stosunkach między Kościołem a Państwem była coraz trudniejsza. Prymas Wyszyński przeczuwał, że może być uwięziony. Wypowiedział wtedy bardzo ważne słowa: „Gdy
będę w więzieniu, a powiedzą, że Prymas zdradził sprawę Bożą - nie wierzcie! Nigdy nie zdradziłem i nie zdradzę sprawy Kościoła, choćbym miał za to zapłacić
życiem własnym i własną krwią. Gdyby mówili, że Prymas ma nieczyste ręce - nie wierzcie! Nigdy nie sięgałem po nic dla siebie. Gdy będą mówili, że Prymas działa przeciwko Narodowi i własnej
Ojczyźnie - nie wierzcie! Kocham Ojczyznę więcej niż własne życie i wszystko, co czynię dla Kościoła, czynię dla niej”.
*
Mijały tygodnie w największym napięciu całego społeczeństwa polskiego. 14 września - doroczne rekolekcje Episkopatu na Jasnej Górze. Prymas dał biskupom do zrozumienia, że jest gotowy
na wszystko.
Mówił m.in.: „Wolę prześladowanie i męczeństwo niż przywileje, bo w prześladowaniu jestem jedno z udręczonym Narodem”. Zajmowano się sprawą uwięzionego
bp. Czesława Kaczmarka z Kielc, którego oskarżano o kontakty amerykańskie przeciwko Polsce Ludowej. Ksiądz Prymas wystosował pismo do władz państwowych w jego obronie,
żądając natychmiastowego uwolnienia. Był to ostateczny argument dla państwa, aby podjąć decyzję o aresztowaniu kard. Wyszyńskiego.
W przeddzień aresztowania Prymasa, 24 września 1953 r., przyszedł do niego Bolesław Piasecki, twórca PAX-u. Zachowywał się dziwnie. Przedstawił „kilka wyjść”, informując, co Ojciec
powinien uczynić, aby uratować zagrożoną wolność Kościoła. Propozycje te nosiły znamiona kolaboracji z komunizmem. Ojciec wysłuchał tego z ogromnym spokojem, a potem powiedział:
„Zapomina Pan o tym, że dla biskupa katolickiego jest jeszcze jedno wyjście”. „Jakie?” - nerwowo zapytał Piasecki. Ojciec krótko odpowiedział: „Więzienie!”.
Piasecki wstał, lekko się skłonił i bez słowa wyszedł. Na drugi dzień Prymas Polski został aresztowany!...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
*
Reklama
25 września 1953 r. w kościele akademickim św. Anny w Warszawie odbywała się uroczystość ku czci bł. Władysława z Gielniowa, patrona stolicy, z racji jego
liturgicznego wspomnienia. Kościół był wypełniony, a wielu ludzi stało na zewnątrz, aż do wylotu ulicy Miodowej. Stolica już od pewnego czasu drżała o bezpieczeństwo swego Pasterza,
a wszyscy wiedzieli, że w dniu Patrona stolicy Prymas będzie przemawiał. Chcieli go zobaczyć jeszcze raz, pełni lęku o niego.
Po Mszy św. tłum rzucił się do wsiadającego do auta Prymasa z okrzykami i szlochem. Ojciec, wsiadając, powiedział jedno zdanie: „Mówcie za mnie Różaniec”.
Było to pożegnanie Prymasa z ludem Stolicy.
*
Reklama
Na drugi dzień, w sobotę 26 września, udałam się z Janką K. do Ojca na Mszę św., bo tak było zawsze. Ku naszemu zdziwieniu, brama i furta wejściowa były zamknięte. Nagle,
jakby spod ziemi, wyskoczyła jakaś kobieta z krzykiem: „Do kogo?!”. Odpowiedziałam spokojnie: „Jak to - do kogo? To pani nie wie, kto tu mieszka? Proszę nam natychmiast
otworzyć furtę. Idziemy na Prymasowską Mszę św.”. „Dziś rano Mszy nie będzie, dopiero wieczorem” - powiedziała. „Głupie gadanie! Wiemy, co mamy o tym myśleć, za chwilę
cała Warszawa dowie się, co dzieje się w Pałacu Prymasowskim”. Kobieta nagle jakby „rozpłynęła się”, chowając się pod murek, okalający dziedziniec. Gdy się odwróciłyśmy, zobaczyłyśmy
jakiegoś mężczyznę, który tam i z powrotem chodził przed rezydencją. Było dla nas jasne: Ojciec jest aresztowany i wywieziony z Warszawy pod osłoną nocy. Tu
już go nie ma...
Natychmiast pobiegłyśmy z tą wiadomością do ks. Sitkowskiego - proboszcza katedry. Nic nie wiedział, był wstrząśnięty. Zaraz zawiadomił bp. Zygmunta Choromańskiego, sekretarza Episkopatu,
który także nic nie wiedział. Wiadomość o aresztowaniu Ojca rozeszła się lotem błyskawicy. Warszawa zadrżała o los swego umiłowanego Pasterza.
Pobiegłam do moich dziewcząt, które mieszkały razem u sióstr na Kamionku. Były wstrząśnięte wiadomością o aresztowaniu Ojca. Natychmiast stanęły jak żołnierze do boju, gotowe
na wszystko, aby modlitwą i ofiarą ratować uwięzionego Ojca. Ciągnęłyśmy kartki ze stacjami Drogi Krzyżowej, aby codziennie ją odprawiać. Ja marzyłam o stacji IV -
spotkanie z Matką - i właśnie ją otrzymałam. Tak bardzo pragnęłam, aby Maryja była nieustannie przy Ojcu i pomagała mu w jego drodze krzyżowej. Od tej
chwili zmobilizowałyśmy się wszystkie do modlitwy i ofiary, jak jeszcze nigdy dotąd.
*
Dlaczego aż tak? Wiedziałyśmy, że kard. Mindszenty i bp Kaczmarek byli - jak to się mówiło - spreparowani. Podawano im w zastrzykach lub w jedzeniu środki
wpływające na ich świadomość. Mówili takie rzeczy, których bez tych środków nigdy by nie powiedzieli. Chciałyśmy za wszelką cenę Ojca przed tym uchronić. Był to po prostu „święty szał”
ratowania Ojca na wszystkie sposoby przez jego duchowe córki, do których dołączało się coraz więcej ludzi. Każda godzina dnia i nocy była objęta modlitwą przez całe rodziny i grupy
osób, zwłaszcza przez tzw. Rodzinę Rodzin. Ludzie z inteligencji - inżynierowie i lekarze - oraz ludzie prości włączali się w tę nieustanną modlitwę za Prymasa.
Nastawiali sobie budziki, aby w nocy o swojej godzinie wstać i czuwać na modlitwie. Robiłyśmy wszystko, aby jak największe kręgi Polaków włączały się w te czuwania.
Ale mimo wszystko mnie się ciągle wydawało, że czegoś jeszcze dla Ojca nie czynimy, że Matka Boża chce od nas czegoś więcej. Wakacje 1954 r. wszystkie spędziłyśmy w Częstochowie, ofiarowując
swój wypoczynek na modlitwę za Ojca przed Jasnogórskim Obrazem. Ale i to mnie nie uspokoiło. Trzeba więc czegoś więcej...
I oto nadszedł dzień 14 lipca 1954 r. Pobiegłam do Cudownej Kaplicy Matki Bożej Jasnogórskiej i zaczęłam strasznie szlochać z żalu, że powinnyśmy zrobić dla Ojca coś więcej,
a ja nie wiem co.
I nagle - pojęłam: Matka Boża żąda, abym za wolność Ojca zamknęła się na Jasnej Górze i nie wychodziła aż do powrotu Ojca z więzienia. Mam być Jej „więźniem”,
dopóki Ojciec nie stanie na Jasnej Górze, już wolny. Zgodziłam się natychmiast i jakiś przeogromny spokój ogarnął mnie całkowicie. Tak, to było właśnie to, czego nam brakowało w naszych
wysiłkach, aby ratować Ojca. Byłam więc „więźniem jasnogórskim” aż do jego uwolnienia.
„Instytucja więźnia” istnieje do dnia dzisiejszego. Do końca życia Ojca było to za niego. Po jego odejściu do Boga „więzień” trwa na Jasnej Górze za Ojca
Świętego Jana Pawła II. Obecnie mamy już 48. „więźnia jasnogórskiego”.
*
Prymas Polski był więziony w czterech miejscach od chwili aresztowania: Rywałd - dwa tygodnie; Stoczek Warmiński - cały rok; Prudnik Śląski - również cały rok; Komańcza w Bieszczadach
- rok, aż do uwolnienia. Wszystkie te miejsca były mniejszymi lub większymi sanktuariami maryjnymi. Matka Boża naprawdę Ojca „schowała”. Był przez cały czas w Jej macierzyńskich
ramionach.
Aż nadszedł dzień wolności. 26 października 1956 r. Panowie ministrowie z ramienia Gomułki, który właśnie objął władzę, przybyli do Komańczy, przynosząc Ojcu wolność. 28 października,
w niedzielę Chrystusa Króla, Prymas Polski opuścił swoje ostatnie miejsce uwięzienia i stanął w rezydencji prymasowskiej w Warszawie. Polskie Radio o godz.
20.00 podało tę wiadomość, co uchroniło nasz Naród od grożącego nam powstania: Stefan Kardynał Wyszyński, Prymas Polski, już wolny, wrócił do stolicy, aby objąć swe urzędowanie.
Bogu niech będą dzięki! I Tobie, Maryjo, Jasnogórska Królowo Polski!