Zasada jest jedna - poranna kawa w filiżance nie może stać obok komórki. Jeden nieopatrzny ruch ręką - i mogłaby być mała katastrofa. Ponieważ z tą kawą i komórką
wędruję od wczesnego rana po mieszkaniu, już to sobie przetrenowałam. Ale nie przetrenowałam w wersji porannej lektury. Zaczytana w Bramie Mandelbauma, zanurzona po same uszy w atmosferze
Bliskiego Wschodu i wędrująca myślami po starej Jerozolimie - zapomniałam się na jedną małą chwilkę i ... zapach świeżej kawy to nie był zapach pochodzący z uliczek tego
cudownego miasta, ale z czarnej kałuży na stole. Kałuża objęła swoim zasięgiem skraj mojej lektury. I co tu dużo mówić - po prostu moją książkę zalałam kawą. Żeby to jeszcze była
moja książka! Ale wypożyczyłam ją z biblioteki i, oczywiście, pociągnęło to za sobą określone konsekwencje. I zaczęła się wielka bieda. Przebiegłam kilka księgarń, kilka
antykwariatów - niestety: pudło!
Potrzebę czytania człowiek nabywa w wieku szkolnym. Zaczynając od Ali i Asa, teraz często już od zupełnie innych bohaterów, powolutku rozwija swoje umiejętności czytania, a wraz
z nimi nabiera odpowiedniego smaku. W końcu nikt nie pozostaje na poziomie matczynego mleka czy "gerberów", ale z czasem dochodzi do szparagów, kawioru i melona,
a może jeszcze do czegoś wykwintniejszego, lecz to już wyższy poziom wtajemniczenia. Ale co na to można poradzić, skoro w ciągu ostatnich dziesięciu lat liczba osób, które niczego
nie czytają, zwiększyła się z jednej trzeciej do prawie połowy, zaś liczba tych, którzy czytają co najmniej 7 książek (rocznie!), spadła o połowę? Co prawda, odrobinę wzrosła liczba
tzw. odbiorców sporadycznych, ale może wśród nich są też po prostu czytelnicy reklam, bo od reklam nie ma ucieczki.
Podobno dzisiejsza młodzież Sienkiewicza i Mickiewicza uważa za pisarzy najbardziej nielubianych. I chwali sobie, że nauczyciele wybierają książki bardziej współczesnych
pisarzy, jak na przykład - Paula Coelho. Nie wiem, czy to jest zgodne z kanonem lektur ojczystego języka, ale na pewno ci młodzi ludzie, a niebawem bywalcy m.in. kabaretów, nie będą
wcale wiedzieli, co to znaczy: "Mocium panie, na wezwanie..." czy że Oleńka nie chciała zbója lub choćby: "Hej! Hajda na koń!". A na uroczego skądinąd Niemca obecnie recytującego w telewizyjnych
programach rozrywkowych Lokomotywę od końca - popatrzą jak na czubka.
Pomóż w rozwoju naszego portalu