Śmierć czarnoskórego Georga Floyda, do której doszło w maju zeszłego roku wywołała za oceanem nie tylko ogromne kontrowersje i kolejne zarzuty pod adresem amerykańskiej policji, sugerujące, że w jej szeregach występuje zjawisko „rasizmu instytucjonalnego”. Stała się także iskrą, która podpaliła największe metropolie w USA – szczególnie Minneapolis w stanie Minnesota, gdzie doszło do wspomnianej tragedii. Według różnych szacunków straty materialne związane z zamieszkami społecznymi organizowanymi przez skrajną lewicę i ruch Black Lives Matter, które wybuchły po śmierci Floyda, opiewają łącznie na zawrotną kwotę nawet 2 miliardów dolarów. Jednak to nie pieniądze są w całej sprawie największym zmartwieniem.
Groźne antagonizmy
Reklama
Choć rozprawa sądowa oficjalnie dotyczyła osądzenia osoby byłego już policjanta Dereka Chauvina, w praktyce sam proces oraz towarzysząca mu retoryka niektórych środowisk, a także antagonizmy i nastroje społeczne, które się wokół niego wytworzyły, stanowią również poniekąd wyrok na Amerykę, jako taką. Ostatecznie, w dalszej perspektywie czasowej, nie będzie tu zwycięzców, a jedynie przegrani. Głębokie podziały w narodzie, które proces związany ze śmiercią Floyda jedynie uwypuklił, prędko nie przeminą a poczucie krzywdy obecne wśród przedstawicieli wielu środowisk znajdujących się w całej debacie często po przeciwległych biegunach, wciąż będzie katalizatorem generującym kolejne napięcia. Takie warunki to dla cynicznych polityków wręcz idealny grunt pod budowanie kapitału wyborczego i cementowanie swojego elektoratu. Inaczej sprawa ma się jednak w przypadku państwa rozumianego, jako wspólnota narodowa. Tutaj zaś mówimy o wizji prawdziwej katastrofy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
„USA znalazły się, podobnie jak wiele demokracji zachodnich, w stanie silnej polaryzacji politycznej. Taka rzeczywistość nie sprzyja politykom umiarkowanym. To co było źródłem kariery Donalda Trumpa na prawicy amerykańskiej (polaryzacja), wzmacnia także przekaz polityków po stronie liberalno-lewicowej. Politycy dochodzą do wniosku, że gwarancją sukcesu wyborczego jest nie tyle przekonanie wahających się, ile zmobilizowanie przekonanych.” – mówi w rozmowie z „Niedzielą” Dr Marcin Fatalski, amerykanista z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
„Linie podziału w USA zostały już nakreślone i dystansowanie się od wyrazistego przekazu własnego obozu powoduje obojętność bądź wręcz niechęć zwolenników.” – dodaje.
Reklama
Śmierć Floyda jest wykorzystywana przez skrajną lewicę do budowania narracji o potrzebie osłabienia amerykańskiej policji poprzez zmniejszenie jej finansowania (ang. „defund the police” – przyp. red.) oraz rozwiązywanie jej departamentów czy redukcję liczby funkcjonariuszy (ang. „abolish the police” – przyp. red.). Te irracjonalne i w istocie niezwykle groźne postulaty, częściowo już wprowadzane w życie w niektórych rejonach Ameryki, są wspierane próbami generalizacji i oczerniania całej społeczności policyjnej w USA. Dużą rolę w tej chucpie odgrywają liberalne media głównego nurtu. Można czasami wręcz odnieść wrażenie, na podstawie doniesień niektórych redakcji, że policja niemalże poluje na niewinnych czarnoskórych Amerykanów. Tymczasem, patologiczne przypadki, chociażby takie jak śmierć George’a Floyda, to niewielki odsetek wszystkich policyjnych interwencji. W zdecydowanej większości są one przeprowadzane w sposób niewzbudzający zastrzeżeń, zgodnie z procedurami i w granicach prawa. Niestety, próżno szukać zachowania tych proporcji w relacjach lewicowych mediów głównego nurtu. Redakcje te sprytnie operują niewielkim wycinkiem rzeczywistości, by wykreować swój własny, fikcyjny świat, w którym to dobrzy demokraci bronią Afroamerykanów przed rasistowską policją, którą wspierają źli republikanie.
Krzywdząca generalizacja
Niewątpliwe grzechy i winy poszczególnych funkcjonariuszy np. Dereka Chauvina, przypisywane są wszystkim policjantom. W taki sposób skrajna lewica imputuje części społeczeństwa przekonanie, że policja jest zła, niesprawiedliwa i pełna uprzedzeń rasowych. A zatem, że należy się jej sprzeciwiać, protestować przeciwko niej, a wreszcie pozbawiać ją środków – i finansowych i personalnych. Budowanie atmosfery niechęci do służb policyjnych wzmacnia zamieszki i pogłębia podziały społeczne, w szczególności te na tle rasowym. W efekcie tego rośnie przestępczość, a kraj staje się mniej stabilny. Tak właśnie dokonuje się wyrok na Ameryce. W największych amerykańskich miastach zauważająco wzrosła przestępczość. Tylko w Nowym Jorku w zeszłym roku policja odnotowała 1 531 incydentów z użyciem broni palnej. Względem roku poprzedniego jest to wzrost aż o 97 proc.! W tym samym czasie liczba nowojorczyków, którzy odnieśli obrażenia w wyniku postrzału z broni palnej wzrosła o 102 proc.! Te niepokojące dane mają swoje źródło przede wszystkim w załamaniu gospodarczym związanym z pandemią Covid-19 oraz wzrostem bezrobocia będącym tego następstwem. Trudno jednak przynajmniej częściowo nie powiązać wzrostu przestępczości z licznymi protestami przeciwko policji, podczas których dochodziło do poważnych zamieszek na tle rasowym.
Reklama
Po drugiej stronie Atlantyku doszliśmy już do takiego momentu, w którym niemal każdy przypadek postrzelenia Afroamerykanina przez białego policjanta wywołuje z automatu silne kontrowersje oraz oskarżenia o rasizm. Tymczasem bardzo wiele takich interwencji jest w pełni usprawiedliwionych przez prawo oraz zaistniałe okoliczności.
Reklama
W kwietniu Afroamerykanin LeBron James, gwiazda NBA (amerykańskiej ligi koszykówki – red.), na swoich mediach społecznościowych udostępnił wizerunek policjanta Nicholasa Reardona dodając opis „będziesz następny”. To nawiązanie do osoby Dereka Chauvina, byłego oficera departamentu policji z Minneapolis w stanie Minnesota. W sieci oprócz zdjęcia zaczęły krążyć także dane adresowe policjanta, pojawiły się również wezwania do samosądu. Zawodnik NBA w ten sposób zasugerował, że funkcjonariusz, tak jak Chauvin, jest winny śmierci czarnoskórej 16-sto latki, którą postrzelił w trakcie podejmowania interwencji policyjnej. Do zdarzenia doszło na ulicach miasta Columbus w Ohio. To ponury przykład niesprawiedliwej nagonki na amerykańską policję. Postępowanie szybko wyjaśniło, że policjant podjął decyzję o postrzeleniu kobiety w zgodzie z prawem. Nastolatka uczestniczyła bowiem w bójce z inną młodą Afroamerykanką, trzymała w ręku nóż i próbowała dźgnąć nim kobietę. Policjant wydawał jej polecenia wzywając do upuszczenia niebezpiecznego narzędzia i uspokojenia się, jednak ta nie reagowała. W zaistniałych okolicznościach decyzja funkcjonariusza Nicholasa Reardona o postrzeleniu napastniczki, prawdopodobnie uratowała życie innej niewinnej osobie, która dzięki temu nie została ugodzona nożem. Wątpliwości co do oceny sytuacji nie miał także burmistrz miasta Columbus, Andrew Ginther. Stwierdził wprost, że policjant z podległego mu departamentu działał zgodnie z przepisami, a podjęta przez niego decyzja miała na celu ochronę innej młodej dziewczyny z lokalnej społeczności. Skąd zatem tak liczne głosy potępienia funkcjonariusza płynące zarówno ze strony znanego koszykarza, jak również przedstawicieli ruchu Black Lives Matter? W podsycanej przez skrajną lewicę nagonce na policję nie ma bowiem miejsca na fakty – liczy się tylko przepełniona nienawiścią i uprzedzeniami narracja o złych gliniarzach.
Naród patrzy, naród sądzi
Proces ws. śmierci Floyda, który odbywał się w sądzie hrabstwa Hennepin w Minnesocie, śledziła z uwagą niemal cała Ameryka. Rozgłos stał się pierwszym wyzwaniem, z którym musiał zmierzyć się wymiar sprawiedliwości. Zgodnie z amerykańskim prawem o winie orzeka tzw. „ława przysięgłych”, która składa się z 12 zwykłych obywateli powołanych jednorazowo do konkretnej sprawy.
Ostatecznie, zdaniem krytyków wciąż nie można wykluczyć, że na decyzję ławników wpływ mogły mieć relacje dziennikarzy, narracja polityków czy presja ulicy i ogólna atmosfera, która udzieliła się ogromnej części amerykańskiego społeczeństwa. Przejawiała się ona przekonaniem o potrzebie przykładnego ukarania czarnego charakteru – złego gliniarza rasisty. To z kolei zostało uznane za wywieranie presji na władzę sądowniczą i tym samym stało się dla obrony podstawą do apelacji.
Reklama
W trakcie swojej mowy końcowej Eric J. Nelson, adwokat Dereka Chauvina zwrócił uwagę sądu na fakt, że demokratyczna kongresmenka z Kalifornii – Afroamerykanka Maxine Waters w wywiadzie dla radia ANTIFY, niezwykle groźnej, skrajnie lewicowej organizacji anarchistycznej, wezwała Amerykanów do wzniecania zamieszek społecznych, gdyby Chauvin nie został uznany za winnego wszystkich stawianych mu przez prokuraturę zarzutów. W ten sposób mogła, zdaniem obrony, wywrzeć presję na niezależną władzę sądowniczą, czyli w warunkach amerykańskich na 12 obywateli zasiadających w ławie przysięgłych.
„Istnieje duże prawdopodobieństwo, że członkowie jury widzieli te komentarze” – stwierdził Nelson.
Sędzia Peter A. Cahill przyznał, że skandaliczne słowa demokratycznej kongresmenki, która przyjechała na protesty w Minneapolis specjalnie z Kalifornii, faktycznie mogą stać się ważną podstawą do apelacji, która unieważni cały proces.
„Nie pamiętam, żeby w mojej karierze adwokackiej sędzia kiedykolwiek zasugerował obronie, co może być podstawą do apelacji. Gdybym to ja pisał wniosek o apelację, zacząłbym go właśnie od zacytowania słów sędziego” – stwierdził Alan Dershowitz, emerytowany profesora z wydziału prawa na Uniwersytecie Harvardzkim.
Jak podkreśla, każdy szef policji, burmistrz miasta czy nawet sam prezydent USA, doskonale wiedzieli, że w przypadku nie uznania Chauvina winnym wszystkich trzech zarzucanych mu czynów, na ulicach dojdzie do fali przemocy. „Skoro oni to wiedzieli, to jak mogła z tego nie zdawać sobie sprawy ława przysięgłych?” – pyta prof. Dershowitz.
Zdaniem prawnika proces Chauvina w ogóle nie powinien odbywać się w Minneapolis, gdzie doszło do zabójstwa George’a Floyda. Profesor wskazuje, że ławnicy orzekający o winie byłego policjanta na co dzień są mieszkańcami tej metropolii, a zatem mogli obawiać się konsekwencji podjętych przez siebie decyzji w procesie.
Ślepa sprawiedliwość?
Reklama
Dla wielu Derek Chauvin stał się ucieleśnieniem całej patologii rzekomo trapiącej amerykańską policję – że kieruje się rasizmem, że jest zbyt brutalna, że nie przestrzega procedur bezpieczeństwa itd. Upatrując w wyroku dla byłego funkcjonariusza szansy na reformę systemu policyjnego w USA, duża część Ameryki domagała się możliwie najsurowszej kary.
Według sondażu przeprowadzonego latem zeszłego roku przez Uniwersytet Massachusetts Lowell, 51 proc. dorosłych Amerykanów uważa, że w kontaktach z policją czarni obywatele są gorzej traktowani z uwagi na obecny w niej problem z dyskryminacją rasową, natomiast 41 proc. respondentów wyraziło przekonanie, że policja do wszystkich obywateli podchodzi w taki sam sposób i kolor skóry nie odgrywa tutaj żadnej roli.
„Problem systemowego rasizmu istnieje. Jest uwarunkowany rzeczywistymi problemami związanymi z przestępczością w USA. Jest to kraj z powszechną dostępnością broni. To warunkuje sposób reagowania policjantów w sytuacji poczucia zagrożenia. Policja amerykańska jest bardziej – zdaniem jednych zdecydowana, zdaniem innych brutalna – niż w demokracjach europejskich. Przez wiele lat odsetek Afroamerykanów odbywających kary w więzieniach USA wyraźnie przewyższał (ostatnio się to zmienia) odsetek białych (inaczej niż w ogólnej populacji). Stąd skłonność policjantów patrolujących ulice do "profilowania" podejrzanych, jeśli doszło do przestępstwa.” – mówi „Niedzieli” Dr Marcin Fatalski.
„To zaś powodowało frustracje Afroamerykanów, którzy uważali, że dla policji są z natury, za sprawą koloru skóry, podejrzanymi.” – dodaje.
Reklama
Byli też i tacy, którzy tak bardzo obawiali się ponownego wybuchu zamieszek społecznych, w sytuacji gdyby wyrok w oczach aktywistów BLM okazał się zbyt pobłażliwy, iż również trzymali kciuki za maksymalny wymiar kary.
Część komentatorów po drugiej stronie oceanu zastanawia się, czy w warunkach tak silnej presji zarówno społecznej – groźba kolejnych zamieszek i burd ulicznych – jak również politycznej – wypowiedzi kongresmenki Waters oraz samego Joego Bidena, który jeszcze przed werdyktem stwierdził, że dowody w sprawie są „przytłaczające” – mogło dojść do sprawiedliwego wyroku? Krytycy twierdzą, że Derek Chauvin został złożony na ołtarzu poprawności politycznej, pełniąc rolę ofiary, która ma ugasić gniew czarnej Ameryki. A co za tym idzie otrzymał karę surowszą niż ta, na którą wskazywałaby jego wina.
Po analizie materiału dowodowego oraz zeznań świadków w sądzie, jestem przekonany o bezdyskusyjnej winie Chauvina. Zewnętrznemu obserwatorowi trudno jednak rzetelnie ocenić, czy przy całej swojej bezspornej odpowiedzialności za śmierć Floyda, były policjant zasługuje mimo wszystko na zarzut morderstwa drugiego stopnia? W sumie groziło mu aż 75 lat więzienia, ponieważ w amerykańskim prawie sumuje się wymiar kary za każde przestępstwo, którego oskarżony okaże się winnym.
Reklama
Dla niewtajemniczonych wydawać się może czym niezrozumiałym również to, że 1 człowiek, który doprowadził do śmierci drugiego zostaje uznanym winnym zarówno nieumyślnego spowodowania śmierci, morderstwa trzeciego stopnia, a także nieumyślnego morderstwa drugiego stopnia. To jak to jest – 1 sprawca, jedna ofiara, ale 3 różne powody śmierci? Jednak w prawie amerykańskim jest to sytuacja absolutnie normalna i tylko na pozór wydaje się czymś dziwnym.
„Zarzuty, które dowiedziono Chauvinowi, odpowiadają w zasadzie występującemu w naszej nauce prawa przestępstwu z zamiarem ewentualnym. Przy czym różne elementy czynu, którego dopuścił się oskarżony policjant przyporządkowano różnym kwalifikacjom prawnym, ponieważ amerykańskie prawo karne, mówiąc w uproszczeniu, wprowadza rozróżnienie przestępstwa nieumyślnego pozbawienia życia, kiedy sprawca powinien przewidzieć skutki swojego czynu, wprowadzając różne tego czynu kwalifikacje.” – wyjaśnia Dr Marcin Fatalski.
Choć obecnie amerykańskie media zdominował temat niepowodzeń Waszyngtonu na froncie walki z islamskim fundamentalizmem w Afganistanie, politycy w USA nie powinni zapominać, że w tym samym czasie Ameryka toczy drugą, być może jeszcze trudniejszą wojnę. To walka z rosnącą przestępczością. Nie da się jej wygrać bez pomocy policji, która stawiać musi czoła nie tylko przestępcom, ale także niesprawiedliwej nagonce podsycanej przez nieodpowiedzialnych polityków lewicy i komentatorów życia publicznego za oceanem. W latach 2001 – 2016 na ulicach Chicago zamordowano 8384 osób. W tym samym czasie w Afganistanie oraz Iraku poległo łącznie 6778 żołnierzy USA. To zestawienie dobrze obrazuje skalę problemu o jakiej rozmawiamy.