W sobotę 3 maja br. wczesnym popołudniem doszło do eksplozji i pożaru zbiornika z benzyną w Rafinerii Gdańskiej. Gdyby płomienie ogarnęły pozostałe zbiorniki (których łączna pojemność wynosi
ok. miliona ton paliwa), Rafineria przestałaby istnieć; zginęłoby wielu ludzi, a Gdańsk i okolice znalazłyby się w strefie katastrofy ekologicznej. Jednak akcję ratowniczą prowadzono sprawnie
i z rozwagą, angażując duże siły i środki; zapewne wspomagał ją sam św. Florian, bo właśnie tego dnia wypadło jego święto!
A więc - radość z sukcesu. A jednak coś mnie niepokoi... Po opublikowaniu w poniedziałek 5 maja stosownych reportaży z miejsca wypadku największe polskie dzienniki w następnych
dniach jakby nabrały wody w usta. Jeśli nie liczyć mikroskopijnych notek, temat ten zniknął z łamów gazet. A przecież przyczyna wybuchu bulwersuje opinię publiczną, zważywszy iż to Rafinerię
Gdańską wymieniano w prasie jako możliwego eksploatatora złóż ropy w Iraku... Podejrzenie nasuwa się samo: pożar mógł spowodować ktoś, kto obecnie - nie bez podstaw - Polski nie lubi, na przykład
al-Kaida... Dzień 3 maja - dzień święta narodowego - świetnie się nadawał... Jako przypuszczalny powód wypadku podano samozapłon bądź iskrzenie w telefonie komórkowym - taki telefon znaleziono przy
jednym z trzech pracowników, którzy tego dnia na szczycie zbiornika dokonywali "rutynowych pomiarów" jakości benzyny. Wszyscy zginęli. Byli to wszelako fachowcy z dużym doświadczeniem, na pewno
wiedzieli, że w rafineriach używanie komórek jest zakazane. Czyżby ktoś z nich zapomniał o tym?... A może było tak, że niewidzialna ręka podrzuciła niebezpieczny przedmiot, iżby zaiskrzył
w odpowiedniej chwili?...
Minister MSWiA Krzysztof Janik oświadczył, że "raczej można wykluczyć sabotaż". Na jakiej podstawie? Przecież śledztwo trwa i niczego z góry wykluczyć się nie da.
Pomóż w rozwoju naszego portalu