Zwykli ludzie boją się Unii. Nie tylko dlatego, że obawiają się nacisku na tworzenie praw w sferze obyczajowej, sprzyjających degeneracji narodu. Boją się biedy, która przyjdzie wraz z Unią. Nawet zwolennicy
integracji przyznają, że sytuacja gospodarcza wcale nie poprawi się szybko. A tak w ogóle, na integracji zyskają tylko niektórzy. Lęk przed biedą nie jest zatem naiwny i nie wynika z urazów. Jest wynikiem
m.in. pozorowanych reform gospodarczych i odwrócenia się od tych problemów polskiej prawicy. O tym, w jakiej kondycji ekonomicznej znajdują się polskie rodziny, świadczy obraz małych i średnich przedsiębiorstw.
Otóż, w małych i średnich przedsiębiorstwach pracuje dziś trzy czwarte Polaków, jest to zarazem trzy czwarte ogółu przedsiębiorstw w Polsce. Jak bardzo są one słabe, pomimo ponaddziesięciolecia reform
gospodarczych, świadczy fakt, że na jedną taką firmę przypada średnio 2,2 osoby łącznie z właścicielem. Ilu z nich ma rzeczywiście dochody pozwalające na utrzymanie rodziny - nie wiadomo. Bardzo często
firmy te zakładają osoby, które zostały zwolnione z upadających firm państwowych lub zostały do tego zmuszone przez pracodawców oszczędzających w ten sposób na kosztach zatrudnienia (podatki, ubezpieczenie).
Nie jest to zatem przejaw zdrowego rozwoju sektora prywatnego, ale skutek błędnej polityki gospodarczej państwa i restrykcyjnego systemu podatkowego. Jest to raczej obrona przed popadnięciem w ubóstwo
niż świadomy, wynikający z możliwości i talentów wybór pracy na własny rachunek.
Małe firmy jakoś jeszcze prosperują, gdyby jednak koniunktura gospodarcza w Polsce się poprawiła, mogłyby się rozwinąć i dać zatrudnienie wielu bezrobotnym. Problem bezrobocia to w istocie problem
słabości tych firm. Niezmienna, monetarystyczna polityka władz nie pozwala tym firmom angażować się w inwestycje, psuje, a wręcz niszczy ich rynek zbytu. Sytuację istotnie pogorszyła polityka adaptacji
polskiej gospodarki do przewidywanej akcesji do UE w wydaniu rządzących kolejnych socjalistycznych ekip oraz brak rozsądnej ochrony rodzimego rynku. W efekcie większość tych firm zajmuje się usługami,
a nie produkcją, która napędzałaby gospodarkę; jest słaba ekonomicznie, nie posiada majątku i zaplecza technicznego. Firmy te stały się krzywym zwierciadłem kolejnych reform, o czym nikt nie chce mówić,
i pokazują ich iluzoryczność. Los tych, skądinąd najbardziej aktywnych i dzielnych Polaków, podejmujących ryzyko pracy na własny rachunek, nikogo dziś w Polsce w świecie polityki nie obchodzi. Jeżeli
istotnie, mimo narastającej krytyki UE, wejdziemy do niej - wobec determinacji rządzącej klasy politycznej - te małe przedsiębiorstwa czekają skomplikowane procedury dostosowawcze, wg tzw. systemów jakości.
Już dziś wiadomo, że niezwykle kosztowne. System HCCP, obowiązujący producentów w branży spożywczej, kosztować będzie każdego z przedsiębiorców średnio 5 mln zł, a system CE - dla pozostałych branż -
od 200 do 600 tys. zł. A jest jeszcze system ISO, którego posiadanie jest warunkiem uzyskiwania większych zleceń - również w przypadku usług, także kosztowny. Istotę funkcjonowania "wspólnego rynku" stanowią
przepisy, normy, regulacje i ograniczenia, które - jak przekonuje tygodnik Głos - "paraliżują ludzką inwencję, ograniczają swobodę działań gospodarczych, uzależniają obywateli od arbitralnych wyroków
administracji (...) we Wspólnocie obowiązuje ponad 100 tysięcy różnych technicznych uregulowań, norm i standardów, co szczególnie dotkliwie odczuwają przedsiębiorstwa sektora wysokich technologii (elektroniczny,
informatyczny), któremu istniejące w Unii bariery uniemożliwiają skuteczną konkurencję z firmami amerykańskimi, japońskimi i tajwańskimi".
Nie ma się co łudzić. Większość małych i średnich polskich firm nie ma funduszy, żeby sprostać narzuconym przez Unię wymogom. Nie zaryzykuje też skorzystania z kredytów. Nie będą stanowiły żadnej
konkurencji dla firm zachodnich, doinwestowanych, z nowoczesnym zapleczem, które wcześniej przeszły przez etap procedur dostosowawczych. Małe firmy w Polsce już dziś nie mają z reguły dostępu do kredytów.
Po prostu banki uprawiające politykę dławienia inwestycji pod szyldem "trudnego pieniądza" nie widzą tych firm jako swoich klientów. Przedsiębiorstwa te inwestować mogą tylko z zysków. Nie ma i nie było
w historii tzw. transformacji ustrojowej żadnych programów rządowych pozwalających się tym firmom rozwijać. Na przykład - jeżeli inwestujesz, nie płacisz podatku dochodowego od kwoty zainwestowanej. Nie
szukając daleko: Na Węgrzech prawicowy rząd premiera Viktora Orbana wprowadził zasadę, że im więcej dzieci było w rodzinie, tym mniejsze musiała płacić podatki. A przecież rodzina to również z ekonomicznego
punktu widzenia małe przedsiębiorstwo, wypracowujące konkretny dochód. Państwo węgierskie pomagało małym i średnim przedsiębiorstwom również i w ten sposób, że kiedy finansowało jakąś inwestycję i projekt,
zlecenia dostawały przede wszystkim rodzime firmy. Istniał także system korzystnych pożyczek dla rolników i studentów, którzy niezależnie od kondycji rodziny mogli sobie sfinansować studia. Zwłaszcza
społeczność wiejska, jak wielokrotnie podkreślał premier Orban, była dla państwa ważna nie tylko z powodów gospodarczych, ale również jako reprezentująca wartości duchowe i kulturowe. Takiego myślenia
generalnie brakuje w polskich elitach politycznych: bez względu na barwę polityczną. Wciąż doświadczamy krótkowzroczności, koniunkturalizmu, myślenia o Polsce w kategoriach "masy upadłościowej" i prymitywnego
ekonomizmu. Nie możemy się doczekać polityków klasy premiera Orbana.
Programy wzmacniania rodziny były u nas nieodmiennie z ducha socjalistyczne i sprowadzały się do zasiłków; w praktyce nędznych. Jakoś nikomu do tej pory na prawicy nie przyszło do głowy, że Polskę
i Polaków rzeczywiście wzmocni się, jeżeli zadba się o powołanie klasy średniej, tej naturalnej ostoi rozsądnych rządów, stabilnej gospodarki, ale także i Kościoła, wartości konserwatywnych. Dziś przywódców
prawicy w ogóle nie interesuje los drobnych przedsiębiorców w Polsce, dzięki którym jakoś jeszcze egzystują polskie rodziny. System podatkowy, który właśnie po raz kolejny jest reformowany (tym razem
przez premiera Kołodkę), będzie kolejnym ciosem w tę z trudem utrzymującą się na powierzchni drobną przedsiębiorczość, w rodziny polskie. Nikt tego jakoś na prawicy nie potrafi dogłębnie skomentować.
Liga Polskich Rodzin po raz kolejny prowadzi absurdalną batalię o odwołanie swego byłego posła z Komisji Specjalnej, a nie słychać, żeby chociaż raz zainicjowała w Sejmie debatę nad sprawą tak podstawową
dla rodzin, jak los drobnej przedsiębiorczości. A przecież, gdyby ta najaktywniejsza część narodu - przypomnijmy, blisko trzy czwarte ogółu pracujących - została poważnie potraktowana przez polityków
prawicy, pozwoliłaby im w cuglach wygrać kolejne wybory, a Polskę uczynić silniejszą gospodarczo. Teraz jest jeszcze czas, by pokazać, jakie skutki przyniesie wejście Polski do Unii, właśnie z punktu
widzenia tych firm, i zająć się zagrożeniami, przed jakimi stoją. Przekonamy się zatem, czy prawica w Polsce w ogóle istnieje. Prawica na całym świecie opiera się na takich właśnie ludziach, na drobnych
przedsiębiorcach, stanowią oni jej najpewniejszy elektorat. U nas prawica buja w obłokach. Jeżeli nie odwoła się do tych środowisk, nie zacznie ich skutecznie bronić - po raz kolejny nie odegra w Polsce
żadnej pozytywnej roli politycznej. Okaże się fasadą, a jako prawicowe będą postrzegane partie w rodzaju Unii Wolności i PO. Program odbudowy klasy średniej byłby istotnie, tak jak na Węgrzech za czasów
rządów premiera Orbana, programem odbudowy narodu. Póki on nie powstanie, będziemy mogli tylko patrzeć, jak kurczy się dla zwykłych Polaków obszar wolności gospodarczej, drobnego rozluźnienia przypominającego
NEP (Nowaja Ekonomiczeskaja Politika) w Związku Sowieckim w latach dwudziestych. Pozostawiona sama sobie, rzucona na pastwę silniejszych gospodarek unijnych polska klasa średnia dogorywa wraz z końcem
- widocznym już gołym okiem - tego dziwacznego eksperymentu ustrojowego, który z punktu widzenia normalnych Polaków, ludzi spoza układów politycznych i mafijnych - nazwać by można "polskim NEP-em". A
który prawdopodobnie przeminie bezpowrotnie wraz z wciągnięciem nas do Unii.
Pomóż w rozwoju naszego portalu