"Pewnego dnia zaświeciło się światełko i usłyszałam: Idź, idź, idź przez świat z sercem na dłoni. Mów, jak potrafisz, o nic się nie martw. Ktoś będzie zawsze z tobą. Niech nic cię nie przeraża ani nie niepokoi: ani głód, ani pragnienie, ani upały, ani zimno, ani zmęczenie. Potrzeba jeszcze światu kazania w stylu św. Franciszka...".
Inspirowana zatem prostotą i wielką miłością Biedaczyny z Asyżu do Stworzyciela i Jego dzieł, Emma przywędrowała do stóp Pani Jasnogórskiej. Jej własne słowa najlepiej oddają atmosferę tej nadzwyczajnej przygody z Maryją:
"Moje doświadczenie pielgrzymowania pieszo rozpoczęło się w 1990 r. Chciałam wtedy podziękować Matce Bożej w sposób szczególny za pewne cudowne uzdrowienie i dlatego pragnęłam z tym podziękowaniem ofiarować jakieś osobiste poświęcenie. W ten sposób zdecydowałam, ażeby pójść pieszo do Lourdes. Było to po raz pierwszy. Wzięłam w rękę mapę, dwie kanapki do torby oraz przysłowiowy worek zaufania w Bożą Opatrzność. A pieniądze? Nie pomyślałam nawet o tym. Pan troszczy się również o ptaki powietrzne...
Przebieg wydarzeń, jakie przeżyłam, zna tylko niebo. Z powodu upałów miałam twarz, dłonie i stopy tak spalone słońcem i pomarszczone, że sprawiałam wrażenie osoby trędowatej. Istotnie, ludzie unikali mnie, biorąc za osobę dotkniętą jakąś zaraźliwą chorobą, ale pomimo stu innych trudności - dotarłam do celu.
To doświadczenie było dla mnie tak bardzo radosne, że również w następnym roku chciałam je powtórzyć.
W tym roku (2002) postanowiłam udać się do Pani Częstochowskiej, aby oddać Jej moją głęboką cześć. Wzruszyły mnie te dwie blizny na policzku Maryi, znak przemocy, i chciałam moim pielgrzymowaniem jakby wynagrodzić zranienie, jakiego doznała.
Opatrzność, jak zawsze, kierowała moją wędrówką, ale nicią przewodnią była Ona - Najświętsza Dziewica. Nic złego mi się nie przydarzyło. Trud był bardzo wielki. Nie są odpowiednie góry Alpy dla osoby 78-letniej, jednakże małymi kroczkami dotarłam na szczyt. Spotkałam na drodze ludzi hojnych oraz innych, którzy mi powiedzieli: Ty masz chyba wodę w głowie. Szczególnym problemem było znalezienie noclegu. Kiedy nawet pokazywałam, że mam pieniądze, aby zapłacić za nocleg, to nie ufano mi i odsyłano z jednego miejsca do drugiego. W hotelach nie było lepiej; klasyczną odpowiedzią stało się słowo komplet, kiedy widziano mój bagaż na kółkach. Mówiłam więc sobie: cierpliwości, i to był mój wieczorny kwiat dla Madonny. Kilka razy spałam pod gwiazdami. Dla kierowców tirów byłam zawadą na drodze, ale przecież nie mogłam latać; o, gdybym tylko potrafiła! Innym ciężkim doświadczeniem stały się długie dni bez możliwości rozmowy z kimkolwiek. Idąc przez różne miejscowości, widziałam, jak w pośpiechu zamykano drzwi domów..., mogłam być uważana za złodziejkę. Z pewnością, mój widok z wózkiem bagażowym pozwalał domyślać się wszystkiego. Dziecku, które chciało dotknąć mojego wózka, matka powiedziała: Nie, nie, ona jest brzydką kobietą i natychmiast kazała mu wrócić do domu, wzdychając przy tym żałośnie z okna. Nic nie szkodzi - pomyślałam - Jezus, który niósł krzyż na Kalwarię, miał o wiele gorzej. Kilku kierowców zaproponowało mi przejazd samochodem, ale nigdy nie skorzystałam; pielgrzym idzie pieszo! Tysiące zdarzeń miało miejsce, lecz wszystko kończyło się zawsze dobrze.
Wielkim darem, jakiego mi udzieliła Madonna, było przybycie do Jej stóp, tego pragnęłam z całego serca. Ryzykowałam raz wylewem i dlatego lekarze chcieli odesłać mnie samolotem do domu. Niebezpieczeństwo mogło zawsze się powtórzyć, ale nie zgodziłam się. Zdałam się całkowicie na Opatrzność, a moje pragnienie spełniło się: mogłam uklęknąć przed Cudownym Wizerunkiem Matki Bożej na Jasnej Górze. Patrzyłam z bliska na to drogie Oblicze, pełne słodkiej czułości, ale i pewnego zmartwienia z powodu ludzkich zniewag. Te znaki przemocy na policzku Maryi ciążą na sercach nas wszystkich, gdyż nie chcemy zerwać ze złem. Moim pielgrzymowaniem postanowiłam w sposób konkretny ulżyć temu cierpieniu. Mój umysł zanurza się w tysiącu rozważań, które można ująć w jedno tylko słowo - dziękuję.
Bałam się kiedyś, gdy jeden z kierowców zatrzymał samochód blisko mnie i oświadczył: Pani musi opuścić jezdnię. Jadę za Panią już od dwóch dni i dłużej tego nie zniosę. Wezwałem policję, przybędzie za kilka minut!. Stanęłam osłupiała, przecież nikomu nie czynię nic złego, droga jest dla wszystkich. Przybyła policja, której wytłumaczyłam całe to zajście: nie jestem złodziejką, idę po prostu do Częstochowy. Policjanci, jak również kierowca byli zdumieni. W końcu kierowca przeprosił mnie, a policjanci, uderzając mnie po przyjacielsku w ramię, dodali: Chcielibyśmy mieć Pani wiarę!.
Myślę, że jest to wina nieprzyjaciela nr 1, szatana, który nie chciał, ażeby oddawano cześć Matce Bożej. Ona jednak zwycięża i każda przeszkoda zostaje pokonana, a co więcej - Maryja zaradza wszystkim potrzebom, nawet tym materialnym. Podczas mojego pielgrzymowania Madonna jakby posłała wielką liczbę aniołów, aby mi pomagali. Przedsięwzięcie udało się, dotarłam na miejsce.
Oczywiście, przybyłam na Jasną Górę do Matki Bożej, ale także aby wyrazić głęboką wdzięczność dla Ojca Świętego Jana Pawła II, który jest znakomitym synem tej ziemi.
Przepraszam, jeśli zbyt długo opowiadam, ale czynię to dlatego, że moje serce przepełnia radość i wdzięczność, stąd nigdy nie przestanę mówić o Matczynej miłości Maryi...".
Oprac. na podst. relacji Emmy Morosini
Pomóż w rozwoju naszego portalu