Niewygodna prawda o Jedwabnem
W Naszym Dzienniku z 18 czerwca obszerny tekst jednego z najwybitniejszych
polskich naukowców w USA - prof. Iwo Cypriana Pogonowskiego pt. Niewygodna
prawda. Prof. Pogonowski, autor m. in. głośnego monumentalnego dzieła
dokumentalnego Jews in Poland ("Żydzi w Polsce"), w swym artykule
omawia aktualny stan badań nad zbrodnią w Jedwabnem, przeciwstawiając
się antypolskim manipulacjom w tej sprawie. Jak pisze prof. Pogonowski: "(
...) 10 lipca 1941 r. Niemcy terrorem poprowadzili Żydów jedwabnieńskich
na miejsce ich masakry. Zastrzelili około 50 i spalili żywcem około
250 (nie 1600 czy 1800, jak doniosła prasa amerykańska na podstawie
fałszywych informacji zawartych w książce - paszkwilu na Polskę Sąsiedzi
J.T. Grossa, który zignorował sowieckie i niemieckie źródła archiwalne) (
...). Stefan Boczkowski, Roman Chojnowski i pięciu innych świadków
zeznało, że widzieli, jak Niemcy palili stodołę pełną Żydów. Niemiecka
ciężarówka podjechała z żołnierzami niemieckimi i puszkami z benzyną.
Część żołnierzy zeskoczyła, a pozostali podawali im puszki, których
zawartość wylali na ściany i podpalili. Płomienie gwałtownie ogarnęły
stodołę. Pirotechniczna analiza wskazuje, że Niemcy musieli użyć
około 400 litrów benzyny na mniej więcej 100 metrach kwadratowych
ścian stodoły, żeby została natychmiast objęta płomieniami, które
spowodowały śmierć ofiar (...). Ludność miejscowa nie miała wtedy
w ogóle benzyny. Ludzie posiadali jedynie małe ilości nafty do lamp.
Zapala się ona przy temperaturze ponad 50 stopni Celsjusza. Trudno
by było za pomocą nafty wywołać tak nagły pożar, bo po prostu nie
pali się ona tak gwałtownie jak benzyna (...). W czasie śledztwa
i procesów zbrodniarzy wojennych Niemcy ustalili, że wszystkie masowe
egzekucje Żydów w rejonie Łomży (w Radziłowie, Tykocinie, Rutkach,
Zambrowie, Jedwabnem, Wiźnie) między lipcem a wrześniem 1941 r. zostały
dokonane w podobny sposób przez tę samą grupę gestapo, stacjonującą
w Ciechanowie. Grupą tą dowodził Hauptsturmfuehrer Hermann Schaper,
którego świadkowie rozpoznali w Radziłowie i Tykocinie. Metoda zastosowana
przez ludzi Schapera w Jedwabnem była identyczna z wykorzystaną trzy
dni wcześniej w Radziłowie (...). Byłoby rzeczą logiczną, gdyby Instytut
Pamięci Narodowej wystąpił o wydanie Schapera przez władze niemieckie
jako oskarżonego albo przynajmniej zażądał przesłuchania go pod przysięgą
przez sąd niemiecki. Zamiast tego ludzie z IPN przeprowadzili wywiad
pozbawiony wartości w sądownym dochodzeniu, a następnie udostępnili
prasie wiadomość, że Hauptsturmfuehrer Hermann Schaper potwierdził
to, co już wiadomo" (nasuwa się pytanie: "A co, i w oparciu o jakie
dowody, tak naprawdę wiadomo?"). (Tu dodam do uwag prof. Pogonowskiego,
że IPN, wbrew ciągłym obietnicom L. Kieresa, już ponad rok przesuwa,
kilkakrotnie łamiąc zapowiadane terminy, ostateczny termin opublikowania
tzw. Białej Księgi w sprawie Jedwabnego).
Prof. Pogonowski ostro krytykuje w dalszej części tekstu
prezydenta i premiera Polski za "oskarżania Polaków o udział w zbrodni
jedwabnieńskiej w 1941 r.". Podkreśla: "Elita partii komunistycznej,
która sprawowała w Polsce rządy przez 50 lat, znowu jest przy władzy
i powiela wypróbowane wcześniej wzorce. Teraz jest im najwygodniej
ukrywać przeszłość, oskarżając Naród Polski o zbrodnie przywódców
komunistycznych, którzy gnębili Polaków. Dziś stosują oni ´politykę
przepraszania i skruchy´, czego ostatnim przykładem było oczernianie
Polskiego Narodu przez premiera Millera wobec prezesów żydowskich
organizacji w Nowym Jorku 10 stycznia 2002 r. W imieniu Polski przepraszał
za zbrodnie dokonane na Żydach przez komunistów i nazistów. Dziś
postkomuniści i liberałowie oczerniają Polaków, jakoby mordowali
Żydów, podczas gdy najpierw w Jedwabnem, a potem komunistyczni oprawcy
w Kielcach stali z boku i przyglądali się zbrodniom bezkarnie.
Obarczenie Polaków odpowiedzialnością za okrucieństwa
popełnione na Żydach w czasach nazistowskich i sowieckich tworzy
w Ameryce obraz nikczemnych Polaków w ohydnym kraju - taki przekaz
dominuje obecnie na ekranach telewizji i kin amerykańskich, gdzie
Polacy i Polska są przedstawiani w jak najgorszym świetle. Wyrażenie
´polskie obozy śmierci´ jest używane jako równoznaczne z ´nazistowskimi
obozami śmierci´, z czego wynika dla wielu, że widocznie Polacy byli
nazistami. Teraz w telewizji amerykańskiej mówią też o ´polskich
centrach eksterminacyjnych´. Bardzo wiele osób w Ameryce myśli, że
Polska walczyła po stronie Hitlera i pomagała mu w zagładzie Żydów.
Tak uważają zwłaszcza ci, którzy obowiązkowo musieli brać udział
w ´Holocaust Studies´, w których nie ma mowy o roli policji żydowskiej
w gettach oraz Judenratów kontrolowanych przez gestapo i zapewniających
´spokojne´ transporty swoich pobratymców do obozów zagłady.
Zamiast interweniować przeciwko podobnym oszczerstwom,
dyplomaci polscy w Ameryce twierdzą, że czują się osobiście winni
za zbrodnię jedwabnieńską. Mówią to ludzie przeważnie urodzeni po
wojnie, którzy najwyraźniej postępują według poleceń swoich przełożonych.
W ten sposób wyrażana przez nich publicznie skrucha ´udowadnia´ odpowiedzialność
Narodu Polskiego za Jedwabne i wzmacnia oszczercze znaczenie przeprosin
prezydenta Kwaśniewskiego i premiera Millera (...).
W samym Jedwabnem obecne działania ´wymiaru sprawiedliwości´
budzą duże wątpliwości. Miejscowi ludzie mówią, że kiedy zaczęto
ekshumację grobów Żydów zamordowanych 10 lipca 1941 r., w pierwszych
trzech znalezionych czaszkach były dziury od kul. Badanie obu grobów
zostało natychmiast wstrzymane, niby na podstawie ´protestu rabina´
przeciwko bezczeszczeniu zwłok. W żadnym innym kraju, takim jak USA,
Anglia, Francja czy Izrael, nakazana przez organy dochodzeniowe ekshumacja
i badania sądowe nie mogłyby pod żadnym pozorem zostać przerwane
z powodów religijnych czy innych - służą bowiem poznaniu prawdy.
Wydaje się, że ten cel powinien przyświecać także IPN.
Wielu ludzi w Jedwabnem jest przekonanych, że dziury
od kul w czaszkach nie były tym, czego szukali prowadzący ekshumację
i dlatego też została ona przerwana. Wyłaniający się obraz nie pasował
do ´historii Grossa´ -
strzelać mogli tylko obecni tam Niemcy - chyba, że wspomniany
autor przyjąłby tezę, iż to rozjuszeni nienawiścią Polacy wyrwali
broń próbującym chronić Żydów Niemcom i zaczęli precyzyjnie strzelać
w głowy swych żydowskich ofiar. Myślę, że na taką perfidię nie zdobędzie
się nawet J.T. Gross (...)".
Reklama
Kto upadnie w ślad za Stocznią Szczecińską?
Liczni autorzy ostrzegają przed skutkami upadku Stoczni Szczecińskiej
dla innych zakładów. Oby nie było domina - pisze już w tytule swego
tekstu Paweł Jabłoński w Rzeczpospolitej z 15 czerwca. Według Jabłońskiego: "
Bankructwo Stoczni Szczecińskiej może oznaczać koniec polskiego przemysłu
stoczniowego. Upadek stoczni spowoduje bankructwo jej dostawców,
a to z kolei spowoduje, że inne nasze stocznie - w tym zwłaszcza
największa w Gdyni - będą musiały korzystać z importowanych, droższych
części i ich produkcja stanie się nieopłacalna. (...) Państwo nie
powinno dopuścić do takiej sytuacji i to nie tylko dlatego, że taka
upadłość pogorszy nastroje społeczne. Można mówić o uzdrawiającym
wpływie bankructw na gospodarkę, ale nie powinno to dotyczyć całych
branż, zwłaszcza takich, które mają szansę na ekspansję. Gdy światowa
koniunktura gospodarcza poprawi się, nie odbudujemy tego potencjału
i nie wznowimy już eksportu statków (...). W obecnej sytuacji państwo
powinno bardziej energicznie wkroczyć z gwarancjami lub wręcz środkami
pomocowymi. Zagrożony jest bowiem byt bardzo wielu zakładów - państwowych
i prywatnych".
Nader alarmujący ton cechuje opublikowany w tym samym
numerze Rzeczpospolitej z 15 czerwca pt. Upaść może cały przemysł
stoczniowy tekst wywiadu Piotra Adamowicza z prezesem Forum Okrętowego
- prof. Jerzym Doerfferem. Prof. Doerffer ostrzega przed coraz groźniejszą
sytuacją całej branży okrętowej i fatalnymi oddziaływaniami tego
kryzysu na dostawców stoczni. Na przykład Zakłady Cegielskiego w
Poznaniu, produkujące silniki okrętowe, w związku z problemami Stoczni
Szczecińskiej znalazły się też w fatalnej sytuacji.
Przed skutkami upadku Stoczni Szczecińskiej dla innych
zakładów, w tym Zakładów Cegielskiego, przestrzega również Trybuna
z 18 czerwca w tekście sygnowanym literkami ZR, RK pt. Łańcuch upadłości?
Obok tekstu czytamy, iż: "Mówiąc o przyznaniu Stoczni Szczecińskiej
Nagrody Gospodarczej Prezydenta RP w 1998 r., Aleksander Kwaśniewski
powiedział, że to, co się później stało z tym przedsiębiorstwem,
boli, nie jest jednak prorokiem".
Usuwanie białych plam
Tym razem ciekawy tekst poświęcony usuwaniu białych plam znajdujemy w Trybunie z 21 czerwca - pióra Heleny Kozłowskiej-Dębickiej i Eleonory Syzdek, pt. Marszałek Stalina. Autorki omawiają publikowany niedawno w Moskwie tekst profesor Aliny Noskowej pt. K.K. Rokossowski w Polsce 1949-1956 r.: nieznane karty biografii. Rosyjska historyczka w oparciu o badania archiwalne wątpi, czy kiedykolwiek istniał dokument zawierający rzekomą prośbę rządu polskiego o skierowanie marszałka Rokossowskiego do Wojska Polskiego. Pod koniec 1949 r. wmawiano polskim czytelnikom, że rząd polski prosił o przysłanie do Polski K. Rokossowskiego na ministra obrony jako Polaka, który urodził się w Warszawie. (Dziś wiadomo, że Rokossowski urodził się nie w Warszawie, a daleko na wschód - w Wielkich Łukach). Przypomnijmy, że już w latach 50. bardzo popularny w Polsce był dowcip, składający się z następującego pytania i dwóch odpowiedzi: "Dlaczego marszałek Rokossowski ma skośne oczy na portretach?". Pierwsza odpowiedź: ze zdziwienia, gdy dowiedział się, że jest Polakiem; i druga - od picia herbaty z łyżeczką w szklance! Autorki artykułu, powołując się na prof. Noskową, szerzej piszą o konflikcie Rokossowskiego z dominującą w Biurze Politycznym KC PZPR trójką polityków żydowskiego pochodzenia: Barmanem, Mincem i Zambrowskim. Piszą: "Dotychczas niewiele było w Polsce wiadomo o klimacie współpracy sowieckiego marszałka z istniejącym w Biurze Politycznym układem: Bierut, Berman, Minc, Zambrowski. Ta grupa ludzi miała pełnię władzy, inni stanowili tło". Autorki przypominają podany przez prof. Noskową list ambasadora ZSRR w Polsce, wysłany 26 lutego 1950 r. do Stalina, o konfliktach między Rokossowskim a wspomnianą grupą polityków. Odnotowują pogląd samego Rokossowskiego, że w kierownictwie PZPR istnieje "zgrana grupa w składzie: Minc, Berman, Zambrowski, która faktycznie decyduje o wszystkim i steruje poczynaniami Bieruta". Jak piszą autorki: " Wygląda na to, że ambasador Lebiediew miał swój udział w umacnianiu pozycji Bieruta na Kremlu i osłabianiu pozostałej trójki, której zarzucał kierowanie się ´nacjonalizmem żydowskim´".
Pomóż w rozwoju naszego portalu