W rekordowym tempie rządowi negocjatorzy "zamknęli dwa kolejne
rozdziały" w negocjacjach z Unią Europejską. Niestety, pośpiech ten
oznacza kolejne ustępstwa wobec UE, dyktowane chyba złudną nadzieją
rządu, że ta potulność zostanie kiedyś wynagrodzona...
W "zamkniętym rozdziale" dotyczącym rybołówstwa rządowi
negocjatorzy zgodzili się na nader niekorzystne dla Polski warunki:
z chwilą ewentualnego przystąpienia do UE nasze łowiska otwarte zostaną
dla kutrów krajów unijnych, leżących nad Bałtykiem. Przybędzie konkurencji,
i to wyposażonej w silne, nowoczesne flotylle rybackie. Co gorsza
- w ciągu półtora roku Polska będzie musiała przyjąć wyśrubowane
normy sanitarne, dotyczące przetwórstwa i przechowalnictwa ryb -
których wprowadzenie w praktyce będzie bardzo kosztowne. Tym zobowiązaniom,
niestety, nie towarzyszą żadne konkretne i pewne zobowiązania drugiej
strony co do pomocy finansowej. Owszem, są deklaracje o takiej pomocy,
ale warunkowej; jedno jest pewne - wielu naszych rybaków zasili szeregi
bezrobotnych albo szukać będzie sobie innego zajęcia... Czy znajdzie?
Podobne są "dokonania" rządowych negocjatorów w rozdziale "
transport". Aż przez 5 lat po ewentualnym przystąpieniu Polski do
UE nasz transport samochodowy nie będzie mógł działać na terenie
poszczególnych krajów UE, a jedynie na trasach międzypaństwowych.
W kolejnej zatem dziedzinie gospodarki - transporcie, gdzie już dziś
możemy konkurować z krajami UE, dostaliśmy skuteczny "szlaban".
Rząd cieszy się z tych negocjacyjnych "wyników", chociaż
zrodzą bezrobocie i będą kosztowne... Dla rządu najważniejsze wydaje
się to, że "prześcignęliśmy Węgry co do liczby zamkniętych rozdziałów":
swoista licytacja pośpiechu i uległości... No cóż, po ewentualnym
przystąpieniu Polski do UE rząd rozdzieli między swe partyjno-polityczne
zaplecze ok. 12-18 tys. nowych posad urzędniczych, jakich stworzenia
wymaga akces do UE i które opłacane będą z pieniędzy podatnika. Nie
będą to jednak posady dla tych rybaków czy transportowców, którzy
stracą pracę, ani dla dzisiejszych bezrobotnych. Stara, PRL-owska
maksyma: "rząd się zawsze wyżywi" znajduje, jak widać, swą kontynuację
także w warunkach "akcesu do UE".
...Gdy zatem rządowi negocjatorzy ustępują w kolejnych
sprawach drugorzędnych - w sprawach pierwszorzędnych (unijne pieniądze
dla rolnictwa, wysokość polskiej składki) zapanował wstydliwy impas.
Zaproponowana przez UE pomoc dla rolnictwa wywołała zrozumiałe oburzenie
rolników, co więcej - okazuje się, że wielkość płaconej przez Polskę
składki do UE przewyższałaby wielkość otrzymywanej pomocy. Próby
zwodzenia polskiej opinii pulicznej obietnicami rekompensaty tych
strat rzekomymi "środkami pomocy strukturalnej" nie powiodły się:
nikt nie jest w stanie określić pewnie i dokładnie ich wielkości,
a sposób ich udzielania nazbyt przypomina tę "łaskę pańską", co to "
na pstrym koniu jeździ".
Nic więc dziwnego, że wśród przeciwników akcesu Polski
do Unii Europejskiej znajdują się bardzo zróżnicowane społecznie,
materialnie i politycznie warstwy obywateli. Staje się bowiem coraz
bardziej oczywiste, że podział na zwolenników i przeciwników tego
akcesu nie przebiega według kryteriów politycznych, materialnych
i społecznych, ale według całkiem innego kryterium: najgorętszymi
zwolennikami akcesu są ci, którzy żyją z władzy lub dzięki bliskości
władzy; im dalej - tym mniej szczerych entuzjastów... Bo i, po prawdzie,
gospodarce naszej daleko jeszcze do wolnego rynku; bliżej do postsocjalistycznego "
mecenatu" sprawujących władzę nad bliskim sobie "sektorem prywatnym"
- tym, który podwiązał się pod rządzący układ polityczny, zasila
go finansowo i wynagradzany jest a to koncesjami, a to zwolnieniami
podatkowymi, a to innymi gospodarczymi przywilejami.
Nic też dziwnego, że rządowa propaganda prounijna, zauważalna
w niektórych mediach, orientuje się na młodzież i pośród młodzieży
szuka naiwnych. Przekonać starszych, którzy mają już własne doświadczenia
i własne zdania - o, to idzie jak po grudzie...
Tymczasem PSL, współrządząca partia, domaga się ustanowienia
podatku importowego na sprowadzane do Polski z Unii Europejskiej
tańsze zboże. Jest ono tańsze, bo jego produkcja jest w UE dotowana.
Polska jest zbyt biednym krajem, by w takim samym stopniu dotować
naszą własną produkcję. Czy jednak ów podatek importowy nie jest
przedwczesną inicjatywą? A może nasze płody rolne byłyby tańsze od
zagranicznych i bez żadnych dotacji, gdyby rząd obniżył podatki,
zamiast uprawiać absurdalną politykę ich bezustannego podnoszenia?
Przecież każdy produkujący rolnik płaci te podatki, ukryte w cenach
paliw, energii elektrycznej, maszyn rolniczych, nawozów i środków
ochrony roślin czy materiałów budowlanych! Z jakich to ważnych powodów
podatek VAT - ukryty w cenie każdego towaru - jest dziś wyższy w
Polsce niż w bogatych krajach Unii Europejskiej?...
Na ten temat rozsądni ludzie w Polsce od dawna oczekują
uczciwej dyskusji parlamentarnej - ale, niestety, doczekać się nie
mogą. Może właśnie PSL, zatroskany dziś sytuacją w rolnictwie, śmiało
podniesie ten temat, zamiast szukać rozwiązań zastępczych... Bo od
ustanowienia "podatku importowego" nie zmniejszą się podatki płacone
przez polskiego rolnika, a zwłaszcza podrażający koszty rolniczej
produkcji VAT.
Wiemy, że Unii Europejskiej zależy na tym, aby koszty
produkcji polskiego rolnika wywindować na maksymalny poziom, więc
żeby i podatki w Polsce były jak najwyższe. Dlaczego jednak zależy
na tym także rządowi p. Millera, popieranemu przez PSL? Czy aby właśnie
nie dlatego, że na akcesie Polski do UE zyskają głównie ludzie "przy
władzy" - kosztem ludzi pracy?...
Pomóż w rozwoju naszego portalu