To było 20 września 1962 r. Wybraliśmy się z ks. Winklerem
z Rzymu przez Neapol do San Giovanni Rotondo - miejsca, gdzie żył
Ojciec Pio. Cel tej podróży był bardzo ludzki. Chciałem zobaczyć,
jak wyglądają stygmaty, oraz porozmawiać z tym człowiekiem, może
się u niego wyspowiadać, bo miał sławę rozeznawania sumienia. Dojechaliśmy
na miejsce. Zamieszkałem obok klasztoru. Chciałem pójść na Mszę św.,
którą odprawiał Ojciec Pio, ale dostać się do kościoła było trudno,
tłok był większy niż na Jasnej Górze. Jakoś jednak starsze panie,
które dostrzegły młodego księdza, doprowadziły mnie do samego ołtarza,
gdzie Ojciec Pio odprawiał. Stanąłem kilka metrów przed ołtarzem
i obserwowałem. Ojciec Pio miał zawsze na rękach rękawiczki. Teraz
przy ołtarzu był bez rękawiczek, ale miał długie rękawy u alby i
rąk nie było widać. Wiedziałem, że musi w pewnym momencie podźwignąć
Hostię czy pobłogosławić wiernych, a więc - myślałem - wtedy zobaczę
stygmaty. Ojciec Pio okazał się jednak "sprytniejszy" i nie udało
mi się ich dostrzec. Byłem dwa razy na Mszy św. - 21 i 22 września
- i nic z tego. Jako ksiądz jednak do śmierci nie zapomnę - i dla
mnie jest to najważniejsza sprawa w życiu Ojca Pio - jego Mszy św.
To nie było celebrowanie, to było Misterium. On widział Mękę Chrystusa!
To było powtórzenie Kalwarii, Golgoty. W jego oczach, gestach, ruchach
widać było, że on to Wydarzenie niezwykle przeżywa. W jego oczach
widziałem Kalwarię. Patrząc na Ojca Pio, widziałem, że Chrystus umiera
na krzyżu, że krew ścieka z Jego umęczonego ciała, a on bierze ten
krzyż, obejmuje rękami, przejmuje... To było nieprawdopodobne, i
to mnie najbardziej uderzyło: mistyczne przeżywanie prawdziwej śmierci
Chrystusa na Kalwarii.
I była tylko jedna charakterystyczna rzecz podczas tej
Mszy św.: Ojciec Pio co chwilę przestępował z nogi na nogę - to z
powodu ran na stopach. Stygmaty miały postać narośli i po prostu
parzyły go. To był człowiek cierpiący.
Po Mszy św. Ojciec Pio modlił się ok. 5 minut - to było
dziękczynienie - i poszedł do zakrystii. Tam znajdowali się już mężczyźni,
którzy ustawiając się w szeregu, prosili o błogosławieństwo, niektórzy
mieli dzieci na rękach. On błogosławił, uśmiechał się, głaskał dzieci,
poklepywał, był swobodny. I to też było dla mnie przeżycie. Wiadomo
było powszechnie, że Ojciec Pio, co się zdarza w życiu świętych,
ma rozeznanie dusz, wie, czy człowiek żyje w łasce, czy sprzeniewierza
się Bogu. Obserwowałem, jak w pewnym momencie Ojciec Pio krzyknął
na jakiegoś młodego mężczyznę: "Via!" -
Precz!, jakby piorun uderzył - takie było wrażenie. Spojrzałem
na tego człowieka, on spojrzał na mnie i spuścił oczy. Jako ksiądz,
wiedziałem, że człowiek ten miał coś na sumieniu, on się zawstydził.
I był jeszcze wtedy przypadek, kiedy ktoś prosił Ojca Pio o błogosławieństwo,
a on powiedział: "Najpierw się wyspowiadaj! Marsz na dół!". I nie
udzielił mu błogosławieństwa. Odniosłem wrażenie, że ujrzał w tym
człowieku coś przerażającego.
Tak więc, nie zobaczywszy stygmatów podczas tej Mszy
św., poszedłem do klasztoru. Trzeba znać trochę San Giovanni Rotondo.
Stał tam już nowy klasztor, ale Ojciec Pio został w starym, gdzie
jeszcze były piece, a naprzeciwko jego celi znajdował się dawny chór
zakonny. Usiadłem i myślę sobie: będę patrzył i słuchał. Siedziałem
tak chyba cały dzień z brewiarzem i różańcem w ręku i "szpiegowałem"
Ojca Pio. Słyszałem przez drzwi, jak Ojciec Pio otwierał i zamykał
piec, do którego wrzucał jakieś ziarnka jałowca, palił - jak powiadano
- swoje bandaże, niszczył je, żeby nikt nie brał ich jako relikwie.
To był nakaz. W pewnym momencie Ojciec Pio wyszedł na korytarz. Był
przygarbiony, cierpiący. Przedstawiłem się, że jestem z Polski, z
Jasnej Góry, i mówię: "Proszę Ojca, ja mam do Ojca trzy prośby".
On: "Jakie?". "Żeby się Ojciec pomodlił za polskie zakonnice (w tym
czasie nasze władze komunistyczne chciały je zgromadzić, tak jak
w Czechosłowacji, organizując coś w rodzaju obozów), żeby nie były
zabrane..." - i spojrzałem na niego. Ojciec Pio przymknął oczy, popatrzył
tak jakoś daleko, uśmiechnął się i nie odpowiedział nic. "Proszę
Ojca - mówię - niech mnie Ojciec wyspowiada". On na to "O figlio
mio, giu"..., tzn. synu mój, trzeba zejść na dół... On nie spowiadał,
miał to zabronione. I mówię jeszcze: "Proszę Ojca, niech mnie Ojciec
pobłogosławi". A on w odpowiedzi: "Dio ti benedica" - Niech ci Bóg
pobłogosławi. Uklęknąłem, a on rękę swą położył na mojej głowie.
I poczułem ten stygmat jakby orzech włoski... "Niech ci Bóg pobłogosławi"
- taka była jego odpowiedź. Nie "ja", ale "Bóg". To był właśnie Ojciec
Pio.
Później Ojciec Pio poszedł na chór, a ja za nim. Miał
w rękach różaniec, chodził z nim i modlił się. I tak widzę go do
dziś: starszy, barczysty, cierpiący człowiek, bez przerwy modlący
się na różańcu. Siedział w kaplicy skupiony, nikogo tam nie było,
a ja z tyłu obserwowałem go ze dwie godziny. Modlił się na różańcu.
A więc jeszcze jeden charakterystyczny rys tego człowieka - to człowiek
Różańca.
Wyjechałem z San Giovanni Rotondo z przekonaniem, że
jeżeli ktoś jest święty, to na pewno Ojciec Pio. Rozmawiałem też
w klasztorze z polskimi ojcami kapucynami. Mówili, że on jest szalenie
dowcipny, potrafi żartować. Jednocześnie był to człowiek cierpiący.
Ciągle przestępował z nogi na nogę, bo rany stale krwawiły.
Takie są moje wrażenia ze spotkania z Ojcem Pio i dziękuję
Panu Bogu, że dane mi było go poznać.
W tamtym czasie, a więc jeszcze przed i na początku Soboru
Watykańskiego II, o Ojcu Pio było bardzo głośno, był znany jako stygmatyk.
Jeździli do niego ludzie, by ujrzeć stygmaty, wyspowiadać się, doświadczyć
jego przepowiedni, stać się świadkami cudu. Natomiast Watykan był
nieubłagany, miał dystans do wszelkich informacji o Ojcu Pio. Najpierw
zabroniono mu spowiadać - posłuchał. Zabroniono się pokazywać - posłuchał.
Żył w obrębie klasztoru, żeby nie wzbudzać sensacji. Rzym musiał
sprawę badać. Wysłano więc do Ojca Pio misję specjalną. A Ojciec
Pio w tajemnicy poszedł do przełożonego i powiedział, że trzeba wysłać
brata na stację, bo przyjeżdżają prałaci z Rzymu. Prałaci wysiadają
z pociągu, a braciszek kapucyn podchodzi i mówi: "Kłaniam się ekscelencji,
walizki wezmę, Ojciec Pio nas przysłał"...
Z pewnością można powiedzieć, że jest to święty na nasze
czasy. Święci nie biorą się z przypadku. Uczono mnie w szkole, jeszcze
w gimnazjum w Krakowie, przed wojną, że historia Polski jest pisana
życiorysami świętych. To nie jest przypadek. To działanie Opatrzności
Bożej.
Dzisiaj, niestety, coraz trudniej nam odróżnić grzech
od niegrzechu, czyli zaciera się świadomość grzechu. I to jest największą
tragedią człowieka, tragedią ludzkości, że nie jest jasne, co jest
złe, a co dobre, co jest kłamstwem, złodziejstwem, a co prawdziwym
postępem i rozwojem. Ojciec Pio mówił: "Nie, to jest grzech", lub: "
Wyspowiadaj się, idź z tym do Pana Boga. Miłosierdzie Boże jest nad
tobą, ale musisz stanąć w prawdzie wobec Pana Boga". Ojciec Pio to
jest właśnie to pokazanie dzisiejszemu światu, że istnieje zło i
dobro. Ojciec Pio to apostoł konfesjonału. A konfesjonał to jest
sumienie człowieka.
Pomóż w rozwoju naszego portalu