Wicher tu wieje. Skąd-że wieje? -
Oto od synów moich strony.
Tam-ci się bawią, tam ucztują,
tam jeszcze radość nie rdzewieje.
Jeszcze nie wiedzą wieści onych -
- - wicher od synów, co ucztują -
- od dzieci wieje... jeszcze dzieci -
jeszcze mam dzieci, jeszcze syny
- więc-em nie całkiem opuszczony -
(Karol Wojtyła, "Hiob")
Siła ducha
Coraz trudniejsze stają się te refleksje. Świat jak przyjaciele
biblijnego Hioba koncentruje się na własnych interesach, modach i
finansowych kalkulacjach. Wszystko to dzieje się przy akompaniamencie
mediów, które z każdej wiadomości pragną uczynić sensację, o tyle
skuteczniejszą, o ile silniejsze jest jej nagłaśnianie. Wołanie o
gigantów staje się coraz bardziej natarczywe. Gigantów sprawności
fizycznej i mocarzy ducha. Warto przypomnieć, że drogi Boże nie są (
często !) drogami naszymi, a "moc w słabości się doskonali".
Tematem niemal dyżurnym zagranicznej, ale i polskiej
prasy stała się osoba Ojca Świętego. Może ktoś kiedyś podejmie trud
policzenia ilości artykułów, jakie ukazały się w polskiej prasie,
łącznie z przedrukami z pism zagranicznych, które podejmują temat
sprawnego kierowania Kościołem. Już ta językowa frazeologia przypomina
naiwność jednego z dawnych przywódców ZSRR, pytającego, ilu dywizjami
dysponuje Papież. Wszak nie o kierowanie tu chodzi, ale o pełnienie
misji Piotra, powierzonej w blaskach mocy Ducha Świętego. Nie mamy
przekazu o kondycji fizycznej sędziwego Jana Apostoła, kiedy na Patmos
pisał swoją Apokalipsę, ale możemy przypuszczać, że stuletni starzec
nie mógł imponować sukcesami fizycznych dokonań. Możemy wyobrazić
sobie Apostoła w owym podeszłym wieku, patrząc przez obraz następców
Apostołów, którzy do niego przyjeżdżali, nieraz z bardzo daleka,
by zasięgnąć rady, umocnić się doświadczeniem spotkania z człowiekiem,
który był świadkiem cudów poniżenia Golgoty, ale i powiewu Ducha
w dniu Pięćdziesiątnicy.
Dotykając osoby charyzmatycznej, umacniali się w trudzie
świadectwa, które wówczas kosztowało niejednokrotnie życie.
Dziś świat nie ceni starości, choć bardziej niż kiedykolwiek
jej potrzebuje, nie ceni cierpienia i mocy zeń płynącej. Z tych nieuniknionych
przecież aspektów ludzkiej egzystencji czyni się temat wstydliwy
lub też inspirację do kreowania ludzi starających się uchronić świat
od wizji starości i cierpienia. Trudno się dziwić, że w takim stylu
podejmuje się temat cierpienia w relacji z Janem Pawłem II, skoro
bohaterami medialnymi są dziś ludzie domagający się prawa do eutanazji
własnej i ci, którzy są rzecznikami skracania ludzkiego życia.
Tym bardziwej zdumiewający to obraz, że maluje go społeczność,
z której wyszedł Jan Paweł II i która tak wiele zawdzięcza temu,
który nigdy nie zaparł się swoich korzeni.
Biblijny Hiob w literackiej interpretacji Wojtyły, obarczony
cierpieniem, pozbawiony dóbr materialnych, cieszy się na myśl, że
burza cierpienia nie dotarła jeszcze do jego dzieci: "jeszcze mam
dzieci, jeszcze syny" - powtarza jak responsorium, wyrażając w ten
sposób wdzięczność Bogu za pozostawienie mu tego bogactwa. Nasuwa
się pierwsza refleksja: czy ten współczesny Hiob - Jan Paweł II może
cieszyć się tymi swoimi dziećmi, których wprowadził w blask jutrzenki
wolności? Dzieci biblijnego Hioba "tam-ci się bawią, tam ucztują",
co skrótowo wyraża radość ze wspólnoty, którą tworzą. Czy syny Jana
Pawła II bawią się, ucztują w biblijnym rozumieniu tych słów? Pobieżna
choćby obserwacja polskiej panoramy życia wspólnotowego nie daje
prawa do pozytywnej odpowiedzi.
Z jednej strony postępująca korupcja i wzrastająca liczba
ludzi, którzy płacą roczny podatek od dochodów przekraczający sumę
czteroletniego uposażenia księgowej czy pielęgniarki, z drugiej potężniejąca
liczba bezrobotnych, i to w zakładach, w których dobrze się gospodarzono
i które miały perspektywy rozwoju. Prawdę o tym powiedział odważnie
podczas Bożego Ciała Prymas Polski, przeciwstawiając "wykształconym
i sprytnym" tych, którzy są "uczciwi i cnotliwi". Prawdziwość słów
Prymasa potwierdziły oklaski podczas homilii, ale i negatywne komentarze
w znaczących na rynku medialnym tygodnikach. Jak bowiem zrozumieć
bezsilność spracowanego rolnika, który w sytuacji wielce burzliwej,
demagogicznej dowiaduje się, że jego plony skazane są na zmarnowanie,
bo sprowadzamy ziarno skądinąd, i to od dłuższego czasu. Awanturniczy
sposób, w jaki ujawniła się ta prawda, wcale nie pomniejsza cynizmu "
uczonej" wypowiedzi posła z partii rolniczej, który z tego faktu
czerpie krociowe zyski. Prawe syny Jana Pawła II nie ucztują. Scena
polska przypomina ów bal u Katarzyny II, wyśpiewany ongiś przez chorego
dziś barda opozycji.
Dzieje się to na dwa miesiące przed planowaną pielgrzymką
Ojca Świętego do Ojczyzny. Śledząc dzienniki i tygodniki o dużej
poczytności, trudno napotkać na teksty, które by w sposób pozytywny
traktowały ten temat. "Pozytywność" rozumiem jako przekazywanie czytelnikom
aktualnych problemów w świetle podstawowych punktów papieskiego nauczania,
skierowanego do Polaków podczas minionych odwiedzin. O tych polskich
bólach można by wiele. Pozostawmy to. Wróćmy jeszcze na chwilę do
Hioba. Kiedy wreszcie doszła go wieść o hekatombie, która dotknęła
także dzieci, modli się do Boga:
Jam Ci wierny.
Dzięki Ci, Panie, żeś nie odjął
duchowi memu tej pociechy,
żeś nie ostawił duszy głodny,
jako żebraka nie poniechał (jw.)
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Jakie są nasze principia
W ostatnich tygodniach otrzymałem sporo ciekawych listów od
Czytelników. Często wyrażają oni swój słuszny niepokój o losy Polski
po naszym wejściu do UE. Są i takie, które oskarżają polski Episkopat
o zbyt uległe stanowisko i nie dosyć jasne piętnowanie zagrożeń.
Szukają deski ratunku, przejęci słusznym niepokojem. Spróbuję jeszcze
raz powrócić krótko do tej sprawy.
W jednym z poprzednich felietonów określiłem dość jasno
warunki, które powinny zostać spełnione, aby nowe zjednoczenie Europy
miało charakter podmiotowy. Nie jest rolą biskupów podejmowanie innych
działań niż te, które są im dostępne, należne i rodzą się z powinności
urzędu i poczucia związku z Narodem. I to biskupi czynią. Dobrze,
że 16 czerwca br. ukazał się komunikat Sekretarza Generalnego Konferencji
Episkopatu, stwierdzający, że nie może być zgody na akces do tej
nowej europejskiej wspólnoty, jeśli parlament unijny nie wprowadzi
do Konstytucji inwokacji odnoszącej się do Pana Boga. To biskupi.
Media w krótkim stwierdzeniu przekazały tę wiadomość. I bardzo dobrze.
Cóż dalej? Pozostaje aktywna rola nas wszystkich, a szczególnie polskich
elit intelektualnych. Oto jedna z nich, wyrażona felietonem publicysty
rzekomo katolickiego tygodnika: "Zapowiedziana przez polskich przedstawicieli
w konwencie europejskim propozycja umieszczenia odwołania się do
Boga i religii chrześcijańskiej w przyszłym dokumencie konstytucyjnym
zjednoczonej Europy jest merytorycznie nieuzasadniona, taktycznie
nierozważna i pragmatycznie nietrafna". Zapyta ktoś, dlaczego? Zdaniem
owego autora, dlatego że "ujednolicenie rozmiarów ogórków czy metod
produkcji serów budzi wątpliwości i zastrzeżenia, tym bardziej powinno
je rodzić dążenie do unifikacji kultury. W kulturze, a do niej należy
religia, wartościami są nie jedność i jednolitość, lecz pluralizm
i zróżnicowanie". Zdumiewający to sposób budowania hierarchii wartości.
Czyżby prawda i nieprawda, dobro i zło stały na jednym poziomie?
Badania socjologiczne wykazują, że wskutek różnych niejasnych
zachowań decydentów, mających wpływ na otwarcie drzwi do wspólnoty
europejskiej państwom, które wyzwoliły się z jarzma totalitaryzmu,
w wielu krajach widocznie spada liczba entuzjastów owego wasalskiego
stania u drzwi feudała, który na dodatek nie olśniewa ani bogactwem
zachowań moralnych, ani kulturalnymi dokonaniami. W Polsce twierdzenie
o potrzebie odniesienia do Boga całej tej trudnej rzeczywistości,
jaką jest nowa wspólnota wielu krajów, okazuje się niemerytoryczne.
Polemista nasz wprost twierdzi, że to nie Pan Bóg stworzył unię,
więc i nie ma On prawa być obecnym w tej wspólnocie.
Pozostaje nam wolny wybór. Wybór, który dokonuje się
w sercu człowieka, a syci się darem wolnego myślenia, niezależnego.
Trzeba, żeby głos biskupów był słyszany. Jak wśród społeczeństwa,
tak i wśród nich są różne opcje, różny sposób widzenia wielu spraw.
Są jednak principia, którym dali świadectwo w liście na temat Unii
i w innych okazjonalnych wystąpieniach.
To nie słowa ani milczenie biskupów zdają się dzisiaj
decydować o naszym pozornym zunifikowaniu. To brak rzetelnej informacji.
Kiedy pojawiły się głosy, że firma mająca się zająć informowaniem
Polaków o prawdzie unijnych meandrów jest nierzetelna, a jej powołanie
jest aktem merkantylnym, skończyło się na paru głosach w dyskusji.
Pytam, gdzie jest Sejm, Senat, uniwersytety, gdzie są elity? Zamilkliśmy
wszyscy. A autorzy reklamowych spotów, które zamiast informować o
sprawach istotnych dla Narodu, przypominają raczej reklamę tego,
a nie innego proszku do prania i pobierają za te "dzieła" po 150
tys. zł.
Do spotkania z Janem Pawłem II pozostało dwa miesiące.
Może warto by w parafiach w ramach przygotowania do papieskiej pielgrzymki
wyakcentować jego wskazania dotyczące europejskiej wspólnoty...
Znak czasu - Ojciec Pio
Kościół ma obowiązek - jak uczy Sobór - odczytywać znaki czasu.
Takim znakiem jest niewątpliwie cierpienie Ojca Świętego. Czy nie
jest może tak, że bardziej niż Unia i inne koniunkturalnie tworzone
wspólnoty pozostaje dla nas problem życia i jego wartości? Dzieci
zabijają rodziców, rodzice wyrzucają z okien maleńkie dzieci, szkoły
nawet podstawowe nie mogą sobie poradzić z dilerami narkotyków. Czy
to wszystko nie jest owocem pogardy dla podstawowych zasad życia?
Reklamy promują jedynie tężyznę fizyczną i rzekome leki na wszelkie
choroby. Nikt nie mówi o znaczeniu życia - tego zbolałego, niekiedy
kalekiego, tego, które zmierza się z cierpieniem i starością. Może
to cierpienie jest znakiem czasu, że życie trzeba godnie przeżyć,
także wtedy, gdy zawęża się horyzont doczesności...
W niedzielę 16 czerwca wielu z nas śledziło na ekranach
telewizora wzruszającą uroczystość kanonizacji Ojca Pio. W liście
do swojego kierownika duchowego napisał wstrząsające słowa o wielkim
cierpieniu, jakie zaczął odczuwać w dniu, gdy podczas wspólnych modlitw
otrzymał łaskę stygmatów. Od tamtej pory rozpoczęło się pasmo udręki.
Ale też wtedy zintensyfikowała się jego posługa dla ratowania ludzi
z chorób. Tych fizycznych, czego świadectwem są do dzisiaj miejsca
ulgi w cierpieniu nazwane jego imieniem, ale także i tych duchowych,
których świadkiem był jego konfesjonał. Warto wiedzieć, że podczas
spowiedzi niekiedy wywoływał penitentów stojących daleko w kolejce,
bo wiedział, że nadeszła pora zdrowia, uleczenia. Byli też tacy,
których odsyłał od konfesjonału, twierdząc, że nie dojrzeli jeszcze
do spotkania z Miłosierdziem, że przyszli z ciekawości. Wreszcie,
mając dar czytania ludzkich sumień, niektórym ujawniał grzechy, których
sami nie chcieli wyznać. Kanonizacja ta to było niewątpliwie spotkanie
dwóch ludzi, którzy spalali i spalają się w walce o ludzką godność.
Tak trzeba odczytywać to pełne cierpienia papieskie posługiwanie.
Mimo fizycznego udręczenia ciągle silny głos przypomina wszystkim
o życiu, o jego wartości i odpowiedzialności za nie. Trzeba ten głos
usłyszeć. Ale trzeba i warto realizować wskazania Ojca Świętego,
i to jest zadanie płynące z naszego daru wolności i zdolności odczytywania
znaków czasu.
Wielu, tysiące tych, którzy spotkali się z Ojcem Pio,
doznawało uleczenia. Byli jednak i tacy, którzy odeszli, doznawszy
innego rodzaju łask. Wymowny jest tu przypadek polskiego pisarza,
konwertyty
Aleksandra Wata. Pod koniec życia cierpiał na nieuleczalną
chorobę, która ujawniała się w długich stanach depresji i permanentnym,
nieznośnym bólu głowy. Jego żona postanowiła zawieźć go do Ojca Pio.
Chory zatrzymał się w działającym już wtedy szpitalu. Miał nadzieję
na wyleczenie. Najpierw jednak został poproszony o przystąpienie
do spowiedzi. Kiedy - jak odnotowuje Ola Watowa - zapytany o ostatnią
spowiedź odpowiedział, że nie spowiadał się nigdy, dostrzegł cierpienie
na twarzy zakonnika, który poprosił go, aby przyszedł nazajutrz.
Niestety, nie zrobił tego. Trochę może za sprawą żony, która - jak
pisze: "w rozpaczy podniosłam pięści ku niebu wyzywając Boga i prawie
głośno wykrzyknęłam: Jeżeli istniejesz, to niech piorun we mnie strzeli.
I rzeczywiście, piorun trzasł. Usłyszałam huk, a potem zapach siarki,
tak, czułam, jak wchodzi mi do nosa, jak gdyby na dowód, że nie uległam
halucynacji". Efektem było wypisanie przez nią męża ze szpitala.
Niedługo potem pisarz nie mogąc znieść bólu, przedawkował środki
uśmierzające i zmarł. Kiedy żona znalazła go rano martwego, obok
łóżka leżał zeszyt, w którym notował swoje myśli. Na jego pierwszej
stronie zapisał: "Nie ratować".
Świat wierzy w witalizm. Zda się mówić: "nie ratować"
tego, co stare, co bezbronne. Z życia przenosi się to do polityki,
życia społecznego. Apatia, niechęć do wysiłku - oto co dominuje w
dzisiejszym świecie. Od czasu do czasu futbolowe zmagania, ekscesy
gwiazd filmowych i po chwili gaśnie światło nadziei, pogrążając nas
w apatii. Dajemy się w tym bezsilnym gniewie manipulować i instruować
siłom, którym jak przyjaciołom Hioba nie zależy na nas. Chcą nasze
cierpienie wykorzystać do afirmacji siebie. I afirmują. Także materialnie.