Noblista relatywista
Reklama
Gazeta Wyborcza z 18 lutego przynosi dość szokujący wywiad
Katarzyny Kubisiowskiej z Czesławem Miłoszem. Noblista otwarcie występuje
z absurdalnym stwierdzeniem: "Mogę powiedzieć tyle, że w połowie
jestem ateistą, w połowie człowiekiem wierzącym". Idąc za takim tokiem
rozumowania, można by stwierdzić, że ktoś jest w połowie patriotą,
a w połowie kosmopolitą; w połowie trzeźwym, a w połowie alkoholikiem;
w połowie uczciwym, a w połowie złodziejem etc. Iście przedziwna
logika. W świetle tego twierdzenia Miłosza, można łatwiej zrozumieć,
dlaczego noblista już wcześniej "popisywał się" różnymi niedorzecznymi
stwierdzeniami na temat religii i Kościoła w Polsce, na przykład
publikowanym w paryskiej Kulturze tekstem o rzekomej groźbie państwa
wyznaniowego w Polsce.
"Misterna gra" Millera
Mariusz Janicki pisze w tekście Czerwone i czarne (Polityka
z 16 lutego) o "misternej grze" Millera wobec Kościoła katolickiego,
wyjaśniając źródła "ustępliwości" SLD-owskiego premiera w tej sferze.
Tłumaczy ją zarówno "próbą pozyskania Kościoła dla integracyjnego
procesu", jak i szukaniem poparcia w niezwykle trudnej sytuacji gospodarczej
i finansowej państwa. Jak pisze Janicki: "Mówiąc brutalnie, z Kościołem
można się wadzić, kiedy wzrost gospodarczy jest na poziomie sześciu,
a nie jednego procenta". Janicki konkluduje na koniec: "Unikanie
konfliktów ma w Polsce swoją wartość i daje czasami polityczne punkty.
Takie specyficzne zakończenie rozmowy w imię wyższych celów przynosi
jednak i minusy. Powoduje złudne poczucie, że kontrowersji w kwestii
roli Kościoła w państwie już nie ma, wszystko jest załatwione. A
one wciąż istnieją, ale zostały przez całą klasę polityczną zepchnięte
do podręcznego ideologicznego schowka. Niewykluczone, że jeśli sytuacja
gospodarcza kraju poprawi się, lewica zacznie śmielej wchodzić w
spór z Kościołem. Już teraz czasami działacze SLD mówią: zostawmy
to na później, w domyśle - kiedy będzie lepiej (...). Oznaczałoby
to (...) iż Kościół zdobył wpływy jedynie formalne, gwarantowane
nie przez głęboką akceptację o cywilizacyjnym wymiarze, ale uzyskane
jedynie w wyniku pogody politycznej".
Kolejna dyskwalifikacja Grossa
Reklama
Nasza Polska z 19 lutego przynosi tekst Prawda contra Gross
na temat fiaska promocji Grossa na uniwersytecie w Nowym Jorku. (
Oparty na relacji Franka Milewskiego z Komisji Dokumentacji Holokaustu
Kongresu Polonii Amerykańskiej tekst ukazał się również w Głosie
z 23 lutego.) Dowiadujemy się, że w czasie dyskusji po wykładzie
Grossa, promującym książkę Sąsiedzi, doszło do bardzo ostrego wystąpienia
dyrektora Komitetu Kongresu Polonii Amerykańskiej do Spraw Badań
Dokumentacji Holokaustu Charlesa Chotkowskiego. Oskarżył on Grossa
o podanie w książce fałszywych informacji na temat Kościoła katolickiego
oraz łomżyńskiego biskupa Stanisława Łukomskiego. Jak piszą w Naszej
Polsce: "Długa i zawiła odpowiedź Grossa była raczej próbą ´naukowego
rozmycia´ sprawy niż przyznaniem się do przekręcania faktów historycznych"
.
Wtedy doszło do jeszcze ostrzejszego wystąpienia przeciw
Grossowi. Profesor medycyny sądowej (jedyny w USA członek Francuskiej
Akademii Medycznej) Jan Moor-Jankowski nazwał książkę Grossa "oszustwem"
. Następnie zabrał głos Bolesław Domitrz (w polskim brzmieniu prawdopodobnie:
Domicz), naoczny świadek tragicznych wydarzeń w Jedwabnem. Wspomniał,
że jako mały chłopiec oglądał palącą się stodołę i: "Wokół niej nie
było widać żadnych Polaków (...). Jedynymi ludźmi, których chłopcy
zobaczyli w sąsiedztwie stodoły, byli umundurowani Niemcy". Według
tekstu w Naszej Polsce: "Gross odmówił jakiejkolwiek odpowiedzi na
relację Domitrza, prowadzący zebranie zaś szybko przerwał sesję".
Warto zwrócić uwagę również na obszerne omówienie przebiegu dotychczasowej
dyskusji wokół sprawy Jedwabnego zaprezentowane w Głosie z 23 lutego
przez Polaka z Monachium Włodzimierza Kałużę pt.: Prawdy nam trzeba!
Całej prawdy!
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Skandaliczny poziom programu Owsiaka
Maciej Kuciel pisze w Rzeczpospolitej z 15 lutego o sądowym starciu Jerzego Owsiaka i Radia RMF FM pt. Zerwany kontrakt i zakręcona muzyka. Według Kuciela: "Przeprosin i 20 tys. zł na cele charytatywne domaga się Jerzy Owsiak od Radia RMF FM za wykorzystanie jego wizerunku w promocji stacji. Mimo że Jerzy Owsiak został wyrzucony z RMF FM po dwóch programach, jego twarz nadal reklamowało radio (...). Prezes RMF FM Stanisław Tyczyński powiedział, że powodem zdjęcia z anteny programu Owsiaka był jego skandaliczny poziom i prezentowane treści" .
Jak banki traktują klientów
Dziś coraz bardziej widoczne jest, jak banki (w 76% w rękach
obcych) traktują swoich polskich klientów. Nieraz zapewniano nas,
że "kapitał nie ma narodowości".
Dziś można zaś łatwo się przekonać, jakie trudności mają
polscy przedsiębiorcy z uzyskaniem kredytu np. od niemieckich banków
w Polsce, dużo chętniej, co zrozumiałe, promujących ekspansję niemieckich
przedsiębiorstw na rynkach w Polsce. Banki zamiast udzielania kredytów
wolą korzystać z zysków z kupionych przez nie obligacji skarbu państwa
i złożonych w nich lokat złotówkowych. Zaznaczają się przy tym szokujące
wprost różnice między rażąco wysokim oprocentowaniem udzielanych
przez banki kredytów gotówkowych (takie oprocentowanie wręcz odstrasza)
a oprocentowaniem wypłacanym przez banki za lokaty złotówkowe. Odsyłam
do nader interesującego zestawienia na ten temat w Super Expressie
z 8 lutego. Na przykład Deutsche Bank 24 płaci za lokaty złotówkowe (
oprocentowanie lokat 12-mies.) 8,3-8,9%, podczas gdy równocześnie
sam oprocentowuje udzielane przez niego kredyty gotówkowe na aż 19,
3%. Są i jeszcze większe oprocentowania kredytów (np. Citybank -
22,95%).
Na tym tle tym ciekawsza jest informacja w Rzeczpospolitej
z 21 lutego (dział: Ekonomia i rynek) pt. Zyskają banki czy klienci.
Anna Słojewska pisze: "NBP chce ulżyć bankom. Zaplanowana na koniec
lutego operacja zamiany niskooprocentowanych obligacji na papiery
bardziej rentowne powinna powiększyć ich dochody o 300-400 mln zł.
NBP liczy, że banki wykorzystają to do uatrakcyjnienia depozytów
i kredytów dla klientów, ale analitycy w to wątpią". Według Słojewskiej,
NBP liczy, że banki wykorzystają dodatkowe dochody, żeby zaoferować
klientom wyższe oprocentowanie depozytów lub niższe kredytów. Kierownictwo
NBP oczekuje, że banki, chcąc pozyskać klientów, dokonają atrakcyjnych
zmian oprocentowania. Słojewska wątpi w słuszność tych oczekiwań,
twierdząc, że banki dotąd nie wykazywały chęci zmiany polityki. Jej
zdaniem: "Najbardziej prawdopodobne jest więc, że banki powiększą
po prostu swoje zyski o pieniądze z obligacji. A tym samym zmniejszy
się przekazywany do budżetu zysk NBP". I przypomina, że poprzednio
już banki wykorzystywały pozyskane pieniądze "wyłącznie na poprawienie
wyniku finansowego". Tak więc w trudnej sytuacji budżetowej podejmuje
się działania, które zmniejszą zysk Narodowego Banku Polskiego, a
powiększą i tak nieproporcjonalne zyski banków kosztem korzystających
z nich klientów. Kto toleruje taką politykę?
Kalinowski wychylił się
Pod presją coraz większego niezadowolenia w PSL-u z powodu dyktatu Unii Europejskiej wicepremier i minister rolnictwa Jarosław Kalinowski zdecydował się na publiczne ostrzeżenie Brukseli: "Jeśli nie zwiększycie dopłat dla naszych rolników, to zachowamy - nawet w Unii - cła na produkty rolne i zażądamy podwyższenia limitów produkcji rolnej". (Przypomnijmy tu, że np. Hiszpania i Portugalia przez 7 lat po wejściu do UE broniły nadal wysokimi cłami swych produktów przed innymi krajami UE). Postulat Kalinowskiego nie jest więc czymś wyjątkowym i opiera się na podstawach równoprawności polskiego rolnictwa z rolnictwami krajów UE. Tyle że w Polsce mamy aż nadto wielu gorliwych i ustosunkowanych euroentuzjastów, gotowych do natychmiastowego dystansowania się od prób stanowczej obrony polskich interesów gospodarczych. Piotr Śmiłowicz pisze w tekście: Wicepremier Kalinowski wyszedł przed orkiestrę ( Życie z 20 lutego): "Wypowiedź (Kalinowskiego) zaniepokoiła sekretarz KIE Danutę Huabner. Wczoraj rano przekonywała ona, iż Kalinowski wypowiada się w Brukseli we własnym imieniu, a nie w imieniu rządu" . Natychmiast w przeróżnych wpływowych mediach (najostrzej w TVN) zaczęto atakować wicepremiera Kalinowskiego za to, że śmiał tak stanowczo wystąpić w Brukseli w obronie polskich interesów gospodarczych, bo jeszcze urzędnicy UE się obrażą... A jak wiadomo - tylko im "wypada" występować z ostrymi opiniami na temat polskich propozycji, ba, atakować je w sposób niezwykle napastliwy. Świetni znawcy Zachodu - tacy jak prof. Witold Kieżun - twierdzą, że tam prawdziwie ceni się tylko twardych negocjatorów, a nie ludzi gotowych do ustępstw na byle skinienie. Tyle że aby być "twardym" negocjatorem, trzeba po pierwsze samemu reprezentować narodowe interesy, a po drugie - mieć za sobą prawdziwą, a nie pasożytniczą klasę polityczną. A jak jest w Polsce: "Hadko mówić" - skomentowałby pan Zagłoba!