Rozeszła się wieść, że władze postanowiły zniszczyć miejsce zwane
Zamczyskiem, ziemia z tego wzgórza miała być przewieziona i użyta
na naprawę drogi położonej obok. Z drogi tej od biedy korzystało
się tylko podczas wielkiej suszy, ale w porze, gdy padały deszcze
można było utopić konia i wóz. Wiosną, jesienią i podczas deszczu
bagienne podłoże stawało się miękkie i niebezpieczne. Droga przebiegała
obok Zamczyska, być może w miejscu pierwotnej trasy prowadzącej do
miasteczka, z tą różnicą, że dawna przypominała raczej most drewniany
zawieszony na potężnych palach dębowych, których resztki jeszcze
tkwiły w błocie. Podobne mosty łączyły Zamczysko z mniejszymi wzgórzami
rozrzuconymi dookoła wyglądające jak wyspy w morzu zieleni i krzaków.
Czasem takie kłody dębu albo sosny wydobywano z błota, przydawały
się chłopom jako materiał budowlany na drewniane podwaliny lub słupy
do konstrukcji stodół. Mieszkańcy okolic opowiadali przeróżne historie
dotyczące tego wzgórza, którym niegdyś, według legendy, rządził okrutny
czarnoksiężnik. Bali się go, ale miejsce to szanowali i byli zaniepokojeni
pogłoskami zniszczenia czegoś tajemniczego, czegoś, co na pewno kryło
jakieś tajemnice i było przez wieki ludzką siedzibą. Niewielkie kredowe
wzgórze położone na bagnach i trzęsawiskach było w dawnych czasach
niewątpliwie miejscem nadającym się do zbudowania obronnego zamku
czy grodu. Nawet obecnie można jeszcze dostrzec ślady fosy, kawałki
cegieł, resztki kolorowych kafli i skorupy glinianych garnków. Stare
cegły wydobywane z ziemi służyły miejscowym jako materiał budowlany.
Wyglądały jakoś inaczej niż współczesne, były trochę większe i posiadały
dziwne znakowanie, jakby ktoś palcami przeciągnął po całej płaszczyźnie.
Nauczyciel historii z liceum w miasteczku twierdził, że cegła ta
nazywa się "palcówka" i pochodzi z okresu średniowiecza. Wiele opowiadano
o skarbie czarnoksiężnika, który miał być ukryty w piwnicy murowanej
baszty, według starej legendy wszystko się zapadło w ziemię. Ludzie
wierzyli, że ten skarb jeszcze się gdzieś tu znajduje i ciągle prowadzili
poszukiwania. Nikomu jednak nie udało się go odnaleźć. Poszukiwacze
twierdzili, że kopiąc przez cały dzień niewiele można było zdziałać,
bo biała glina i kamienie utrudniały pracę. Pozostawiali więc wykopaną
jamę i na noc wracali do domu. Gdy rankiem przychodzili, aby dzieło
kontynuować, wykopu już nie było, jakaś siła spowodowała jego zniknięcie.
Jedni twierdzili, że nie pozostał po nim żaden ślad, inni mówili,
że pozostawało tylko jakieś niewielkie wgłębienie. Nikt nie odważył
się kopać nocą. Noc to pora, gdy siły nieczyste ukryte w ciemnościach
działają bez żadnych ograniczeń, nocą zjawia się czarnoksiężnik i
każdego śmiałka może wpędzić w największe bagna i utopić. Wprawdzie
niektórzy próbowali pod osłoną nocy wypasać w pobliżu konie tak,
aby właściciel pastwisk o tym nie wiedział, ale nawet ci najbardziej
odważni musieli uciekać, ponieważ tuż przed samą północą konie zaczęły
się jakoś dziwnie zachowywać, strzygły uszami, grzebały kopytami,
rżały, a w końcu uciekały bardzo wystraszone. Tuż przed wojną, 13
maja, wybrał się na Zamczysko młody żydowski chłopiec, który chciał
zdobyć ukryty skarb. Nie był on pobożny, tylko chciwy. Ludzie odradzali
mu tę wyprawę, ale chłopiec nie przyjmował żadnych argumentów myśląc,
że Polacy nie chcą, aby on, Żyd, znalazł ukryty skarb. Uzbrojony
w dębowy pal wybrał się przy świetle księżyca na miejsce, które dokładnie
poznał za dnia. Księżyc tej nocy świecił jasno, wydawało się, że
są wszelkie warunki do zrealizowania śmiałego zamiaru. Chłopiec chociaż
był wyznania Mojżeszowego zdobył święconą wodę i kredę, obrysował
kamień, pokropił go wodą święconą i wypowiedział zaklęcie. Następnie
wbił dębowy kołek w miejscu, gdzie kończył się jego cień i wypowiedział
ostatnie zaklęcie. Wszystko szło dobrze, nie wiedział tylko tego,
że jest obserwowany przez polskich chłopców, którzy byli ciekawi,
jak się to wszystko zakończy.
Któryś z chłopców zagwizdał, młody Żyd chciał wstać z klęczek
i jak najszybciej uciec, aby nikt nie znalazł pala wskazującego drogę
do skarbu. Niestety nie udało mu się wstać, bo coś go mocno trzymało.
Przestraszył się już nie na żarty, nie tego, że ktoś go podgląda,
ale tego, że coś się niedobrego stało, może to czarnoksiężnik złapał
go za ubranie, w ten sposób karząc za chciwość i nieuczciwość. Różne
myśli kłębiły się w jego głowie. Tak, na pewno zawinił, ale co teraz
robić? Może wołać o pomoc? Tak! Zdecydował się krzyknąć: - Na pomoc!
Pomóżcie! Wołał coraz słabszym głosem, wkrótce zamilkł całkowicie,
a ciało opadło bez życia. Przestrach był tak wielki, że młode serce
Żyda nie wytrzymało. Obserwujący chłopcy polscy nie od razu zrozumieli
co się stało. Zastanawiali się co robić, bali się podejść, ale kiedy
Żyd nie dawał znaku życia, podeszli i zobaczyli, że naprawdę nie
żyje. Powód przestrachu zrozumieli dopiero, gdy martwego śmiałka
podnosili. Żydzi ubierali się inaczej niż Polacy, ten młodzian miał
na sobie coś, co przypominało frak, a miejscowi nazywali to "żydowskim
chałatem". Gdy ukląkł i wbijał pal, nie zauważył, że wbił go w dolną
cześć chałatu, gdy potem próbował wstać, pal mocno trzymał połę ubioru,
sytuacja była jednocześnie tragiczna i komiczna, ale nie była to
sprawka czarnoksiężnika.
Pogłoski sprawdziły się, istotnie władze miały zamiar rozkopać
całe wzgórze i ziemię wozić na drogę, jednak ludzie z kilku wiosek
otaczających Zamczysko sprzeciwili się temu. Jeździli po różnych
urzędach i zyskali tyle, że tylko mniejsze wzgórze zostało rozkopane,
ale zniszczono drewnianą drogę do mniejszej wysepki, zniszczono też
dużą drogę wyciągając pale, nie prowadząc żadnej dokumentacji. Wkrótce
pojawiły się olbrzymie koparki, które kopały wielkie i głębokie rowy,
aby odprowadzić wodę i teren osuszyć. Ludzie znowu protestowali mówiąc,
że tu były bagna od wieków, były zawsze krzaki i szuwary, a w nich
mnóstwo różnego ptactwa, teraz to wszystko zostanie zniszczone i
dojdzie do tego, że nawet w studniach nie będzie wody, gdy cały jej
zapas zostanie odprowadzony do rzeki. Niestety tym razem chłopów
nikt nie słuchał. Bagna zostały osuszone, znikły z nich żurawie i
inne ptactwo. W kilka lat późnej zaczęły wysychać studnie. Tylko
duże ciągniki na gąsienicach zwane "stalińcami" pracowały przez wiele
miesięcy na cześć partii i dla socjalizmu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu