Alarmująca stagnacja
Niezwykle niepokojące dane o sytuacji gospodarczej przyniosła Rzeczpospolita z 19-20 stycznia. Halina Bińczak poinformowała w tekście Stagnacja albo recesja, że w grudniu produkcja w przemyśle spadła aż o 4,8 proc. Szczególnie mocno zmalała wartość sprzedanej produkcji w budownictwie - o 10,6 proc. w grudniu i o 10 proc. w całym roku.
Ekonomiści ostrzegają
Przegląd z 14 stycznia zamieścił list otwarty grupy polskich
ekonomistów do premiera, podpisany m.in. przez profesorów: S. Kurowskiego,
P. Bożyka, A. Rajkiewicza, W. Sadowskiego, J. Żyżyńskiego,
M. Kabaja,
T. Kowalika, K. Łaskiego, Z. Fedorowicza, I. Timofiejuka.
Ekonomiści piszą m.in.: "Gospodarka polska znalazła się w głębokim
kryzysie, z którego jest wyjście, ale metody proponowane przez Pański
rząd uważamy za niewystarczające, a w niektórych przypadkach wręcz
rozmijające się z wymogami chwili (...). Zwiększenie popytu konsumpcyjnego,
a zwłaszcza inwestycyjnego wymaga kompleksowych działań o wiele bardziej
radykalnych. Zaliczamy do nich w szczególności natychmiastowe przyspieszenie
tempa rozwoju budownictwa mieszkaniowego, likwidację bezrobocia oraz
rozwój eksportu. Nie będzie to możliwe bez dodatkowych inwestycji
autonomicznych i eksportowych, a także znaczącej obniżki realnych
stóp procentowych i deprecjacji złotego (...). Zaproponowana przez
ministra finansów Marka Belkę terapia nosi piętno spojrzenia monetarnego,
a zwłaszcza księgowego, ma więc charakter bilansowy, a nie rozwojowy
i prowadzi do wyraźnego pogorszenia sytuacji socjalnej dużych grup
ludności".
Tygodnik Solidarność z 11 stycznia przyniósł z kolei
ostrzeżenia ze strony innego znanego ekonomisty Ryszarda Bugaja w
tekście pt. O odrobinę sprawiedliwości. Bugaj ostrzega, że jeśli
nie podejmie się radykalnych działań dla wyjścia z obecnej sytuacji,
to "grożą nam nieuchronnie jakieś kontestacje. Nie muszą one przybrać
charakteru ´kryterium ulicznego´. Mogą właśnie doprowadzić do patologii,
które są mało spektakularne - do wzrostu przestępczości, zwiększenia
poparcia dla polityków demagogicznych i głębszego jeszcze wycofania
się społeczeństwa z uczestnictwa w życiu publicznym".
Inny ekonomista - dr Janusz Szewczak ostrzega w tekście
publikowanym na łamach Nowej Myśli Polskiej z 27 stycznia, że "Polska
ściga Argentynę". Taki jest właśnie tytuł wywiadu przeprowadzonego
z dr. Szewczakiem przez Zbigniewa Lipińskiego. Zdaniem Szewczaka,
sytuacja Polski jest dramatyczna i "premier Miller nie myli się,
gdy mówi, że stoimy na skraju bankructwa. W każdym razie nie myli
się w tej sprawie".
Dr Szewczak mówi w wywiadzie o fatalnych szkodach wyrządzonych
Polsce przez niebywałe wpływy ludzi nieuczciwych, broniących interesów
zagranicznego kapitału spekulacyjnego". Według Szewczaka: "W ciągu
roku do Polski napływa co najmniej 1,5 mld USD, gorącego pieniądza
spekulacyjnego, którego właściciele wywożą z Polski co roku ok. 500
mln USD odsetek! Jest to ogromna rentowność wynikająca nie tylko
ze skali oprocentowania papierów rządowych, ale i z systematycznego
wzrostu kursu złotego. Nic więc dziwnego, że banki zagraniczne działające
w Polsce nie chcą dawać kredytów na cele produkcyjne, skoro mogą
przy pomocy takich operacji osiągnąć rentowność 33 proc.". Dr Szewczak
przypomina, że podobne metody działań przećwiczył w Argentynie znany
liberał gospodarczy Domingo Cavallo "ze skutkiem dziś wiadomym".
Dr Szewczak szczególnie ostro krytykuje politykę finansową
prezesa NBP - L. Balcerowicza i członków Rady Polityki Pieniężnej,
akcentując: "Ci ludzie wydają się zupełnie już oderwani od społeczeństwa,
zarabiają po kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie za posiedzenia
przy kawie, wożeni są służbowymi samochodami. Przy ich statusie materialnym
mogą za rok czy dwa przenieść się do Szwajcarii i żyć tam świetnie,
bądź przyjąć posady w międzynarodowych instytucjach finansowych i
zarabiać kilkadziesiąt tysięcy dolarów".
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Negatywny bilans 100 dni rządu Millera
W Życiu z 25 stycznia - nader interesujący wywiad z prof. Jadwigą Staniszkis: Uderzyć w klasę polityczną, przeprowadzony przez Joannę Bichniewicz i Piotra Śmiłowicza. Oceniając bilans rządu Millera po stu dniach, prof. Staniszkis stwierdza: "Moim zdaniem, oni ciągle nie doceniają powagi sytuacji, która jest dramatyczna. W sumie moja ocena jest negatywna. Po pierwsze negatywnie oceniam SLD. Wiedząc, że wygra wybory, nie przygotowało się do sprawowania władzy. Podobnie było z rozbudowanym otoczeniem prezydenta, z Markiem Belką na czele. W Kancelarii Aleksandra Kwaśniewskiego 600 osób brało pieniądze za nic, nie starając się zapobiec narastającemu od lat kryzysowi". Staniszkis ostrzega również, że "w sprawie promocji Unii postawiono na ludzi niekompetentnych. Zarówno Dariusz Szymczycha, jak i Sławomir Wiatr to nie są ludzie, którzy w sposób budzący zaufanie mogą wprowadzać nas do Unii Europej-skiej". Według Staniszkis: "Miller gwałtownie traci zaufanie społeczne, które miał na początku (...). System jest tak zbudowany, że nie ma jednego ośrodka władzy, tylko wszyscy się nawzajem blokują. Dotarły do mnie informacje, że Miller próbował stworzyć koalicję do zmiany konstytucji w kierunku systemu kanclerskiego, nie udało mu się. A trzeba pamiętać, że Rada Ministrów jest częściowo prezydencka, co nie daje Millerowi pełni władzy. Ewidentnym człowiekiem Kwaśniewskiego jest np. Marek Belka (...) rząd (...) za mało zdecydowanie działa, jak na sytuację nadzwyczajną. Brak mu pomysłowości w projektowaniu nowych instytucji, mówi wieloma głosami. (...)" Wyrażone w wywiadzie rozczarowanie prof. Staniszkis do rządu Millera jest tym bardziej godne podkreślenia, że na krótko przed wyborami publicznie akcentowała swe iluzje co do przyszłych efektów rządu SLD. Ba, wystąpiła nawet z jakże niefortunnym pomysłem koalicji SLD i Platformy Obywatelskiej.
Reklama
Apetyt na urzędy
Wielu wpływowych SLD-owców zamiast zastanawiać się nad środkami zaradczymi dla wyciągnięcia kraju z kryzysu ciągle marzy tylko o ogromnych korzyściach osobistych, jakie staną się ich udziałem po wejściu kraju do Unii Europejskiej. Już teraz przymierzają się do setek rozlicznych, świetnie płatnych posad w UE, jakimi nagrodzą ich szefowie SLD po przeforsowaniu polskiego udziału w UE. Katarzyna von Karainen w felietonie z Brukseli (Życie z 12 stycznia) pisze: " O czym rozmawiają przy kawie polscy urzędnicy i negocjatorzy? O wysokich zarobkach i możliwościach pracy w europejskiej egzekutywie (...) niepokoją mnie jednak rozmowy przy kawie naszych urzędników odpowiedzialnych za negocja-cje. Widzę bowiem konflikt interesów - jak można niezależnie negocjować warunki członkostwa, marząc o przyszłej pracy w Komisji? Czasami zastanawiam się - zwłaszcza gdy słyszę niezrozumiałą dla przeciętnego obywatela euronowomowę negocjatorów - czy zdają sobie oni sprawę, że do Unii wchodzi cała Polska, a nie tylko kilkudziesięciu urzędników. (...) Jeżeli do Unii wejdziemy 1 stycznia 2004 r., rząd w Polsce będzie ten sam, co teraz, pierwszym polskim komisarzem będzie zapewne osoba z nim związana. Padają już nawet nazwiska: od prezydenta Kwaśniew-skiego począwszy na głównym negocjatorze Janie Truszczyńskim skończywszy. Czeka nas zatem walka o brukselskie stołki. Chociaż oficjalnie nie ma narodowych kwot, liczymy nawet na 1600 miejsc, czyli na tyle samo, co Hiszpanie".
Reklama
Awans propagandysty stanu wojennego
Ewa Milewicz w tekście Barański w służbie partii (Gazeta Wyborcza z 15 stycznia) szeroko komentuje awans Marka Barańskiego na zastępcę redaktora naczelnego SLD-owskiej Trybuny. Przypomina, że Barański należał w swoim czasie jako pracownik telewizyjnego Dziennika do najbardziej skompromitowanych propagandystów doby stanu wojennego. W latach 90. pracował w NIE Urbana. Jego awans na tak wysokie stanowisko w Trybunie jest swoistym znakiem czasu.
Zemsta Barańskiego
Marek Barański z kolei opublikował w Trybunie z 23 stycznia
tekst Ach, ten Adaś, stanowiący jakby wyraźny odwet za tekst Milewicz.
Przypomnijmy, że Trybuna w ostatnich latach starała się unikać krytykowania
Michnika; przecież redaktor Wyborczej tak wiele robił, by doprowadzić
do tzw. kompromisu historycznego (czytaj: sojuszu między "czerwonymi"
postkomunistami a "różowymi" z Unii Wolności). Tym razem jednak zaatakowany
przez Milewicz Barański nie zdzierżył i wypomniał Michnikowi jakoś "
niezauważoną", a bardzo niefortunną wypowiedź w telewizyjnej dyskusji
na temat roli mediów w procesie integracji europejskiej.
W czasie dyskusji - jak pisze Barański - większość uczestniczących
w niej szefów i właścicieli środków przekazu zgodziła się, że w tej
sprawie możliwe i potrzebne jest "porozumienie ponad podziałami".
Tylko jeden z uczestników dyskusji - wiceprezes Polskiego Radia uznał,
że taka niebywała zgodność może kłócić się z ustawą o radiofonii
i telewizji, przykazującą mediom bezstronność. I wypowiedział się,
by dopuścić do głosu również przeciwników integracji. A wtedy - jak
pisze Barański - "Natychmiast go, oczywiście, zakrzyczano, przy czym
najdalej posunął się redaktor naczelny Gazety Wyborczej A. Michnik,
który stwierdził: faszyści w Wielkiej Brytanii nie mieli takich samych
praw co Winston Churchill". I tak doszło do tego, że b. propagandysta
stanu wojennego, a później redaktor NIE w imię wolności mediów krytykuje,
zresztą najzupełniej słusznie, "wypowiedź Michnika, porównującą naszych
eurosceptyków do faszystów". I tak to żałośnie zmieniają się role,
a Michnik dziś nie zauważa absurdalnej groteski swoich obecnych poglądów,
kolidujących z podstawowymi zasadami wolności medialnej. Żeby o tym
musiał mu przypominać b. janczar propagandowy Jaruzelskiego - już
doprawdy upadek!