Stany Zjednoczone wykiwane przez Rosję
Reklama
Coraz więcej znaczących obserwatorów sceny politycznej zwraca
uwagę na to, że w sprawie Afganistanu Stany Zjednoczone zostały najwyraźniej
przechytrzone i wykiwane przez Rosję. Przywódcy Rosji wykorzystali
amerykańską ofensywę przeciwko terroryzmowi w Afganistanie do niezwykle
zręcznego opanowania głównych dźwigni władzy w tym kraju przez swoje
marionetki. Jednym słowem USA niebacznie wyciągnęły kasztany z ognia
w Afganistanie dla Rosji Putina. Słynny francuski historyk i sowietolog
prof. Alain BesancWon w wywiadzie udzielonym prof. Remi Foryckiemu
pt. Bilans zamknięcia - perspektywa otwarcia (Tygodnik Solidarność
z 4 stycznia 2002 r.) skomentował to bardzo jednoznacznie: "Sojusz
Północny jest całkowicie kontrolowany przez Rosjan, którzy ustanowili
w Kabulu coś w rodzaju Komitetu Lubelskiego (Polacy dobrze wiedzą,
co to znaczy!). Trzy ministerstwa siłowe - MSZ, MSW i Ministerstwo
Obrony - są w rękach ludzi Moskwy. Fakt, że rezultatem trzymiesięcznych
działań wojennych w Afganistanie jest ponowne oddanie Afganistanu
Rosji, nie napawa optymizmem (...), ustalono wcześniej z Amerykanami,
że wojska Północne nie zajmą Kabulu. I jaki był tego efekt? Sojusz
wszedł do stolicy, co bardzo nie spodobało się prezydentowi Bushowi"
. BesancWon zwrócił również uwagę na inny przejaw imperialnych działań
Rosji, mówiąc: "Gołym okiem widać, że Rosja chce pozajmować wszystkie
kluczowe miejsca w organizacjach i instytucjach międzynarodowych.
Kiedy już osiągnie swój cel i może zasiąść do stołu obrad, wówczas
zacznie dyktować korzystne dla siebie warunki i zasady postępowania"
.
Do sprawy niebacznego dopuszczenia przez USA do opanowania
przez Moskwę kluczowych pozycji w Afganistanie nawiązano również
na łamach amerykańskiego Los Angeles Times. Jego komentator Eric
Margolis pisał w tekście Szach Putina (cytuję za Forum z 31 grudnia): "
Szarżując jak rozjuszony buhaj na południowoazjatycki sklep z porcelaną,
USA podarowały Rosjanom zwycięstwo geopolityczne i naraziły własne
ambicje mocarstwowe na poważny uszczerbek. Rosja może teraz realizować
swoje plany zdominowania Azji Południowej i Środkowej, współdziałając
ze swymi strategicznymi sojusznikami: Indiami i Iranem".
Krach polityki "argentyńskiego Balcerowicza"
Reklama
Wspomniałem już w poprzednim numerze Niedzieli o tym, jakim
ostrzeżeniem dla Polski jest argentyński krach gospodarczy, spowodowany
przez jakże podobną do polityki Balcerowicza tamtejszą ultraliberalną
politykę gospodarczą. Jej główny realizator - minister gospodarki
Domingo Cavallo nieprzypadkowo określany jest mianem "argentyńskiego
Balcerowicza" (m.in. w tekście korespondencji Juliusza Urbanowicza
z Buenos Aires na łamach Wprost z 6 stycznia 2002 r. pt. Argentyński
Titanic). Podobnie jak Balcerowicz Cavallo znany był jako ulubiony
pupil Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW), potulnie spełniający
wszystkie jego wskazania. Wychwalany na początku lat 90. jako twórca "
cudu gospodarczego" Argentyny, Cavallo wsławił się redukcją inflacji
z pięciu tysięcy rocznie do zera. Tyle że nastąpiło to za cenę polityki
ciągłego zaciskania pasa i utrzymywania za wszelką cenę nierealnie
wysokiej pozycji argentyńskiego peso kosztem rodzimego przemysłu
i eksportu. Swego rodzaju kulminacją polityki Cavallo stało się doprowadzenie
do zrównania argentyńskiego peso z dolarem, co stało się czymś niewiarygodnie
korzystnym dla zagranicznych firm eksportujących do Argentyny i prawdziwie
zabójczym dla argentyńskiego przemysłu. Skąd my to tak dobrze znamy?
Przecież przypomina o jak ulał politykę L. Balcerowicza i H. Gronkiewicz-Waltz,
przez lata utrzymujących skrajnie nierealny, zawyżony kurs złotego
do dolara, kosztem polskiej przedsiębiorczości, przemysłu i eksportu.
Tyle że w Argentynie tego typu polityka poniosła fatalne bankructwo,
powodując straszliwy wybuch napięć społecznych i krach całego kraju.
Fatalne skutki polityki gospodarczej "argentyńskiego
Balcerowicza" - Cavallo zauważa się m.in. na łamach warszawskiej
wersji Newsweeka z 2 stycznia 2002 r. Marek Magierowski pisze tam
w tekście Kronika zapowiedzianego wybuchu, iż wprowadzenie przez
Cavallo sztywnego kursu peso do dolara 1:1 pomogło wprawdzie zdławić
inflację, ale "lekarstwo okazało się gorsze od choroby. Przywiązanie
argentyńskiego pieniądza do najsilniejszej waluty świata sprawiło,
że argentyńscy eksporterzy wpadli w potrzask, stali się mało konkurencyjni"
. Podobnie ocenia przyczyny kryzysu argentyńskiego Mirosław Ikonowicz
w tekście Stan wyjątkowy w Argentynie (Przegląd z 27 grudnia 2001
r.), pisząc, iż utrzymywanie za wszelką cenę mocnej pozycji argentyńskiego
peso "okazało się zabójcze dla argentyńskiego eksportu i rodzimego
przemysłu. Podczas gdy na rosnącym imporcie wyrastała szybko bardzo
zamożna, ale niezbyt liczna warstwa nowobogackich, odsetek ´nowych
biednych´ zwiększał się kilkanaście razy szybciej". I jeszcze jedno
potwierdzenie przyczyny fiaska tej, jakże podobnej do polityki Balcerowicza,
ultraliberalnej polityki gospodarczej Cavallo - tekst Macieja Stasińskiego
w Gazecie Wyborczej z 2 stycznia 2002 r.: "Nikt dzisiaj nie ma w
Argentynie wątpliwości, że to między innymi trzymanie się przez lata
sztywnego kursu peso - dolar spowodowało ruinę eksportu, pomnożyło
rzesze bezrobotnych, których jest już blisko 20 proc. W biedzie żyje
dzisiaj 15 z 37 mln Argentyńczyków".
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Kompromitacja Międzynarodowego Funduszu Walutowego
Polscy komentatorzy coraz częściej piszą o "argentyńskiej lekcji",
ale jakoś nie starają się powiedzieć wprost całej prawdy po imieniu.
Tego, że w Argentynie poniosła totalną klęskę właśnie taka doktrynerska
ultraliberalna polityka, jaką przez lata realizowano w Polsce pod
egidą Balcerowicza. I tego, że ogromną odpowiedzialność za narzucenie
takiej właśnie polityki Argentynie ponosi Międzynarodowy Fundusz
Walutowy (MFW), tak długo z powodzeniem dyktujący swe zalecenia potulnemu
pupilowi MFW Balcerowiczowi. Nawet komentator Gazety Wyborczej Stasiński
między wierszami przyznaje odpowiedzialność MFW za doprowadzenie
do wybuchu społecznego w Argentynie, pisząc w tekście Zarzynanie
wołu" (nr z 29-30 grudnia 2001 r.): "Do ostatniej chwili MFW żądał
od Argentyny zerowego deficytu budżetowego, radykalnych cięć po stronie
wydatków państwa, mimo że państwo i społeczeństwo biedniały w oczach,
a zadłużenie zagraniczne stawało się jawnie nie do spłacenia (...)
Wykupione przez zagraniczne firmy przedsiębiorstwa ograniczały zatrudnienie,
a miejscowych kooperantów zastępowały partnerami z importu. Firmy
argentyńskie padały, ludzie szli na bruk, eksport spadał".
Skutki takiej polityki musiały doprowadzić do społecznej
eksplozji. Zrujnowane zostały nie tylko rzesze najuboższych, ale
również setki tysięcy drobnych przedsiębiorców argentyńskich, którzy
nie wytrzymali konkurencji z napływającym wciąż importem po cenach
dumpingowych.
Znamienne, co napisał o roli MFW w argentyńskim krachu
gospodarczym szef działu zagranicznego w największym dzienniku argentyńskim
Marcello Cantelmi. Stwierdził on bez ogródek: "Argentyna z całą pewnością
zmierza w kierunku bankructwa - największego we współczesnej historii (
...). W Waszyngtonie specjaliści z MFW ze spokojem obserwują proces
rujnowania gospodarki Argentyny. Twierdzą: bez obaw, inne kraje regionu
nie zarażą się wirusem niewypłacalności. Jednak w regionie kryzys
argentyński wywoła debatę o tym, jaki los czeka kraje, które posłusznie
postępują według wskazówek MFW i które zgodziły się bez dyskusji
na ultraliberalne zasady budżetowe, zasady, które w praktyce uniemożliwiają
państwu stymulowanie wzrostu gospodarczego" (por. M. Cantelmi: Ultraliberalizm
i ulica, Gazeta Wyborcza (z 22-23 grudnia 2001 r.). Gazeta
Wyborcza, drukująca tak ostro chłoszczący ultraliberalną
politykę gospodarczą tekst argentyńskiego dziennikarza, ani słowem
nie zająknęła się o tym, że jego krytyczne uwagi tak bardzo pasują
również do sytuacji w Polsce. A więc kraju, gdzie również rządzi
oligarchiczna "próżniacza klasa polityczna", w swej skrajnej pazerności
nie doceniająca rosnącej groźby krachu gospodarczego i wybuchu społecznego.
I właśnie do sytuacji Polski pod rządami SLD-owców, tak łapczywie
polujących na tysiące nowych "stołków", aż nadto pasują uogólnienia
z korespondencji M. Stasińskiego z Buenos Aires Tańce na pogrzebie (
Gazeta Wyborcza z 28 grudnia 2001 r.). Stasiński pisał tam: "Publicystom
głównych dzienników kraju - Clarin, La Nacion i Pagina 12 - pozostaje
łapać się za głowę: jak to możliwe, że bezprecedensowa ruina kraju
klasy politycznej niczego nie nauczyła. Zapamiętale szarpie sukno,
choć stół pod spodem traci nogi" (podkr. - J.R.N.).
Los agenta Maleszki
Grudniowy numer miesięcznika Press przynosi najszerszą jak dotąd analizę kompromitacji Gazety Wyborczej po zdemaskowaniu jednego z jej czołowych współpracowników Lesława Maleszki jako agenta Służby Bezpieczeństwa, współpracującego gorliwie z SB nawet po zabójstwie jego przyjaciela Stanisława Pyjasa. Autorka tekstu Zniewolony Renata Gluza pisze, że Maleszka był w Gazecie Wyborczej "kimś w rodzaju szarej eminencji. Michnik darzył go wielkim zaufaniem". Gluza cytuje opinię znanego skądinąd z wyjątkowej tendencyjności redaktora Gazety Wyborczej Romana Graczyka: "Adam (Michnik) liczył się z jego (Maleszki) zdaniem jak z mało którym w Gazecie. Gdy przesyłałem tekst, Adam często mówił, że musi go też przeczytać Leszek i powiedzieć, co sądzi" . Dość dziwnie brzmi wypowiadane jeszcze dziś przez Graczyka z wyraźną nostalgią stwierdzenie na temat agenta Maleszki: "Jestem wyznawcą Maleszki. To był... jest... - waha się, jakiego czasu użyć. Kończy niepewnie: - człowiek pomnikowy". Znamienne jest to, że - jak pisze Gluza - Wyborcza początkowo odmówiła wydrukowania listu kilkunastu członków opozycji, demaskującego agenturalność Maleszki, uznając to za "niszczenie człowieka". Dopiero powszechne oburzenie opinii publicznej w związku z "drugą twarzą" Maleszki, tak bardzo niepomnikową, sprawiło, że Gazeta Wyborcza również musiała się odciąć od jednego ze swych głównych filarów. Michnik do ostatniej chwili rozważał jednak szukanie innego wyjścia - bądź to przesunięcia Maleszki na pośledniejsze, redaktorskie stanowisko, bądź umożliwienia mu pisania nadal w Wyborczej, tyle że pod pseudonimem.