Msza św. za Polskę
Jest 1939 r. W Polsce od dwóch tygodni szaleje wojna. Kilka
tysięcy kilometrów na zachód, na przeciwległym krańcu Europy, pewien
hiszpański ksiądz staje przy ołtarzu, aby jak co dzień powierzać
Bogu wszystkie sprawy, którymi żyje. Tego dnia - a była to sobota
15 września, wspomnienie Matki Bożej Bolesnej - ks. Josemaria EscrivaM
miał bardzo poważny wyraz twarzy. "Dziś rano ofiarowałem Mszę św.
za Polskę - powiedział jednemu z przyjaciół. - Ten katolicki kraj
padł ofiarą niemieckiego ataku i przechodzi wielką i trudną próbę.
Trzeba się modlić za Polskę".
Założyciel Opus Dei (Dzieło Boga) wiedział dobrze, czym
jest wojna. Kilka lat wcześniej przez jego ojczysty kraj przetoczyła
się fala przemocy, która pozbawiła życia wielu jego przyjaciół. On
sam kilkakrotnie był zagrożony śmiercią. Teraz z bólem patrzył na
Europę, która pogrążała się w chaosie, i na Polskę, która wkraczała
w kilkudziesięcioletni okres niewoli - najpierw podczas hitlerowskiej
okupacji, później pod dyktaturą komunistów. W chwili gdy ks. Josemaria
odprawiał Mszę św. za Polskę, Opus Dei działało już prawie jedenaście
lat. Potrzeba było kolejnych pięćdziesięciu, aby mogło pojawić się
nad Wisłą. Stało się to możliwe dopiero po 1989 r.
Msza św. u św. Anny
Reklama
Pewnego czerwcowego dnia, gdzieś na początku lat 90. przeczytałem w gazecie krótkie ogłoszenie: "26 czerwca w kościele św. Anny zostanie odprawiona Msza św. dla uczczenia rocznicy śmierci Założyciela Opus Dei, ks. Josemarii EscrivaM de Balaguera. Mszę św. odprawi sekretarz generalny Episkopatu Polski - abp Bronisław Dąbrowski". Ogłoszenie zainteresowało mnie. Niewiele wiedziałem o Opus Dei, poza tym, że organizacji tej bardzo nie lubiły władze Ludowej Rzeczypospolitej. Kiedyś, gdy byłem dzieckiem, wpadła mi w ręce książeczka dla młodzieży, w której na temat Opus Dei mówiono same najgorsze rzeczy. Jeśli oni tego tak nie lubią, to musi to być coś dobrego - pomyślałem wówczas i z tym większą ochotą wybrałem się do warszawskiego kościoła akademickiego. Po Mszy św. podszedłem do abp. Dąbrowskiego, jednego z najbliższych współpracowników zmarłego kard. Stefana Wyszyńskiego. Zapytałem Księdza Arcybiskupa, czym jest pojawienie się Opus Dei w Polsce. Jego odpowiedź dawała do myślenia. "To, co głosił ks. Josemaria i co jest treścią przesłania Opus Dei, będzie Polakom bardzo potrzebne. Będziemy musieli na nowo uczyć się normalności, na nowo uczyć się, jak pracować i jak tę pracę ofiarować Bogu" - taka mniej więcej była treść wypowiedzi Księdza Arcybiskupa. Mówił też o wielkiej wadze, jaką w Dziele przywiązywano do formacji wiernych, którzy mieli stawać się świadkami Ewangelii w normalnej pracy zawodowej i w spełnianiu codziennych obowiązków rodzinnych i społecznych. Będący u schyłku życia abp Dąbrowski wiedział dobrze, jak trudne zadanie czeka Kościół po przeprowadzeniu narodu przez Morze Czerwone prześladowań i niewoli. I liczył na to, że jedną z pomocy w zagospodarowaniu wolności będzie nauka bł. Josemarii.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Zacząć może każdy, wytrwać tylko święty
"Przychodzącym do mnie w latach trzydziestych studentom i robotnikom
mówiłem zawsze - przypominał prałat Escriva w 1967 r. - że muszą
nauczyć się materializować życie duchowe. Chciałem zażegnać tak częstą
wówczas i dziś pokusę podwójnego życia: z jednej strony życie wewnętrzne
w łączności z Bogiem, a z drugiej odrębne życie rodzinne, zawodowe,
społeczne, pełne małych ziemskich treści".
Zadanie to było równie aktualne w Hiszpanii, jak i w
Polsce. Skorumpowany i zakłamany system panujący w naszym kraju po
II wojnie światowej do tego samego zachęcał tych, którzy na co dzień
musieli zmagać się z trudnościami życia. Dziś z przymrużeniem oka
oglądamy komedie, w których wykpiwano częste w polskim społeczeństwie
przywary: niesolidną pracę, brak szacunku dla tzw. dobra wspólnego,
skłonność do popełniania nadużyć. Ale już mniej nam do śmiechu, gdy
słyszymy o korupcji na wielką skalę i niegospodarności. A to było
właśnie pole bitwy, na które wkroczył ks. Josemaria. Dobrze obrazuje
to anegdotka z czasów budowy centralnej siedziby Opus Dei w Rzymie.
Otóż w głównej kaplicy domu robotnicy ułożyli na podłodze inkrustację
z różnych typów marmuru. Mimo kilku, ich zdaniem, niewielkich usterek
swą pracę uważali za skończoną. Innego zdania był ks. Escriva, który
kazał wszystko zdemontować, mówiąc, że nie zostało to zrobione dobrze. "
Mógłbym to wybaczyć i zostawić - dodał - ale wtedy za każdym razem,
gdy będę w tej kaplicy, ja lub ktoś z moich następców, widać będzie
to partactwo. I wtedy nie będziemy się mogli dobrze modlić".
Praca, aby mogła być ofiarowana Bogu - uczył przez całe
życie - musi być dobrze wykonana. Jeszcze w latach trzydziestych,
podczas pobytu w Burgos, prowadził znajomych młodych ludzi na wieżę
katedry. Tam pokazywał im - jak później wspominał - "gotycki maswerk,
prawdziwą koronkę wyrzeźbioną w kamieniu, owoc cierpliwej i żmudnej
pracy. Podczas tych rozmów zwracałem im uwagę, że tych wspaniałości
wcale nie widać z dołu. (...) Mówiłem - to jest praca Boża, dzieło
Boże. Powstaje ono wtedy, gdy się własną pracę wykonuje tak doskonale,
że przypomina owe koronki z kamienia! (...) Ci, którzy rozwinęli
tu cały swój kunszt, wiedzieli doskonale, że nikt, kto patrzy z miejskich
ulic, nie dostrzeże w ogóle ich wysiłku, był on przeznaczony wyłącznie
dla Boga. Czy teraz rozumiesz, jak powołanie zawodowe może cię zbliżać
do Boga?".
Skuteczny orędownik
Patrząc na sytuację w Polsce, można czasem ulec pokusie pesymizmu.
Dobrze jest wtedy przypomnieć sobie, że w naszych zmaganiach nie
jesteśmy sami. Mamy Prymasa
Tysiąclecia, który nie tylko zostawił nam wspaniałą spuściznę, ale
- jak wierzymy - skutecznie oręduje za nami w niebie. Mamy trochę mniej u nas znanego człowieka, który bardzo
Polskę kochał, choć nigdy w niej nie był. Sam to napisał w dedykacji
dla polskiego wydania Drogi. Warto dodać, że jest to jedyny przypadek,
gdy założyciel Opus Dei umieścił odręczną dedykację w swojej książce.
Pewnie nie przypuszczał, że błogosławionym ogłosi go Papież z Polski,
ale z pewnością bardzo się tym w niebie uradował. Trudno przypuszczać,
by teraz nie wspierał nas w wysiłkach uczynienia tego kraju bliższym
Bogu i bardziej przyjaznym ludziom.
Podczas jego beatyfikacji, 17 maja 1992 r., na Placu
św. Piotra Papież Jan Paweł II mówił: "W społeczeństwie, w którym
niepohamowane dążenie do posiadania przedmiotów materialnych czyni
z nich bożyszcza i przyczynę oddalenia się od Boga, nowy błogosławiony
przypomina nam, że te same rzeczywistości, stworzone przez Boga i
ludzki geniusz - jeśli są godziwie wykorzystywane, tak by przynosiły
chwałę Bogu i służyły braciom - mogą być drogą wiodącą do spotkania
z Chrystusem". Na tej drodze mamy dobrego sojusznika.