Ród Gorajów, którego korzenie wywodzą się od Józefa Goraja (1880-1961) i jego żony Wiktorii z Cygankiewiczów (1880-1957), to niepowtarzalna i zupełnie wyjątkowa familia. Starannie wychowani, dobrze wykształceni, a co najważniejsze autentycznie miłujący Boga i siebie nawzajem. Wiara od zarania odgrywała w ich życiu znaczącą rolę, była rzeczywistością wkomponowaną w bieg zwyczajnych spraw i gestów, bez patosu, ostentacji czy blichtru. To przede wszystkim dzięki temu, że zawsze Bóg był na pierwszym miejscu, dziś wszystko jest na miejscu właściwym. Są jedną z nielicznych rodzin w Polsce, które zorganizowały rodowe zjazdy. Na miejsce pięciopokoleniowego spotkania nieprzypadkowo wybrano podkrakowską Sułoszową - wieś, w której wszystko się zaczęło... Gospodarz miejsca - proboszcz parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa ks. kan. Leszek Styczeń wypowiedział znamienne słowa: "Jak jestem 40 lat księdzem, czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem".
Dziadek Józef i babcia Wiktoria
Reklama
Pobrali się bardzo młodo, a zaraz po ślubie zamieszkali w domku
babci w Sułoszowej. Na świat zaczęły przychodzić dzieci: Waleria,
Władysław, Eleonora, Antoni, Edward, Marianna, Tadeusz, Anna i Józef
- dziś jedyny żyjący z dziewięciorga rodzeństwa. Ich potomkowie z
wielkim sentymentem wspominają dziadków, u których spędzali znaczną
część swojego dzieciństwa i młodości. Dziadek Józef - najmłodsze
dziecko Gorajów był cieślą i kołodziejem. Za pieniądze otrzymane
w ramach spłaty uczył się wykonywania zawodu w Pilicy. Wysoki, szczupły,
przystojny. Miał żelazne zasady, był doskonałym pedagogiem, dobrym
wychowawcą dla swoich dzieci i wnucząt. W rodzinie nigdy nie było
równych i równiejszych, to pewnie dlatego we współczesnej rodzinie
trudno doszukać się jakichkolwiek utarczek czy sporów. Z jednej strony
niezwykle rygorystyczny, z drugiej zaś bardzo wrażliwy i uczuciowy. "
W domu dziadków obiad musiał być równo z biciem dzwonów na Anioł
Pański. Dziadek bardzo tego przestrzegał - wspomina córka po Władysławie,
Zuzanna Kiszkowa. - Był człowiekiem niezwykle oczytanym, inteligentnym.
Potrafił rozmawiać ze wszystkimi i na każdy temat. Nie zapomnę, jak
przyszli do nas świadkowie Jehowy. Wziął ich na długi dialog i na
każdy z poruszanych problemów miał wiele do powiedzenia" - opowiada.
Wielu przychodziło do niego z prośbą o radę w różnych sprawach życiowych.
Prowadził zakład ciesielsko-kołodziejski w rodzinnej Sułoszowej.
Był dobrym fachowcem, słynącym na całą okolicę, i jak na owe czasy
dysponował doskonałym sprzętem. Budował wozy drabiniaste, sprzęt
sportowy, kołowrotki oraz domy w sąsiednich miejscowościach. W rodzinnej
parafii zostały namacalne dowody jego obecności. Po pożarze kościoła
w Sułoszowej w czasie I wojny światowej Józef Goraj wybudował drewnianą
kaplicę, która poprzedziła obecny murowany kościół. Wykonał także
procesyjny drewniany różaniec, który przetrwał do czasów obecnych.
Jego synowie Władysław i Józef śpiewali w chórze kościelnym, a zięć
Bartłomiej Kućmierz ze swoimi córkami prowadził roboty szklarskie
w obecnym kościele. "Można bez przesady powiedzieć, że był człowiekiem
z charyzmą, osobowością wyrastająca ponad przeciętność w przeciwieństwie
do babci, która żyła raczej w cieniu dziadka" - mówi wnuczek Józefa,
syn po Mariannie, Witold Gęgotek.
"Babcia Wiktoria była kobietą filigranową, bardzo sympatyczną,
chodziła w długich spódnicach, była doskonałą gospodynią. Gotowała
obiady nie tylko dla członków rodziny, ale także dla uczniów, którzy
przyuczali się do zawodu w zakładzie Goraja. Obiad zawsze był dwudaniowy,
a w niedzielę musiał być mięsny" - wspomina córka po Władysławie,
Elżbieta Woźnica. Do tradycji należały zjazdy rodzinne przy okazji
różnych uroczystości. Jedną z nich był odpust parafialny na św. Wawrzyńca,
10 sierpnia. Wnuczki Józefa i Wiktorii do dzisiaj pamiętają atmosferę
rodzinnego gniazda: życzliwą, ciepłą, bogobojną. "Ściany obwieszone
były świętymi obrazami. Była Matka Boża Częstochowska, św. Józef,
Matka Boża Nieustającej Pomocy, Serce Pana Jezusa i krzyż" - stara
się przypomnieć i wymienić choć część z nich p. Zuzanna Kiszkowa.
Potomkowie protoplastów
Reklama
Współczesna rodzina Gorajów, licząca 130 osób, rozproszona jest po całej Polsce. Jej członków można spotkać głównie w królewskim Krakowie - mieście, do którego żywią szczególny sentyment, ale także w Bukownie, Olkuszu, Bochni, Przemyślu, Łodzi, Starachowicach, Wrocławiu, Chełmnie oraz w Warszawie. Większość z nich to osoby ze średnim oraz wyższym wykształceniem, przeważnie technicznym. Najstarszą żyjącą osobą jest wnuczka protoplastów, córka Walerii - 80-letnia Jadwiga Czechowska, najmłodszą zaś kilkumiesięczna Natalia. Najliczniejszą gałąź stanowią potomkowie Walerii - ponad 30 osób, a najmniej liczną Eleonory - 6 osób. Najbardziej znana osoba w rodzinie Gorajów to najpewniej Ernest Bryll, który ożenił się z prawnuczką protoplasty Józefa - Małgorzatą. Jedna z krewnych - Anna Wróblewska określiła rodzinę Gorajów jako "genetycznie zdrowy ród". "Śmiercią naturalną schodzimy z tego świata, choć, niestety, nie uniknęliśmy też tragedii: brat babci Wiktorii, Edward, został zamordowany w Miednoje, synowie dziadków stracili życie w czasie II wojny światowej - Edward w kampanii wrześniowej, a Antoni w obozie Mauthausen-Gusen. W wieku 16 lat na zapalenie płuc zmarła najmłodsza córka naszych protoplastów - Anna. Jesteśmy dumni z faktu, że nasi przodkowie złożyli daninę krwi za tę, co ´nie zginęła i nie zginie póki my żyjemy´ - stwierdza Witold Gęgotek.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Zaczęło się w Ładnej...
Pomysł zorganizowania Zjazdu Rodu Gorajów zrodził się spontanicznie
i nieoczekiwanie. Jest 18 lipca 2000 r. Na pogrzeb matki Witolda
Gęgotka - Marianny do Przemyśla przyjeżdża ok. 40 krewnych. Wracając,
zatrzymują się "na kawę" przed Tarnowem w miłym zajeździe w miejscowości
Ładna, gdzie syn zmarłej zamierza podziękować wszystkim za obecność
na Mszy św. pogrzebowej. Wówczas też ze smutkiem zapytuje: "Czy musimy
spotykać się ze sobą tylko w takich sytuacjach?". "Wcale wówczas
nie myślałem, że moje pytanie będzie zaczątkiem całego zamieszania
i pewnie by nie było, gdyby nie cudowna propozycja mojej żony Ewy:
´Zapraszamy Was do nas, do Bukowna´, którą teraz okrzyknięto sprawczynią
wszystkiego". I tak to się zaczęło! Do rodzinnego gniazda Państwa
Gęgotków we wrześniu 2000 r. przyjechali
przedstawiciele poszczególnych rodowych gałęzi, w sumie
około 20 osób. Na pierwszym, jak określają, "roboczym" spotkaniu
zapadła decyzja o zorganizowaniu rodzinnego zjazdu. Jego datę wyznaczono
na trzecią sobotę maja 2001 r. Gorajowie jednak są ludźmi solidnymi,
rzetelnymi i rzeczowymi. Nie mogli więc pozostawić wszystkiego własnemu
biegowi. Rozpoczęła się mozolna praca organizacyjna. Do wszystkich
rozesłano indywidualne zaproszenia, zamówiono Mszę św. w parafialnym
kościele w intencji zmarłych z rodziny Gorajów. Mottem Zjazdu stały
się słowa najstarszej pieśni górniczej ...Nas przyjaźń tu wiodła,
niech święci swój cud. Powstał też śpiewnik, a także hymn rodowy,
którego myślą przewodnią są słowa "Przeszłość zachowana w pamięci
staje się częścią teraźniejszości". Przedstawiciele trzeciego pokolenia
Gorajów: Robert, Wojtek i Irek opracowali własną stronę internetową
www.gorajklan.republika.pl
Pierwszy, ale nie ostatni
Sobota 19 maja 2001 r. była dniem ze wszech miar wyjątkowym
dla tych, których korzenie wywodzą się od Józefa i Wiktorii Gorajów.
Na I Rodowy Zjazd zjechało do Sułoszowej 80 ze 130 żyjących krewnych
pięciopokoleniowej rodziny. Spotkanie rozpoczęła uroczysta Eucharystia
sprawowana w parafialnym kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa
pod przewodnictwem i z homilią proboszcza parafii - ks. kan. Leszka
Stycznia w intencji wszystkich z rodziny Gorajów, którzy odeszli
już do wieczności. Na zakończenie Świętej Liturgii uczestnicy zaśpiewali
hymn rodowy, którego słowa w oczach wielu wywołały łzy wzruszenia.
Potem cała rodzina udała się na miejscowy cmentarz, by na grobach
najbliższych złożyć wiązanki kwiatów i zapalić znicze. Druga część
niezwykłego dnia odbyła się w ojcowskim zajeździe "Zazamcze". Miała
wcześniej ustalony program i charakter, nad którym czuwało "wysokie,
a w sprawach rodzinnych nigdy nieomylne prezydium", czyli zarząd
poszerzony o Księdza Proboszcza. Liderzy rodowych gałęzi prezentowali
poszczególne rodziny i osoby, po czym "wysokie prezydium" zazwyczaj
oceniało, że wszyscy się dobrze prowadzą i godnie reprezentują familię,
więc należy zadedykować im piosenkę. Jest to rodzina rozśpiewana,
więc każdy utwór wyśpiewany był "na szóstkę". Jak przystało na ród,
który od zarania dbał o utrwalanie ważnych momentów, były i rodzinne
fotografie. Spotkanie zakończyło się o godz. 20.00 wspólnym odśpiewaniem
piosenki Czas do domu, czas. Było pełne wrażeń, wzruszeń i emocji.
Nie obyło się bez łez. "Bez wątpienia dla wielu z nas, a może i dla
wszystkich był to jeden z najważniejszych i niezapomnianych dni życia"
- mówi Witold Gęgotek, dusza całego przedsięwzięcia. Edmund Kiszka,
krewny pochodzący z Sułoszowej, dodaje: "Pracujemy teraz nad dokładną
charakterystyką poszczególnych gałęzi, która oprócz dokładnego opisu
zawierać będzie bogaty materiał fotograficzny. Może kiedyś opublikujemy
nasze dzieje. W zamyśle jest stworzenie rodowej flagi, w której,
tak jak w hymnie, zaistnieją elementy wiążące cały ród. Obecnie zarząd
oraz liderzy pracują nad organizacją II Zjazdu Rodowego, który odbędzie
się najprawdopodobniej w maju" - wyjaśnia p. Witold.
Chylimy czoła przed tym szczególnym dziełem i gratulujemy
braterstwa i miłości. W rodzinie Gorajów potwierdza się sens słów
wypowiedzianych kiedyś przez Thomasa Mertona, że "nikt nie jest samotną
wyspą". Ludzie potrzebują siebie nawzajem - tym bardziej, jeśli łączą
ich więzy krwi.