Niedawno natrafiłam w "Niedzieli" na notatkę donoszącą o smutnym fakcie częściowego zniszczenia przez wilgoć i zbutwienia obiektów papierowych, będących eksponatami muzealnymi na terenie b. obozu zagłady w Oświęcimiu, a dotyczących o. Maksymiliana Marii Kolbego i jego przebywania w tym obozie oraz ofiary i męczeńskiej śmierci w 1941 r. Ojcowie Franciszkanie proszą o pomoc finansową dla renowacji tych cennych obiektów. Notatka ta zachęciła mnie do napisania kilku słów, jakby wspomnienia o tym wielkim Świętym, bo przyspieszone tempo współczesnego życia zaciera pamięć.
Jolanta Wyleżyńska
Św. Ojciec Maksymilian Maria Kolbe umarł męczeńską śmiercią
w bunkrze głodowym w Oświęcimiu, oddał życie za drugiego człowieka;
był to rok 1941. Wiadomość o tym czynie Miłości szybko przedarła
się przez druty obozu i o. Maksymiliana wkrótce otoczono kultem,
w różnych kręgach, na długo przed oficjalną beatyfikacją. Zaprzyjaźniony
z moim domem, nieżyjący już architekt Lech Dunin, noszący przydomek "
Muszkieter Prymasa Wyszyńskiego", który po II wojnie światowej był
więziony przez 5 lat jako "wróg Polski Ludowej", mówił mi, że więzieni
z nim razem ludzie (Mokotów, Wronki) modlili się już wtedy do o.
Maksymiliana. Ludzie ci, bliscy czasom (ledwie minionym) obozów zagłady
i pieców krematoryjnych, a znowu uwięzieni, często z wyrokami śmierci,
pewnie lepiej rozumieli rozmiar Ofiary Świętego. Pasiak obozowy,
który nosił Święty, znany był wtedy w Polsce niemal w każdej rodzinie
- był również ostatnią śmiertelną koszulą mojego ojca, który zginął
w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen.
Mam osobisty kult o. Maksymiliana i przekazałam go młodszym
członkom mojej rodziny. Miałam też szczęście być na uroczystości
kanonizacji tego świętego Męczennika w Rzymie, jako przewodnik grupy
pielgrzymów. Jan Paweł II w głoszonej homilii wspomniał wówczas innego
bohatera Miłości - "Starego Doktora" Janusza Korczaka, który dobrowolnie
zginął w Treblince razem z dziećmi ze swojego sierocińca, mieszczącego
się w getcie warszawskim przy ul. Krochmalnej. Ojciec Święty zawsze
jednoczy ludzi, nie wszyscy to pojmują. Jan Paweł II nieustannie
głosi: "Nie ma miłości większej niż oddać życie za przyjaciół swoich"
- jak nauczał nasz niedościgły Wzór - Jezus Chrystus (por. J 15,
13).
W różnych okresach życia, kiedy byłam we Włoszech, odnajdywałam
ślady o. Maksymiliana, np. w Wenecji, w kościele Santa Maria Gloriosa
dei Frari, gdzie w prezbiterium umieszczono słynną Assuntę Tycjana,
a w pobliskim ołtarzu napotykamy wizerunek świętego Męczennika z
Polski w habicie franciszkańskim. Prawdziwą bliskość Świętego odczuwamy
naprawdę w Polsce, w miejscu, gdzie założył swój klasztor, na zachód
od Warszawy, w Niepokalanowie. Klasztor ten stał się największym
domem zakonnym ówczesnego (lata trzydzieste) świata katolickiego (
jak pisze Jerzy Kłoczowski w swoich Dziejach Chrześcijaństwa Polskiego)
. Blisko Niepokalanowa spędzałam młodzieńcze wakacje w byłym majątku
Woronieckich - Szymanowie, z niego jechało się na stację bryczką
dwukółką; droga ta zawsze wiedzie obok Niepokalanowa, owego sanktuarium
będącego własnością Ojców Franciszkanów. Właśnie tam gromadziły się
tłumy - wokół ogromnego kościoła pw. Niepokalanej Wszechpośredniczki
Łask, wzniesionego po II wojnie światowej, i wokół... malutkich baraków,
stanowiących dawny Niepokalanów, założony przez św. o. Maksymiliana
Marię na terenie ofiarowanym mu przez księcia Druckiego-Lubeckiego.
Przejeżdżając szosą w pobliżu, zawsze wydaje mi się,
że odczuwam jakby przyciąganie i jakąś konieczność, żeby odwiedzić
budyneczki tak bardzo małe i skromne, że poruszają serce. To dawny
Niepokalanów, wzniesiony rękami braci i o. Maksymiliana. Idea ubóstwa,
skromności, którą wyznawał Założyciel Niepokalanowa, jest tu bardzo
czytelna. Niepokoi mnie napis "Muzeum", widniejący na jednym z baraków.
Dlaczego muzeum? Jest to przecież żywy ślad świętego zamysłu, zamknięty
w kruchej, przypominającej domki z kart, architekturze. Ale widać
już tak musi być.
Ostatnio, kiedy przed paru laty wracałam z krótkich wakacji,
znowu czułam, że muszę odwiedzić to miejsce. Nieprawdopodobnie łatwo
przekroczyć progi tych starych budyneczków. Ukazały mi się wnętrza
prymitywne i o niewielkich rozmiarach, małe okienka, zwykłe drewniane
podłogi. Zupełnie nieoczekiwanie zaczęłam mówić szeptem do towarzyszących
mi bliskich, odczułam bicie serca, ogarnął mnie niezwykły nastrój.
Tutaj wszystko wydaje się możliwe, cały żywot Świętego staje przed
oczyma.
Początkowo oglądamy pamiątki z Japonii, takie egzotyczne
i zbyt barwne na tle skromnych wnętrz, ale one to przypominają o
heroicznym trudzie misjonarskim.
Później wkracza się w groźną orbitę Oświęcimia - hitlerowcy
i ludzie w pasiakach... To działalność szatana w duszach człowieczych
- przerażające żniwo.
Okres przebywania o. Maksymiliana w Oświęcimiu został
ujęty w sceny hagiograficzne Świętego. Z Niepokalanowa sprzed lat
pamiętam fotogramy, dla których pierwowzorem były sceny malowane
przez tzw. artystę naiwnego (niestety, nazwiska nie pamiętam). Malarz
ten wyraził je z prymitywną, ale jakże szczerą ekspresją. Takie obrazowanie
znamy z np. bernardyńskich tańców śmierci lub drzeworytów ludowych
o treści religijno-moralizatorskiej albo z komiksów - tyle że ponurych,
zbrodniczych, z ery krematoryjnych pieców. Hitlerowcy są tu pokazani
jako diabły odziane w mundury, diabły o twarzach przypominających "
złe" maski z ludowych zabaw obrzędowych. Natomiast ich ofiary - ludzie
w pasiakach - wydają się niemal jednakowi; tylko Święty przykuwa
naszą uwagę. Szczególne wrażenie sprawia wizerunek samotnie stojącego
Świętego, odzianego w pasiak, wyniszczonego fizycznie, patrzącego
na nas w intensywnym skupieniu. Wizerunek ten przywodzi na myśl mękę
Pana naszego i zmusza do modlitwy.
Ten to wizerunek zainspirował wybitnego artystę rzeźbiarza
Jerzego Beresia (ur. w 1930 r.), który w latach 60. tworzy rzeźbę
wysokiej rangi artystycznej - jedno z piękniejszych przedstawień
św. Maksymiliana. Bereś kondensuje w niej formę postaci św. Męczennika
- w pasiaku, w drewniakach - w zwarty kształt jakby kolumny, co powoduje
wrażenie monumentalności. Głowę Świętego natomiast przedstawia subtelnie
i z uchwyceniem cech podobieństwa. Rzeźba została umieszczona w grupie
Ukrzyżowanie w kościele św. Józefa w Tarnowie. Rzeźba Beresia była
eksponowana na sławnej wystawie autorstwa Marka Rostworowskiego Polaków
portret własny. Rozmawiając z przyjaciółmi dziś, zorientowałam się,
że nie znają historii życia Świętego. Np. zaskoczenie wywołał rok
jego śmierci - 1941, przypuszczano, że było to później, np. w 1943
r. Niemcy przygotowywali listy eksterminacyjne jeszcze przed zaatakowaniem
granic Polski w 1939 r. Klasztor w Niepokalanowie, jako ośrodek mocy
duchowej i patriotyzmu, był poddany specjalnej obserwacji, oczywiście
- pierwszy na "liście śmierci" był o. Maksymilian Maria Kolbe. Sprawy
te opisuje w sposób fascynujący Krzysztof Kąkolewski w książce Wydanie
św. Maksymiliana w ręce oprawców.
Z innej listy wzięto na rozstrzelanie z domu mojej Babki
w Warszawie przy ul. Lwowskiej Tadeusza Pruszkowskiego, hr. Raczyńskiego,
jak i tylu, tylu innych. Nie powinniśmy zapominać tamtych lat, jak
i nie wolno zapomnieć o wielkich świętych tamtego czasu.
W Niepokalanowie - w maleńkich barakach jest cela o.
Maksymiliana, tak mała, uboga i emanująca świętością, że stając u
jej progu, myślimy, że to niebo się przed nami otwarło. U tego progu
modlił się Jan Paweł II. Niebo upomniało się o swego świętego - w
Oświęcimiu, w bunkrze głodowym 14 sierpnia 1941 r. Pamiętajmy!
Pomóż w rozwoju naszego portalu