Na łamach włoskiego dziennika "Corriere della Sera" z 24 sierpnia br. ukazał się wywiad ks. Luigi Giussaniego, założyciela ruchu Comunione e Liberazione. Myśli zawarte w tym tekście, czytane po 11 września 2001 r., po owym "ciemnym dniu w historii ludzkości" ( Jan Paweł II), uznane zostały przez wiele osób za profetyczne, tj. pozwalające zrozumieć, jak wiara wychodzi na spotkanie w takich momentach, w których każdy komentarz wydaje się nieodpowiedni. Oto obszerne streszczenie wywiadu.
"Panie, nie ruszymy się stąd, jeśli Ty nie będziesz szedł razem
z nami". Te słowa serdecznego dialogu Mojżesza z Bogiem przychodzą
mi na myśl w tych wstrząsających, naznaczonych przemocą dniach. Co
może zapewnić dzisiejszemu człowiekowi możliwość bezpiecznego wędrowania,
kiedy wydaje się, iż przemoc niszczy wszelkie wartości i relacje?
Tylko świadomość niezłomnej pozytywności rzeczywistości: oto właśnie
punkt, w którym Kościół rozpoznaje Boga jako autora i potwierdzenie
ludzkiego życia; oto Ktoś, kto nie porzuca życia w chwilę po tym,
jak powołał je do istnienia. I faktycznie, na wołanie Mojżesza Pan
odpowiada: "Ja idę z tobą".
Bóg nie odseparował się od świata, ale w nim interweniuje,
działa. Bóg interesuje się tym, czym żyje człowiek, wchodzi z nim
w dialog, troszczy się o niego. Zaświadcza o tym wszystkim cała historia
Izraela, z którą jako chrześcijanie czujemy się spokrewnieni: każdego
dnia w drodze, wewnątrz i przez gęstwinę błędów i sprzeczności odkrywamy
siebie nie jako różniących się od innych, ale jako coraz wyraźniej
podobnych do nich, a jednak mających w sobie coś zupełnie innego,
co wywiera wpływ na nasze życie. I to właśnie dzięki temu czemuś
innemu możemy zachować spokój nawet podczas burzy - nie jak stoicy,
niewzruszeni wobec wszystkiego, lecz naznaczeni pewnością w naszym
kroczeniu naprzód.
"Całe życie woła o wieczność". To zdanie, zaczerpnięte
z włoskiej piosenki napisanej przed czterdziestu laty przez dwoje
licealistów, potwierdza ów pierwotny zryw opisujący moje życie: pasja
dla człowieczeństwa. A nie chodzi tu o jakieś abstrakcyjne człowieczeństwo,
opisane przez socjologów i filozofów, lecz o człowieczeństwo udzielone
mi przez moją mamę i mojego tatę. Człowieczeństwo bowiem nie istnieje
inaczej, jak tylko w konkrecie ludzkiego "ja". W przeciwnym razie
jest ono taką abstrakcją, w imię której można dopuścić się najstraszliwszych
niesprawiedliwości. Stąd też konieczna jest najwyższa powaga, aby
uwzględnić oraz uchwycić wymogi i pragnienia, które definiują człowieczeństwo.
Wers rozpoczynający wspomnianą piosenkę powiada: "Ubogi
głos człowieka, którego nie ma, ubogi jest nasz głos, jeśli nie posiada
racji". Progiem owej racji jest pragnienie uchwycenia znaczenia,
które by wszystko wyjaśniło i wypełniło. Człowiek, który lekceważy
tego rodzaju pragnienie, nie kocha naprawdę samego siebie: jest jakby
uciekinierem, jest jakby zawsze poza. Krzykiem swoich myśli wypełnia
ciszę, będąc niezdolnym lub bojaźliwym, aby stanąć w obliczu nagości
i ubóstwa związanego ściśle z wymogami, z najgłębszymi pytaniami,
z których jest uczyniony, dla których jego matka wydała go na świat.
Ucieka w rozproszenie i zazwyczaj szuka ucieczki w zapomnieniu albo
- co gorsze - w usprawiedliwianiu tego, co czyni. W taki to sposób
ideologia opanowuje nie tylko społeczeństwo, ale i mały świat osobistych
relacji rodzinnych i przyjacielskich.
Niezaspokojenie, które spoczywa u kresu każdego sukcesu
- albowiem każdy sukces po pierwszym momencie odurzenia na nowo kieruje
człowieka do problemu - potwierdza, iż człowiek jest w trakcie poszukiwania
swojej drogi.
Wydarzenie chrześcijańskie jest odpowiedzią na to pytanie
o nieskończoność, jakie wysyła serce człowieka. I w ten sposób człowiek
może wędrować: homo viator (wędrowiec), człowiek, który kroczy naprzód
dzięki temu bezgranicznemu poruszeniu, jakie jest w nim, zrodzone
przez Tajemnicę, która wszystko stwarza, a które stało się świadome
dzięki spotkaniu, przez rozmaite spotkania z życiem.
Chrystus wypełnia nasze ja swoją pełnią i stąd wszystkie
nasze działania są pod wpływem tej relacji, są przez nią zdeterminowane.
Skądinąd, to jest właśnie racja, dla której Kościoła nie da się "
zredukować", tzn. sprowadzić do jakiejś tam władzy w świecie. W doświadczeniu
katolickim więź z Chrystusem jest więzią między ludźmi: wprowadza
kryteria, oczyszcza punkty widzenia, podtrzymuje w chwilach rozczarowań,
zachęca do roztropności, nie wyrażając jednak zgody na cząstkowość
czy stronniczość; zmierza natomiast do uznania i uwzględnienia całokształtu
czynników zawartych w rzeczywistości. Tak, wszystkich czynników zawartych
w relacjach społecznych, również w polityce, która powinna być miejscem,
gdzie ów całokształt winien być wzięty pod uwagę. W ten sposób nie
zrzucano by na politykę odpowiedzialności, aby była ocaleniem. Miniony
wiek pokazał dobitnie, iż tego typu roszczenie jest cząstkowe, stronnicze,
staje się ideologią, współczesnym bożkiem: "lichwą, rozwiązłością
i władzą" - jak powiadał Thomas Eliot.
Dla chrześcijanina wiernego Papieżowi i Tradycji nie
istnieje żaden przejaw życia, który nie mógłby być przeniknięty świadomością
więzi z Chrystusem. W naszym doświadczeniu tego typu więź prowadzi
do uznania prawdy, która nieustannie (bez chwili wytchnienia) czyni
nas - w obliczu wszelkich problemów - wolnymi od pretensji i uprzedzeń,
bezgranicznie otwartymi na wszystko i na wszystkich, pokornymi i
nieustannie zdolnymi do rozpoczynania od początku oraz do przemiany.
Zabieganie o to, aby żyć wewnątrz takiego punktu widzenia, jest stawianiem
czoła rzeczywistości, które zostało mi powierzone jako obowiązek
serca przez Kogoś, kto umiłował moje życie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu