"11 września 2001 r. wszystko uległo zmianie. Już nic nie będzie
takie, jakie było. To już jest inna Ameryka" - mówi Henryk Ciborowski,
nowojorski policjant. Te słowa dyktuje mu obraz tragedii na Manhattanie,
którą ciągle ogląda własnymi oczyma. Będzie jeszcze patrzył na to
przez długie miesiące, bo tyle będzie trwało usuwanie ruin po zburzonych "
bliźniakach". Przerażający obraz zgliszcz ze szczątkami ludzkich
ciał sprawia, że ludzie pracujący przy wywożeniu gruzów z miejsca
tragedii nie wytrzymują psychicznie. "To, co się tam widzi na miejscu,
nie jest w stanie przekazać ani telewizja, ani prasa. Ogrom tragedii
przerasta ludzką wyobraźnię i wytrzymałość" - dodaje Henryk. Zmienił
się także świat dla tych, którzy nie odczuli żaru płonących wieżowców
bezpośrednio na swojej twarzy. W sobotę 22 września zmienił się
kierunek wiatru, w związku z tym samoloty zmieniły kierunek startu.
Nisko, z ogromnym hukiem przelatują one nad moją dzielnicą. W pierwszym
odruchu podchodzę do okna i wpatruję się w bezchmurne niebo, a moje
myśl są przy płonących drapaczach chmur. Dawniej huk samolotów przelatujących
nad miejscem mojego zamieszkania przywodził najpiękniejsze wspomnienia.
Podróże do ciekawych zakątków świata, pielgrzymki do świętych miejsc
i niezapomniane spotkania z ojczystą ziemią. Kiedy wrócą te skojarzenia?
Nie wiem. Wiem tylko, że łatwiej mi będzie poradzić sobie z nimi
niż małemu Grzesiowi, który - słysząc przelatujący samolot - z przerażeniem
pyta swoją mamę: "Mamusiu, czy ten samolot uderzy w nasz dom?".
A cóż mówić o tych, którzy z nadzieją ciągle czekają
na powrót zaginionych. Mają nadzieję wbrew wszelkiej nadziei. Tydzień
po tragedii w telewizji mówiono, że w zasadzie wszystkich zaginionych
można uznać za zmarłych. Ale rodziny ciągle czekają i drżą z bólu
na myśl, że ich najbliżsi już nigdy nie wrócą. Wśród czekających
jest rodzina Skibów. Czeka ona na 23-letnią Jennifer, która była
na 102. piętrze, gdy samolot uderzył w wieżowiec. Takich rodzin jest
prawie sześć tysięcy. Nie zobaczą już oni swoich ukochanych, nawet
martwych. Eksplozja i ogień pozbawiły ich tego ostatniego, smutnego
pożegnania. Dla nich świat uległ diametralnej przemianie. Kiedy wróci
do nich, i czy w ogóle wróci, utracona radość życia?
Z pewnością zmienił się także świat pasażerów, którzy
opuścili samolot amerykańskich linii lotniczych, gdy wsiadło do niego
dwóch mężczyzn o arabskim wyglądzie. Pasażerowie wrócili, gdy Arabowie
wyszli i odlecieli innym samolotem. Nie wiem, co czuli młodzi arabscy
chłopcy, którzy obryzgani cuchnącą cieczą wsiedli do nowojorskiego
autobusu. Był to odwet. Domyślam się, czym kierowali się ludzie,
którzy demolowali arabski sklep. Ale najboleśniejsze w tym wszystkim
jest to, że nie zdawali sobie sprawy, że jedni i drudzy stali się
ofiarami zła, które ktoś inny zasiał.
Ktoś ciągle sieje ziarna: fanatyzmu wszelkiego rodzaju,
przewrotnej polityki, faworyzującej jedne narody, a dyskryminującej
drugie; zachłanności materialnej, skazującej nieraz całe społeczności
na śmierć głodową; uwspółcześnionego kolonializmu i niewolnictwa,
wyzyskującego ekonomicznie narody biedniejsze; sprzedajności polityków,
którzy zamiast słuchać swego sumienia, słuchają silnego lobby; demoralizacji,
bezbożności, diabelskiego podszeptu, że wszystkie problemy można
rozwiązać na drodze militarnej; lekceważenia życia przez ustawy o
aborcji i eutanazji. Ileż jeszcze mógłbym wymienić tych ziaren? Dopóki
będą one padać na ziemię, dotąd przerażone dzieci będą pytać: "Mamusiu,
czy ten samolot, czy ta rakieta uderzy w nasz dom, nasz namiot?".
Pomóż w rozwoju naszego portalu