Wszystko wskazuje na to, że jesienią odbędą się bezpośrednie wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. To dobrze czy źle? Ze współautorem "Balu u burmistrza", burmistrzem Mińska Mazowieckiego Zbigniewem Grzesiakiem, który już od 12 lat nieprzerwanie piastuje urząd, rozmawiamy o ustawie warszawskiej, ordynacji wyborczej do samorządów i o popularności powiatu mińskiego wśród gmin podwarszawskich.
ANNA BINIEK: - Ostatnio samorządowcy warszawscy podzielili się na tych, którzy próbują jeszcze wskrzeszać - na przekór ustawie - gminy, oraz zwolenników dzielnic. Do którego kręgu Pan należy?
ZBIGNIEW GRZESIAK: - Dla mnie nie ma różnicy pomiędzy gminą a dzielnicą. Najważniejsze, aby stolica mogła pełnić funkcję stołeczną. Poziom infrastruktury stołecznej jest bardzo nierówny w różnych gminach. Nie mogę zrozumieć sytuacji, w której dzielone są wodociągi i ulice na poszczególne gminy. Trzeba sobie zadać pytania: Co jest ważniejsze: miasto czy gmina? Czy dana gmina ma wyglądać ładniej niż cała Warszawa?
- Ale przyzna Pan, że dzielnica nie jest tworem samodzielnym? Poza tym nie ma żadnych gwarancji, że pieniądze przekazywane do wspólnego budżetu będą wydawane na ogólnowarszawskie potrzeby.
- Gminy również nie są samodzielnymi tworami. W tej sytuacji byłem zwolennikiem powstania Obligatoryjnego Związku Gmin Warszawskich. W ramach takiego porozumienia mogą być realizowane wspólne projekty z pieniędzy przekazywanych przez warszawskie gminy samorządowe w zależności od liczby mieszkańców i uzyskiwanych dochodów. Taki Związek miałby swoje władze - funkcje te piastowaliby przedstawiciele każdej gminy. Ponadto do jego zadań statutowych należałoby przedstawianie sprawozdania z wykonanych inwestycji. Oczywiście takie rozwiązanie też kosztuje i wyobrażam sobie emocje, jakie może ten projekt wzbudzić.
- Emocje towarzyszą również referendom, które odbywają się na terenach gmin podwarszawskich. Ich mieszkańcy musieli rozstrzygnąć, dokąd im bliżej: do powiatu warszawskiego czy mińskiego. Do tej pory wygrywa stolica.
- Według mnie taka dezorientacja Sulejówka czy Wesołej spowodowana była brakiem integracji i zrozumienia ich problemów przez Centrum. Nie wszystkie gminy podwarszawskie chcą przyłączenia do powiatu warszawskiego. Powiat miński ma im wiele do zaproponowania, m.in. szybką obsługę interesantów. U nas nie trzeba czekać na założenie księgi wieczystej kilka miesięcy, jak w stolicy. Dysponujemy dobrą komunikacją, nie jesteśmy odcięci od świata. Niestety, nadal pozostaje problem z załatwianiem spraw odwoławczych, np. do sądu drugiej instancji. Mieszkańcy powiatu mińskiego, aby załatwić tego typu sprawy, zmuszeni są pojechać do Siedlec czy Lublina. Gdyby instancje odwoławcze dla naszego powiatu zlokalizować w Warszawie, problem przestałby istnieć i w sensie formalno-prawnym bylibyśmy jeszcze bliżej stolicy.
- Nad tego typu kwestiami będzie się zastanawiał nowy samorząd. Na razie Sejm zadecydował o bezpośrednim wybieraniu wójtów, burmistrzów, prezydentów miast. SLD miało pokusy, by zawetować ustawę w Senacie. Który wariant wyborów wydaje się Panu lepszy?
- Dobrych wójtów, burmistrzów, prezydentów można
wybrać zarówno w wyborach pośrednich, jak i bezpośrednich. Jeśli
prezydenta RP wybieramy głosując na osobę, to dlaczego nie przenieść
tego na samorząd?
Poza tym, jeśli chodzi o wybór wójtów, to nie jest ważne,
czy kandydat zamieszkuje na stałe na terenie gminy. Dzisiaj przecież
w wielu gminach rządzą wójtowie spoza jej terenu - są to typowi ludzie "
przywiezieni w teczkach" przez większość klubową bądź rządzącą koalicję.
Tragedie w tych gminach się nie dzieją, chociaż różnie funkcjonują
organy władzy samorządowej. Gorzej jest z odpowiedzialnością zbiorową
i funkcjonowaniem koalicji.
Przeciwnicy projektu uzasadniają, że taki np. prezydent
miasta wybrany bezpośrednio nie będzie miał zaplecza politycznego.
Z moich dwunastoletnich doświadczeń wynika, że niełatwo współpracuje
się i z koalicjami.
- Platforma Obywatelska proponuje, aby kandydaci na burmistrzów mogli jednocześnie kandydować do Rady...
- To jest rozsądne rozwiązanie. Generalnie jestem zwolennikiem wyborów pośrednich do wyższych szczebli samorządu terytorialnego. Jeśli zjawi się dobry działacz polityczny i przegra wybory np. na stanowisko burmistrza, nie oznacza to, że taka osoba nie powinna zostać radnym.
- Prawo i Sprawiedliwość zgłosiło do laski marszałkowskiej cały pakiet przepisów mających zapobiec korupcji w samorządzie - chodzi o publiczne oświadczenia o posiadanym majątku...
- Nie mam nic przeciwko temu. Z drugiej strony muszę
zauważyć, że ustawodawstwo "antykorupcyjne" w niektórych przypadkach
bywa anachroniczne. Pomijam fakt, że jako burmistrz nie mogę prowadzić
działalności gospodarczej - w tej sprawie wielokrotnie się wypowiadałem.
Dyskusyjną sprawą pozostaje przepis, w myśl którego przez
rok po zakończeniu kadencji nie mogę zatrudnić się u podmiotu gospodarczego
na terenie miasta, dla którego wydałem jakąś decyzję. Takich postanowień
wydaję bardzo dużo. Wynika z tego, że dla mnie po zakończeniu burmistrzowskiej
kariery nie ma pracy w Mińsku Mazowieckim.
- Ale przecież w wyborach bezpośrednich osoby podobnie jak Pan od wielu lat zaangażowane w życie samorządowe miasta, mogą mieć większe szanse na przedłużenie kadencji.
- Niekoniecznie. Na pewno moje nazwisko jest znane mieszkańcom - biorę udział w różnych uroczystościach, spotkaniach, bywają u mnie w urzędzie. Ale istnieje też możliwość, że już się ludziom opatrzyłem i będą chcieli zmienić burmistrza. Mam nie tylko zwolenników, ale również przeciwników niezadowolonych z mojej pracy. Wybory bezpośrednie są wielką niewiadomą.
- Czy podjął już Pan decyzję o kandydowaniu?
- Jeszcze nie. Nie wiadomo, co postanowi parlament w sprawie ustaw kompetencyjnych. Do końca batalii o ordynację wyborczą pozostało jeszcze trochę czasu.
- W połowie lat 90. napisał Pan rozdział do książki " Bal u burmistrza" - o pracy samorządowej i trudnościach z nią związanych. Co warto teraz przekazać osobom, które pierwszy raz kandydują do samorządu?
- Praca w samorządzie to przede wszystkim praca dla
innych, dla wspólnoty, która określona jest konkretnym obszarem i
zbiorowością ludzką. To walka polegająca na ciągłym szukaniu kompromisu
między różnymi, często wykluczającymi się interesami, poglądami i
stanowiskami. To ciągłe dążenie do dalekosiężnego celu, jakim jest
rozwój miasta, często malutkimi kroczkami. To nieustanne przekonywanie
do swoich racji. Gdy projekty stają się rzeczywiste i są pozytywnie
przyjęte przez mieszkańców, wtedy jest satysfakcja i czasami pozytywna
ocena ze strony innych. W każdym interesancie trzeba widzieć człowieka
i samemu starać się być człowiekiem.
A na co dzień trzeba się zmagać z nieprzychylnymi komentarzami
i przyzwyczaić się do pracy w ciągłym stresie. Najważniejsze to wsłuchiwać
się w to, co mówią zwykli ludzie, jakie mają oczekiwania, co podają
środki masowego przekazu - wyciągnąć z tego wnioski do pracy na co
dzień.
- Dziękuję za rozmowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu