Niemiecki "adwokat" - kantuje
Parę tygodni temu (w Niedzieli z 22 lipca) obalałem mit o rzekomej
wielkoduszności Niemiec jako "adwokata" Polski. Jak wiemy, mit ten
był bardzo gorliwie nagłaśniany przez czołówkę Unii Wolności, SLD,
a później także i przez część wpływowych polityków AWS. Nie mówiąc
o aktualnym ministrze spraw zagranicznych RP - Władysławie Bartoszewskim,
usługowym panegirzyście Niemiec. Bartoszewski kilka lat temu posunął
się nawet (być może z totalnej ignorancji) do przyjęcia medalu im.
G. Stresemanna, niemieckiego ministra spraw zagranicznych w latach
20., a zarazem najzajadlejszego antypolskiego rewizjonisty w owych
latach.
Moje kąśliwe uwagi na temat nielojalności niemieckiego "
adwokata" zyskały mocne potwierdzenie w publikowanym na łamach Życia
z 23 lipca ciekawym tekście Albina Tybulewicza Potrzebny nowy trójkąt.
Mieszkający od pół wieku w Anglii działacz polonijny Tybulewicz napisał
wprost: "Należy odejść od jednostronnej i błędnej polityki zagranicznej
w Europie, która od 1989 r. polega prawie wyłącznie na przyjaźni
Niemiec i Francji. W rzeczywistości trójkąt weimarski jest farsą (...) Krzysztof Rak wielokrotnie wskazywał w Życiu, że przyjaźń polsko-niemiecka
jest pustym frazesem elit. Niemcy twardo pilnują swoich interesów,
a Polacy im ulegają. Krzysztof Skubiszewski zgodził się dziesięć
lat temu na zignorowanie istnienia polskiej mniejszości w Niemczech
i zaniechanie wszelkich odszkodowań. Niemcy chcą zablokować na wiele
lat swobodę dostępu Polaków do unijnego rynku pracy po naszym wejściu
do Unii. Ostatnio mieliśmy demonstrację małostkowości przemysłu niemieckiego
w sprawie odszkodowań dla przymusowych robotników, a dzisiaj mamy
jednostronnie wyznaczony kurs przeliczenia euro na złote na niekorzyść
polskich poszkodowanych".
Pryska mit Unii Europejskiej
Coraz bardziej pryska mit o Unii Europejskiej, tak żarliwie
hołubiony przez nasze pseudoelity. Nawet w tak panegirycznym organie
kosmopolitycznej "warszawki", jak Gazeta Wyborcza (nr z 22 lipca),
ukazał się tekst przyznający wyraźne osłabienie pozycji bezkrytycznych
wielbicieli UE. Znany socjolog - prof. Lena Kolarska-Bobińska stwierdziła
w wywiadzie udzielonym Danucie Zagrodzkiej pt. Nie liczymy na pieniądze,
iż: "Jak wynika z badań OBOP, poparcie dla integracji najbardziej
spada wśród kadry kierowniczej, inteligencji, prywatnych wytwórców
- czyli grup, które dotąd skupiały entuzjastycznych zwolenników Europy". Prof. Kolarska-Bobińska powiedziała, że ludzie z tych grup "obawiają
się gorszego startu i nierówności szans w konfrontacji z firmami
zagranicznymi. Na początku transformacji wydawało się, że polscy
przedsiębiorcy najbardziej skorzystali na prywatyzacji. Obecnie,
zdaniem opinii publicznej, niekwestionowanym zwycięzcą jest - obok
cwaniaków - kapitał zagraniczny".
Bezkrytyczni wielbiciele Unii Europejskiej usłyszeli
jednak w wywiadzie p. Kolarskiej-Bobińskiej również parę bardziej
pocieszających dla nich ocen. Przede wszystkim uwagę: "Polskie elity
są bardzo proeuropejskie", a "przeciwnicy integracji mogą zostać
w domu (w czasie referendum na temat przynależności do UE - J. R.
N.). Do głosowania pójdą ci, którzy popierają transformację i integrację".
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
UE w stanie agonii
Nie pocieszą bezkrytycznych wielbicieli Unii Europejskiej wywody
znanego korespondenta niemieckiego w Polsce Klausa Bachmanna (Wspólnota
wirtualna, Wprost z 8 lipca). Pisząc o UE, Bachmann twierdzi: "Okazuje
się, że twór postrzegany przez jednych jako efemeryczny, dla innych (...) może być superpaństwem, molochem z biurokratycznym wodogłowiem". We fragmencie zatytułowanym Unia w stanie agonalnym Bachmann pisze
m.in.: "Gra sprzecznych interesów komplikowała się po każdym rozszerzeniu
Unii, ale nigdy sytuacja nie była tak trudna, jak w obliczu obecnych
zmian". Czy po nich ów wirtualny byt, nieudolnie udający państwo,
może w ogóle przestać istnieć? Ostrzegając przed groźbą kompletnego
sparaliżowania UE, Bachmann zwraca uwagę na to, że coraz wyraźniej
grozi nasilenie się różnych nierówności w statusie różnych państw
Unii. Pisze: "Cóż to za Unia Europejska, w której istnieje podział?". Przez całe lata różne "czerwone" i "różowe" media przodowały w
bezkrytycznym rozpisywaniu się na temat rzekomych przeogromnych korzyści,
jakie przyniesie nam jakoby automatycznie
wejście do Unii Europejskiej. Do swego rodzaju stachanowców
takiej propagandy należała zawsze SLD-owska Trybuna, zapatrzona w
wizje roztaczane przez supereuropejczyka
A. Kwaśniewskiego. Z tym większym zaskoczeniem zaczynam
więc czytać pojawiające się tam bardziej racjonalne teksty, pisane
być może z obawy przed totalną kompromitacją SLD dalszym podtrzymywaniem
apologetyki Unii. Takim tekstem jest np. artykuł Antoniego Styrczuli
Austriackie gadanie (Trybuna z 19 czerwca). Pisze on m.in.: "Austriacy,
Niemcy, Francuzi boją się coraz bardziej kosztów, jakie będą musieli
ponieść na dostosowanie naszego kraju do standardów unijnych. Ich
farmerzy nie chcą płacić za wspieranie potencjalnego konkurenta,
jakim stałoby się zapewne polskie rolnictwo. (...) Postawa polityków
zachodnioeuropejskich jest przy tym pełna hipokryzji. Oczekują bowiem
od nas spełnienia określonych warunków (dyktatu - J. R. N.) bez zrozumienia
polskich możliwości i specyfiki. Przykładem tego jest anegdota, którą
opowiadał mi jeden z polskich uczestników konferencji, o tym, jak
adresowane są pieniądze unijne na badania naukowe w państwach kandydujących.
Otóż w związku z wytępieniem w Europie Zachodniej bielinka kapustnika,
zaproponowano nam przyjazd unijnych ekspertów, którzy za ciężkie
tysiące euro tego bielinka w Polsce uratują. Absurd? Nie, tak nas
widzi bogata i ekologiczna Europa - jako skansen. Fakt, że bielinka
u nas nie wytruto tylko dlatego, że polski chłop nie miał na tyle
pieniędzy, nikogo w Brukseli nie interesuje".
Reklama
Unia kłamców
Kolejny tekst wskazujący na hipokryzję polityków UE - pt. Unia
kłamców?, autorstwa Krzysztofa Kęcieka, znajdujemy w lewicowym Przeglądzie
z 2 lipca. Kęciek pisze m.in.: "Wspólnota Europejska stanęła w obliczu
największego kryzysu w swych dziejach. W Brukseli panują alarmowe
nastroje". Być może przyjęcie nowych członków będzie możliwe dopiero
w 2007 r. Obietnice, że negocjacje z krajami kandydackimi zostaną
zakończone w 2002 r., to hipokryzja.
"Unia kłamców" - oskarża Die Zeit. Według Kęcieka obietnice
polityków UE, zapowiadających przyjęcie nowych członków do UE na
rok 2002, okażą się bardzo szybko równie nieprawdziwe, jak szumnie
głoszone niegdyś nad Wisłą i Dunajem obietnice Helmuta Kohla obiecujące
członkostwo w UE w 2000 r. Według autora, z różnych enuncjacji niemieckich
polityków przeziera strach przed unijnymi subwencjami dla Polski,
obawy przed "finansowaniem hołyszy ze Wschodu". Stern cytuje ostrzeżenie
parlamentarzysty europejskiego z ramienia CSU, Markusa Erbera: "Polska
rozsadzi budżet". Cóż, teraz najlepiej widać, że Niemcy i inne czołowe
państwa UE nie widzą powodów do spieszenia się z przyjęciem Polski
do Unii, w sytuacji gdy mogłoby to ich narazić na koszty. Jak dotąd
przecież państwa te korzystały tylko na ustępstwach ze strony Polski,
choćby pełnego otwarcia polskiego rynku wobec obficie dotowanego
eksportu unijnych produktów rolnych. Wszystko tylko w zamian za ciągle
wymachiwaną przed Polakami marchewką subwencji, jakie Polacy dostaną
po wejściu do Unii.
Reklama
Zapomnieli o kosztach niemieckiej agresji
W innym krótkim tekście w Przeglądzie (z 2 lipca) pt. Ciernista droga na Zachód czytamy m.in.: "Dyplomatów niemieckich gniewa (...) postępowanie Warszawy, która prezentuje się w Brukseli jako ofiara historii, a nie jako kraj z przyszłością. ´Polacy wciskają sobie koronę cierniową coraz głębiej na twarz´, powiedział pewien zachodni polityk". Właściwie trudno się dziwić takiej tendencji do amnezji o historii ze strony potomków niemieckich agresorów na Polskę. Niewygodnie jest pamiętać, że w 1939 r. zadano druzgocący cios Polsce, która była na najlepszej drodze rozwoju dzięki świetnym efektom polityki gospodarczej Eugeniusza Kwiatkowskiego. To, że znaleźliśmy się na peryferii gospodarczej Europy, zawdzięczamy wszak skutkom najazdu niemieckiego i wynikłej w efekcie tego najazdu, tak katastrofalnej kilkudziesięcioletniej dominacji Sowietów w Polsce, która narzuciła nam socjalistyczną "gospodarkę braków", osławioną "gospodrakę".
Reklama
Sondaż pokazuje przebudzenie
Wcześniej, bo 18 czerwca, w tymże tygodniku Przegląd opublikowano wymowne dane CBOS-u, ukazujące budzenie się Polaków z bezkrytycznej prounijnej euforii. Okazało się, że tylko 13% badanych opowiada się za wchodzeniem do Unii "tak szybko, jak to możliwe, nawet jeżeli wymagać to będzie rezygnacji z części korzyści związanych z członkostwem w Unii Europejskiej". Największa liczba pytanych, bo aż 63%, stwierdziła, że lepiej byłoby, gdyby Polska weszła do Unii Europejskiej "dopiero wtedy, kiedy nasz kraj będzie korzystać ze wszystkich możliwości związanych z członkostwem w UE". A więc, jak widzimy, przeważająca część Polaków jest maksymalnie przeciwna ustępstwom w negocjacjach z UE forsowanym przez część naszych "elit". Czy wyciągną wreszcie z tego wniosek politycy prawicy?
Nawet "Wyborcza" ma dość
Gazeta Wyborcza "wsławiła się" gwałtowną obroną Andy Rottenberg z jej żałosnymi pseudoartystycznymi eksperymentami w Zachęcie. Nagle, o dziwo, właśnie w Wyborczej (numer z 14 lipca) pojawił się tekst Andrzeja Osęki pt. Pełno i pusto, bardzo krytycznie oceniający efekty tego eksperymentowania. Andrzej Osęka przypomniał, jak pełno od zwiedzających było niegdyś w Zachęcie, gdy w 1975 r. prezentowano tam wielką wystawę o romantyzmie polskim Marka Rostworowskiego. I dodał: "Tę samą salę oglądałem przed paru miesiącami, gdy w Zachęcie otwarto wystawę na stulecie tej instytucji. Ogromne pomieszczenie było puste, unosił się w nim jedynie intensywny zapach znany mi z dawnych pralni. Całą niemal podłogę zajmowało bowiem rozłożone na niej dzieło Mirosława Bałki: płaska płyta wiórowa pokryta mydłem (...) gdy otwarto Wystawę romantyczną, toczyły się wokół niej debaty nad losem i stanem ducha Polaków, a sale były pełne zwiedzających. Teraz temat rozważań stanowi to (...) czy jest, czy nie jest sztuką obieranie kartofli? W księdze wystawy jubileuszowej ktoś wpisał wielkimi literami: ´Pusto´".
Reklama
Upadek festiwalu w Jarocinie
Dobra wieść z Jarocina. Według tekstu Cezarego Polaka: Festiwal w Jarocinie odwołany (Gazeta Wyborcza z 14 lipca), musiano odwołać tegoroczny festiwal w Jarocinie z powodu nikłego zainteresowania publiczności. Nie pomogło szumne reklamowanie wykonawców typu zespoły " Pidżama", "Porno" etc. Impreza w Jarocinie "wsławiła się" kiedyś m.in. czarną mszą odprawioną przez polskich satanistów na miejscowym cmentarzu. Była okazją do gromadzenia się różnych zbiorowisk punków, metalowców i hipisów.
Lipińska z siekierą
Włajer w tekście Urban zamiast Kaczyńskiego (Przekrój z 15 lipca) pokazuje dość żałosną ewolucję kabaretu Olgi Lipińskiej. Według Włajera, nic nie zostało w tym kabarecie z wdzięku i lotności dowcipu lat 80., gdy nawiązywał do poezji Gałczyńskiego. Najnowszy atak w tym kabarecie, na polityczne zamówienie, przeciw braciom Kaczyńskim pokazuje, jak Lipińska "zmieniła subtelne puenty mistrza Konstantego na ´siekiery´ eksministra Urbana".