Piszę ten tekst w bardzo gorących chwilach posiedzenia Sejmu,
kiedy ważą się losy znanych ministrów i wysokich urzędników w państwie.
Wymieniając kolejno te osoby, wspomnę, że najbardziej zbulwersowała
wszystkich sprawa odwołania ministra sprawiedliwości L. Kaczyńskiego,
co może mieć dalsze reperkusje polityczne. Nie da się bowiem ukryć,
że premier J. Buzek zdymisjonował najpopularniejszego ministra swojego
rządu, uznając, że dalsza współpraca z nim nie jest możliwa. Dlaczego?
Bo Premier poczuł się oskarżony przez ministra o działania kwestionujące
zasady praworządności. Zaczęło się to, jak wiadomo, od aresztowania
przez prokuraturę gdańską zastępcy szefa Urzędu Ochrony Państwa w
Katowicach, który miał na swoim koncie kilka spektakularnych akcji
przeciw przestępcom. Premier powiadomiony o jego aresztowaniu, rozważał
nawet możliwość poręczenia za niego, aby ten mógł odpowiadać z wolnej
stopy. Zostało to chyba opacznie zrozumiane przez ministra Kaczyńskiego,
który być może słusznie, czas pokaże, zaprotestował w liście do Premiera,
przeciw stawianiu UOP ponad organami Prokuratury.
W tym momencie nic więcej na ten temat nie da się napisać.
Z całą pewnością odwołanie L. Kaczyńskiego spowoduje wyjście z rządu
obydwu ministrów należących do "Prawa i Sprawiedliwości" (T. Szyszko
pozostał, K. M. Ujazdowski odszedł), a także opuszczenie klubu AWS
przez posłów tego ugrupowania. W pewnym sensie sytuacja będzie zdrowsza,
choć jak znam życie, zapłaci za ten spór cała prawica.
Kolejną niewiadomą w momencie pisania tego tekstu jest
wynik głosowania nad wotum nieufności dla minister Skarbu Państwa
Aldony Kameli Sawińskiej. Gwoli prawdy trzeba powiedzieć, że posłowie
AWS-u, którzy pierwsi zaczęli zbierać podpisy pod wotum nieufności,
chcieli wymusić na pani Minister szybsze działania nad powołaniem
koncernu Polskiego Cukru, jak również doprowadzić do tego, aby nie
została sprzedana francuskiemu bankrutowi Śląska Spółka Cukrowa.
Chodziło także o zwrócenie uwagi pani Minister na fakt, że od 10
lat polityka prywatyzacyjna polega na oddawaniu majątku wielu pokoleń
Polaków w obce ręce. Choć tak postępowała każda ekipa rządowa, traktując
polską własność jak masę upadłościową, to jednak największe szkody
w przekształceniach własnościowych powstały w latach kadencji SLD-PSL,
kiedy to m.in. utworzono oszukańcze Narodowe Fundusze Inwestycyjne,
kiedy sprzedano większość banków, zadłużono kopalnie, huty, szpitale...
Wniosek o wotum nieufności dla Minister Skarbu, mający
być w intencji grupy posłów AWS-u elementem nacisku na zmianę stylu
prywatyzacji, został podstępnie zabrany, a następnie podpisali się
pod nim posłowie SLD, wpisali własne uzasadnienie i szybko doręczyli
go Marszałkowi. W tej sytuacji głosowanie za odwołaniem pani Minister
przez posłów AWS-u podpisanych wcześniej pod tym wnioskiem razem
z posłami SLD, stało się aktem dość dwuznacznym.
Trzecia sprawa personalna łączy się z pytaniem, kto zostanie
prezesem Najwyższej Izby Kontroli? Choć w czwartkowy wieczór szala
zdaje się przeważać za wyborem solidarnościowego posła Mirosława
Sekuły, decyzja jest w rękach posłów Unii Wolności. Od postawy tej
partii zależy, czy postkomuniści po ewentualnie wygranych wyborach
parlamentarnych będą mieli wszystko: i władzę i kontrolę nad nią.
Gorące chwile, jakie przeżywamy w związku z wydarzeniami
wspomnianymi wyżej, dają przedsmak sporów, które czekają nas podczas
kampanii wyborczej. Pojawiły się bowiem na prawicy nowe partie i
komitety wyborcze, głoszące tradycyjnie ważne zasady o państwie prawa,
opartym na wartościach chrześcijańskich, o czystych rękach polityków.
Problem jednak w tym, że taki program można realizować jedynie wówczas,
gdy sprawuje się władzę. Tymczasem sześć komitetów wyborczych na
prawicy może liczyć na jakiś tam procent głosów, nie wystarczający
do tego, by objąć władzę. Sam przeżyłem to rozczarowanie, kiedy chcąc
rządzić, Akcja Wyborcza Solidarność zawarła niszczącą koalicję z
Unią Wolności. Historię tego małżeństwa z rozsądku znamy.
Druga sprawa dotyczy kandydujących osób. Dobrze wszak
wiadomo, że nie sami liderzy znajdują się na listach wyborczych.
Jeden czy drugi kandydat, szlachetny założyciel partii czy inny kryształowy
człowiek jest w innym miejscu reprezentowany przez osoby niegodne
mandatu posła czy senatora. Faktycznie więc, pod płaszczykiem głoszenia
jakiejś szlachetnej, propolskiej idei, możemy dopatrzeć się próby
oszukania wyborców, wprowadzenia w błąd opinii publicznej dla uzyskania
jednorazowego poparcia politycznego.
Piszę o prawicy, ale z całą pewnością mamy z tym do czynienia
na listach SLD, z których usuwa się osoby kontrowersyjne albo takie,
które świeżo weszły w koalicję z prawem czy też podpadły liderom.
Na ich miejsce pojawiają się osoby o znanych nazwiskach, ale ukrytych,
niejasnych poglądach i powiązaniach.
Wkrótce partie i kandydaci zaczną przekonywać, że będą
dbać o bezpieczeństwo obywateli, walczyć z korupcją, zamykać przestępców,
tworzyć nowe miejsca pracy, pomagać rodzinie... Znając cel i charakter
tych działań, wiadomo, że będzie im chodziło o pozyskanie poparcia
kogo tylko się da, a przede wszystkim niezadowolony emerytów, bezrobotnych
byłych górników czy hutników, zadłużonych rolników, rozczarowanych
nauczycieli, zwiedzione pielęgniarki itp.
Wszystko to już przeżywaliśmy podczas ostatnich i wcześniejszych
wyborów. Ale nigdy do tej pory nie było tak, jak to wydarzyło się
podczas ostatnich wyborów prezydenckich: bezapelacyjnie wygrał ten,
kto był pupilem mediów. A dokładniej pisząc, kto sobie podporządkował
media. Niech się więc nie łudzą kryształowi kandydaci prawicowych
partii, że zbliżająca się kampania wyborcza będzie godziną prawdy,
że wyborcy przejrzą na oczy. Ta kampania, jak poprzednia prezydencka,
będzie w rękach tych, którzy są twórcami masowej wyobraźni, królują
w naszych myślach, kierują naszymi rozmowami i działaniem. To oni
z beztalencia potrafią uczynić gwiazdę jednej nocy, a z łajdaka -
na potrzeby chwili - świętego.
I na koniec wniosek niezbyt przyjemny: wszystko w mediach
jest dzisiaj pod lupą i kontrolą SLD. Nawet jeśli wybucha jakiś skandal
po lewej stronie, nawet jeśli nie mogące o wszystkim milczeć media
doniosą o pijanym pośle czy samorządowcu z SLD, o skorumpowanym burmistrzu,
plagiatorze doktorze... odbywa się natychmiast socjotechniczny taniec,
zwany publicznym sądem, w którym głównie chodzi o ukazanie sprawiedliwego
sędziego, o karzącą rękę samego szefa partii L. Millera.
Nie chciałbym, aby podobnie zakłamany styl zapanował
na prawicy, żeby ktoś z liderów czy kandydatów chciał w podobny sposób
oszukiwać wyborców. Nie każde oszustwo wychodzi na jaw, to prawda,
ale każde jest grzechem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu