To nie Uczynki będą naszą miarą,
Gdy się dokona Zamiar i Działanie -
Lecz to - co każdy z nas mógłby uczynić -
Gdyby był bardziej Bogiem - Jego zdaniem -
(Emily Dickinson)
Cud Łaski
Reklama
Jedną z największych radości kapłańskiego życia jest uczestniczyć
w akcie poświęcenia bądź oddania Bogu osoby, przedmiotu lub miejsca.
Często mam ostatnio takie okazje. Człowiek z natury rzeczy pełni
wobec stworzeń funkcję kapłańską niejako. On kocha, ochrania i uświęca
świat.
Zasadnicze działanie dotyczy tu sfery ducha, wskazuje
na Boże sacrum istniejące w stworzeniu. Niezrównane piękno tkwi w
procesie ujawniania swoistego związku z Bogiem człowieka, zdumionego
wezwaniem, który odkrywa swe powołanie i powoli dochodzi do decyzji
niezwyczajnej, nie mieszczącej się w kategoriach kariery ludzkiej,
postanawia związać się na stałe z Bogiem. Aktualny czas jest okresem
święceń kapłańskich. Młodzi prezbiterzy najczęściej dojrzewali do
tej decyzji przez kilka lat.
Maturzysta wstępujący do seminarium lub dziewczyna pukająca
do nowicjatu zakonnego nawet nie przeczuwa niezwykłości swych przeżyć,
które staną się ich udziałem, o ile natura zdoła otworzyć się na
współpracę z Nadprzyrodzonością. Tylko autentycznie spragniony jest
w stanie docenić wartość wody, a głodny zasmakuje w chlebie.
Łaska doskonali naturę - mawiał św. Tomasz, ona staje
się polem żyznym dla rozwoju darów nadprzyrodzonych, o ile jest uporządkowana
i dojrzewa integralnie, całościowo, w pełni swej wszechstronności.
Zakłócenie w naturze prowadzi do osłabienia, a nawet wygaśnięcia
sił życiodajnych, niekiedy do samozniszczenia.
W przypadku Bożego wybraństwa obserwujemy dziwny paradoks
- zwycięstwa łaski nad naturą. Bóg, często, jakby dla zweryfikowania
ludzkich wizji wybraństwa kieruje swój głos do ludzi nie najbogatszych
w dary naturalne, czasem nawet do osób fizycznie słabych.
Klasycznym przykładem jest powołanie Dawida. Kiedy prorok
Samuel przybył do Jessego, aby zgodnie z nakazem Boga namaścić na
króla jednego z synów, ojciec przedstawiał najbardziej urodziwych,
silnych i zdolnych. Nie oni jednak znaleźli uznanie w oczach Pana.
Bóg zamierzał powierzyć troskę o swój naród młodemu Dawidowi.
Chrystus kontynuuje myśl Ojca i powołuje na apostołów
prostych, zwyczajnych ludzi, intelektualnie słabych. Przecież śledząc
karty Ewangelii można by snuć rozważania, dlaczego nie wybrał choćby
intelektualisty Nikodema czy dostojnego Szymona. Nie, wybiera rybaków,
a nawet ludzi, można powiedzieć, z marginesu społecznego, jak to
miało miejsce w przypadku Mateusza.
Wniosek nasuwa się jeden - natura poddana prawu Bożemu
jest przez to prawo chroniona, przyjęcie jej jest otwarciem na łaski
płynące od Boga. To ważna refleksja. W kontekście diecezjalnych radości
związanych z konsekracją nowych kapłanów myśl warta przemyślenia.
Podejmują tak wielkie tajemnice wiary, że żadna najdoskonalej uposażona
natura ludzka nie jest zdolna do ogarnięcia ogromu obdarowania. Święci
mistycy mówili, że gdyby kapłan miał możność zgłębienia wielkość
daru, jakim jest sprawowanie bezkrwawej ofiary Chrystusa, umarłby
po prostu z przejęcia. Młoda poetka napisała przed laty:
Tu, pod kościoła sklepieniem,
gdzie Bóg nam otwiera ramiona,
zwracamy do Niego twarze cierpieniem zmęczone.
Tu, u stóp ołtarza,
gdzie kapłan ramiona otwiera,
składamy Mu nasze serca,
by nimi Boga przejednał, (...)
a pod kościoła sklepieniem
Bóg im serce otwiera.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
(Teresa Boguszewska)
Bóg nigdy nie cofa swojej miłości, Chrystus zawsze oręduje
u Ojca za tymi, których wybrał, by ludzi łowili. Mocą Chrystusa poselstwo
sprawujemy! Te słowa kieruję do neoprezbiterów przeżywających radość
ze zwycięstwa zawierzenia Bogu nad słabościami i ograniczeniami ludzkiej
natury. Zostaliście włączeni w kapłaństwo jedynego pośrednika między
Bogiem i ludźmi - Chrystusa i ta jedność przynależności do Niego
jest największą mocą ewangelizacji. Nie ominie Was Chrystusowa obietnica
wielości domów, braci i sióstr, którymi zostaniecie obdarzeni. Pozostańcie
wierni temu darowi, nie czyniąc z tej wielości osób i domów enklaw
zarezerwowanych tylko dla siebie, dla swojej wygody, afirmacji czy
przyjemności. Bądźcie "właścicielami" wielu domostw, nie posiadając
jednak żadnego dla siebie.
Wypłyń na głębię
Wraz z radością pierwocin kapłańskiej posługi neoprezbiterów
trzeba zwrócić wzrok w stronę tych, którzy kończąc szkołę średnią, "
wadzą się" z głosem umiłowania, wzywającym do służby Kościołowi w
kapłaństwie czy życiu zakonnym. Ten głos - delikatny, a jednak bardzo
sugestywny - może dziś być zagłuszany ożywionym na nowo mitem Prometeusza.
Eutanazja, aborcja, przeszczepy, klonowanie - to wszystko są hasła
propagowane przez współczesnych demiurgów, szczycących się odwagą
wykradzenia ognia ze współczesnego Olimpu Wiedzy. Uznając słuszne
dążenia do doskonalenia natury ludzkiej, musimy pamiętać, że dramat
Prometeusza, któremu sępy codziennie sprawiają cierpienie przez wyrywanie
wątroby, przestrzega przed cierpieniami moralnymi ludzkość, która
zadufana swymi osiągnięciami, jak nieudolni budowniczowie wieży Babel
- rzuca wyzwanie Bogu. Potrzebni są dzisiaj świadkowie głoszący,
że Bóg nie chowa dla siebie bogactwa ziemi, ale pragnie je ofiarować
ludziom, pod warunkiem, że uszanują i zachowają Jego prawa. A prawa
te są pożyteczne, bo dane z miłości do człowieka. Jeśli zatem słyszycie
ten Głos, nie opierajcie się miłości. Jezus wołający zapewnia Was
jak Piotra. Wystarczy ci Mojej łaski. Uwierz Słowu, a wejdziesz na
drogę wielkiej przygody, zadziwienia, że na Twoje słowa nawet duchy
nieczyste będą posłuszne. Otwarcie natury na Boży głos sprawi, że
i w Twoje ręce powierzone zostanie wielkie zadanie Kościoła trzeciego
tysiąclecia, wyrażone w liście apostolskim Piotra naszych czasów,
ogłoszonym na początku tego wieku. Duc in altum - wypłyń na głębię,
woła Jan Paweł II z nadzieją, że pogłębienie wiary poprzez ascezę,
ale także intelektualny wysiłek umocni Kościół i przyda mu nowych
sił ewangelizacyjnych.
Zaproszenie Jezusa rozlega się w chwili, kiedy Kościół
w Polsce obchodzi dwudziestolecie śmierci Prymasa Tysiąclecia, sługi
Bożego. Na jego przykładzie dostrzec można, jak wielka jest moc łaski.
Chory i słaby, nie został dopuszczony do święceń razem ze swoimi
kolegami. Decyzja biskupa spowodowała, że jednak został wyświęcony
na kapłana, co prawda w bocznej kaplicy. Doceniając wielkość Eucharystii,
jego biskup zdecydował, że skoro nie ma innych przeszkód, trzeba
diakona wyświęcić na kapłana, choćby dla odprawienia jedynej Mszy
św. Pokorny prezbiter Stefan Wyszyński zaufał Bogu, wszak wydawało
się, że natura poskąpiła mu swoich darów, ale w ten sposób stał się
filarem polskiego Kościoła i przewodnikiem w czasach najtrudniejszych.
Powołanie to owoc modlitwy rodziców, przyjaciół, a także
całego Kościoła o taki dar dla młodych ludzi. To dziadkowie i rodzice
najczęściej bywają pierwszymi prefektami i rektorami nowych powołań.
Zdarza się jednak coraz częściej, że kolega lub grupa ze wspólnoty
modlitewnej zainteresuje człowieka Bogiem i otworzy go na bliższy
z Nim związek. Wspominamy dziś matkę św. Maksymiliana, który będąc
w nowicjacie wahał się, lękał o swoje miejsce w życiu. Wystarczyła
jedna wizyta matki, która bardziej sercem niż intelektem dostrzegła
wahania dziecka i tylko westchnęła: - Oj Mundek, co z ciebie wyrośnie
- i tym swoistym aktem strzelistym wprowadziła swoje dziecko na drogę
zaufania Bogu, dała Kościołowi apostoła trudnych czasów.
Powołanie dojrzewa pod okiem kapłanów i wychowawców.
Liczy się ich wzorzec wychowawczy, zachowanie, które nabiera wymiaru
ideału (lub wpływa na zniechęcenie i odwrót). Ważna jest ich odwaga
w wyznaniu prawdy, że Jezus jest Panem dziejów i Panem losów człowieczych.
Kolejny kandydat na ołtarze, rektor przemyskiego Seminarium - ks.
Jan Balicki również doświadczył ludzkich wahań. Świadomy walorów
intelektu, uległ pokusie zniechęcenia. I wtedy pojawił się ks. prof.
Galant, który dostrzegł niepokoje młodego alumna i miał odwagę podczas
jednego z wykładów powiedzieć: - Balicki, jeśli tak będziesz traktował
swoje powołanie, to nie będzie z Ciebie ani dobry ksiądz, ani dobry
człowiek. Poskutkowało. Słowa profesora stanęły u początku wielkiego
powołania i wielkiej pokorą świętości.
Radość nowo wyświęconych i nadzieje powoływanych powierzamy
Bogu w Roku Prymasowskim. W ostatnich dniach biskupi i wierni licznie
zapełnili warszawską archikatedrę, stając do modlitwy o znak z nieba,
potwierdzający powszechne przekonanie o świętości tego wielkiego
Pasterza Narodu w czasach nocy stalinowskiej i w okresie wielkiego
przełomu.
O trudnej drodze do kapłaństwa Prymasa Tysiąclecia już
wspominaliśmy. Warto poświęcić parę myśli jego niezwykłej posłudze
narodowi. Święci apostołują także po śmierci. Z wielką radością odbieram
głosy ludzi chwalących telewizyjny program, jego pierwszą część,
poświęconą tej wielkiej postaci. Okazuje się, że są wartości, wobec
których nawet krytykowane media, przy dobrej woli, mogą stać się
apostołami dobra.
Pojednanie w duchu Prymasa Tysiąclecia
Uroczystości prymasowskie zbiegły się w czasie z modlitwą przebłagalną
za grzechy wobec Boga ujawnione w konfliktach między państwami, a
szczególnie w martyrologii Żydów. Wiele już na ten temat powiedziano
i napisano. Trudno ogarnąć zamysły, jakimi kierują się w tej sprawie
niektóre opiniotwórcze ośrodki prasowe i telewizyjne.
Spróbujmy spojrzeć na pojednanie w kontekście życia Prymasa
Wyszyńskiego. Lata 1953-56 to okres jego niewoli. Z wielką miłością
traktował wykonawców haniebnych czynów. Jakże wzruszające są jego
słowa z Zapisków więziennych, kiedy opisuje sen związany z głównym
sprawcą jego uwięzienia. Prorocki sen okazał się pośmiertnym apelem
o pomoc. Prymas odnotowuje: "Nie wiedziałem, że dzisiejszy nocny
sen był jego wołaniem o pomoc. Nigdy nie zapomnę o nim. Nawet jeśli
zapomną ci, którzy go wielbili, a nawet jeśli nim wzgardzą, ja pozostanę
wierny jego pamięci w modlitwie".
Kto dziś pamięta o Bierucie. A modlitwa Prymasa - każe
ufać w Boże miłosierdzie także wobec tego człowieka.
Na nabożeństwie modlitwy i przeproszenia wobec narodu
wybranego nie pojawili się zaproszeni Żydzi. Byli przedstawiciele
protestantów i inne ważne osobistości. Brakowało wierzących Żydów.
Może pomodlą się w ciszy i odosobnieniu? Zdecydowana większość komentarzy
jest życzliwa i mówi o słusznej drodze ku pojednaniu. Kościół ustami
biskupów zachęcał: "Módlmy się za Żydów, naród Pierwszego Przymierza,
aby dochowywali wierności przykazaniu miłości Boga i bliźniego i
nigdy już nie doświadczyli na sobie gwałtu ani wyniszczającej przemocy"
. Jakże potrzebne są słowa podobnej prośby w intencji polskiego narodu,
który także bywał krzywdzony, a jakiś udział mieli w tym synowie
ościennych narodów i państw: Rosji, Prus i Austrii, nawet ci, którzy
w Polsce znaleźli swój dom, potem znów Rosji i Niemiec. Kolejne czasy
to współpraca z komunistami Żydów i Polaków. Wspólnota hańby i wspólnota
cierpienia domaga się raczej pokory, miłości, przebaczenia niż buty
i oskarżeń, których próbkę prezentowali manifestanci przed kościołem
Wszystkich Świętych. Faktów ofiarnych, heroicznych czynów nie brak
po żadnej stronie. Trzeba je ukazywać jak dobry, krzepiący zdrowie
bochen chleba. Ale też nie brak, niestety, historycznych, udowodnionych
grzechów, oszustw, kłamstw, morderstw i zdrady ze strony wszystkich "
twórców" historii. Ryzykowne było i jest stwierdzenie, że każdy Polak
i każdy Żyd jest uczciwy, prawdomówny, wierzący i szlachetny. Niech
historycy wyjaśniają i uczą prawdy, bez zaciemniania i wybielania.
I dlatego w "sprawie Jedwabnego" jesteśmy wdzięczni za odwagę profesorom
T. Strzemboszowi i J. R. Nowakowi, jesteśmy wdzięczni rabinowi M.
Schudrichowi za mówienie prawdy, odwagę myślenia. Do tego nurtu odwagi
włączamy wiarę biskupów z Orędzia do biskupów niemieckich ("Przepraszamy
i prosimy o przebaczenie...") oraz biskupów z kościoła Wszystkich
Świętych w Warszawie. Cóż więcej można uczynić ponad słowa modlitwy
biskupa Gądeckiego, wołającego: "Bolejemy głęboko nad postępowaniem
tych, którzy w ciągu dziejów - szczególnie w Jedwabnem i innych miejscach
- przysporzyli Żydom cierpień, a nawet zadali im śmierć. Odnosimy
się do tej zbrodni także dlatego, abyśmy mogli owocnie podjąć odpowiedzialność
za przezwyciężanie wszelkiego zła występującego dzisiaj. (...) Podejmujemy
to zadanie i raz jeszcze potępiamy wszelkie przejawy nietolerancji,
rasizmu i antysemityzmu, o których wiadomo, że są grzeszne".
Ważniejsze od komentarzy mediów będą zachowania i reakcje
nas wszystkich. Po Orędziu do biskupów niemieckich na Prymasa Wyszyńskiego
posypały się długotrwałe gromy "postępowej" prasy i partyjnych działaczy.
Ale po latach słowa i duch tego listu są cytowane na całym świecie.
Wydaje się, że "sukces" modlitwy z kościoła Wszystkich Świętych nie
będzie zależał od komentarzy prasy. Pan Bóg nie czyta gazet, chociaż
wie, co spoczywa w sercu człowieka. Konkludując, trzeba powiedzieć:
jednostronne naświetlanie wydarzeń rodzi antagonizmy i jeśli pojawią
się kolejne akty antypolonizmu, to nie Episkopat im będzie winny.
Zrobiliśmy to, co w naszym odczuciu było konieczne. Nie tworzymy
stalinowskich koncepcji dramatu, określających, że jeden trup to
tragedia, a tysiąc to statystyka. Biskupów nie interesuje liczba
pomordowanych. Każda śmierć zadana w imię nienawiści, pychy czy kłamstwa
jest grzechem przeciw Bogu i ludziom i za każdą trzeba przepraszać.
Trzeba zdobyć się na dobre gesty i słowa w nadziei, że zrodzą dobre
czyny, że rozpoczną nowy etap afirmacji życia i wspólnotowego współistnienia.
W jednej w nowel Gustawa Morcinka jest taka scena: Skrzywdzony
więzień odmawia codziennie Modlitwę Pańską. Nie kończy jej jednak.
Przy słowach "jako i my odpuszczamy" ściska mu się gardło i łzy napływają
do oczu. Nie ma siły przebaczyć. Tymi łzami modli się o łaskę zaleczenia
zranień. Nawet upokorzeniem i niezrozumieniem szczerych aktów warto
się modlić o łaskę pojednania i zaleczenia zranień. Oby egotyczne
poczucie doskonałości u jednych nie zrodziło awersji u innych. Chciałoby
się powiedzieć: Wysłuchaj nas, Panie.