Kształtem miłości piękno jest - i tyle,
Ile ją człowiek oglądał na świecie,
W ogromnym Bogu albo w sobie-pyle,(...)
Tyle o pięknem człowiek wie i głosi -
Choć każdy w sobie cień pięknego nosi
I każdy - każdy z nas - tym piękna pyłem.
(C. K. Norwid, Promethidion)
Śladami św. Pawła
Reklama
Pielgrzymka Ojca Świętego śladami św. Pawła to niewątpliwie
dominujący temat tego tygodnia. Po raz kolejny okazało się, że charyzmat
Papieża rozbija najczarniejsze scenariusze i przewidywania. Miejscem
szczególnie trudnym, z różnych racji, była Grecja. Prawosławny kraj
o starej kulturze, hermetycznie zamknięty na ekumenizm. Papież przemówił
językiem radykalnej i pokornej miłości. Przeprosił za ciemne karty
przeszłości. Język to typowo chrześcijański. Czy chrześcijanie znają
ten język, czy przynajmniej chcą się go uczyć?
W czasach kiedy tak głośno nawołuje się Kościół w Polsce
do aktów przeprosin, warto zauważyć taki gest podejmowany przez Ojca
Świętego. Mroków na świecie jest ciągle wiele, ale może ciemność
jest wygodna, stąd pomniejszanie, niedostrzeganie wszelkich prób
niesienia światła w mroki współczesnych czasów. Pielgrzymka do Grecji
ujawniła, że pojednanie jest możliwe, chociaż jeszcze bardzo dalekie.
Tekst wspólnej deklaracji Jana Pawła II i prawosławnego arcybiskupa
Aten Chrystodoulusa, odczytany na Areopagu, dotyka kilku ważnych
tematów i jest piękny. Pochylmy się nad krótkim jego fragmentem:
"Z bólem spostrzegamy, że wojny, rzezie, tortury i męczeństwo
stanowią codzienną rzeczywistość dla milionów naszych braci, toteż
zobowiązujemy się działać, aby wszędzie zapanował pokój, aby szanowano
życie i godność człowieka, i aby okazywano solidarność wszystkim,
którzy znajdują się w potrzebie (...). Uważnie i z niepokojem śledzimy
tzw. globalizację. Pragniemy, aby dała dobre owoce. Pragniemy jednak
podkreślić, że przyniesie ona zgubne następstwa, jeśli nie nastanie
coś, co można by określić ´globalizacją braterstwa´ w Chrystusie
w pełnej szczerości i skuteczności".
Deklaracja ukierunkowuje owe starania. Dobitnie podkreśla
konieczność poszanowania godności ludzkiej. Obaj Autorzy zgodnie
zwracają uwagę, że "...rozwojowi społeczeństwa i nauki nie towarzyszy
dziś pogłębienie badań nad sensem i wartością życia, które w każdej
chwili swego istnienia jest darem Boga, ani uznanie jedynej w swoim
rodzaju godności człowieka stworzonego na obraz i podobieństwo Stwórcy"
.
Po raz kolejny Jan Paweł II zwrócił uwagę na wartość
życia. Można powiedzieć, że dwie są drogi autentycznego pojednania:
uszanowanie prawa do życia i otwarcie w tym życiu drzwi dla Chrystusa.
Spotkanie na wzgórzach Golan w sposób bardzo medialnie
oczywisty zobrazowało tę prawdę. Modlitwa o pokój wypowiedziana została
w zniszczonej świątyni, która od blisko czterdziestu lat nosi znamiona
krzywdy spowodowanej owym brakiem miejsca dla Chrystusa. W sposób
oczywisty widok ruin, pokaleczonych bombami ścian świętego miejsca,
przywoływał myśli o ruinach naszego umysłu i ducha, często nieuświadomionych,
i pytanie o możliwość pojednania, wspólnoty.
Na tej drodze ku jedności stajemy, każdy indywidualnie,
przed koniecznością życia w prawdzie. Nawet jeśli prawda o nas jest
trudna, jeśli grozi pokusa jej zafałszowania, warto podjąć wysiłek
życia w jej duchu. Konieczność ta dotyka jednostki, ale także całych
wspólnot. Anonimowy rozmówca La Stampy, katolicki ksiądz żyjący i
pracujący w Grecji, wyznał: "Problemem, z którym Kościół prawosławny
w Grecji nie może się uporać, są ciągłe rozłamy i coraz to nowe frakcje.
Paradoks polega na tym, że greccy hierarchowie, którzy tak krytykują
prymat papieża, w rzeczywistości sami chcieliby mieć papieża albo
być papieżem, który zaprowadzi porządek".
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Droga ku jedności
Reklama
Można zaognić się w dyskusjach i polemikach. Kościół jednak,
jako rzeczywistość Boża, nie jest zjawiskiem socjologicznym. Nie
da się zamknąć w kategoriach statystycznych. Moja niewierność, moje
usprawiedliwianie własnych słabości zachowaniem innych, nie prowadzi
do jedności. Droga ku jedności prowadzi przez wysiłek wierności Jezusowi, "
łamanie" siebie, odchodzenie od fałszywych schematów i przez trud
pogodzenia się ze sobą. Zna te zmagania psychologia osobowości i
katolicka ascetyka. Anselm Grun w książce Przebacz samemu sobie wskazuje
drogi dojścia do pełni pokoju z samym sobą. Pierwszym krokiem jest
dopuszczenie do siebie raz jeszcze bólu, jaki nam ktoś zadał. Krok
drugi polega na tym, by przeżyć gniew i złość, jakie wzbierają w
nas przeciwko temu, kto nas zranił. Przebaczenie sytuuje się na końcu
złości, a nie u jej początku. Trzeci krok do przebaczenia polega
na tym, by z dystansu, jaki uzyskaliśmy wskutek swojej złości, ocenić
bardziej obiektywnie, co nas tak głęboko zraniło. Przy tej okazji
orientujemy się, jak dalece ktoś dotknął w nas miejsca, w którym
już jesteśmy zranieni, i dlatego reagujemy na każde słowo ze szczególną
wrażliwością.
Taki proces jest trudny, ale trzeba zawierzyć mistrzom
życia duchowego. W wymiarze społecznym obserwujemy wielką inwazję
dwóch pierwszych "gniewnych" kroków. Ujawnia się sytuacje zranień,
mnożą się akty agresji, owego jakby powtórnego przeżywania intensywności
zranień. Zapomniany pozostaje krok trzeci. Ten dokonuje się w świątyni
ludzkiego serca. Tego brakuje. A mogłoby to przynieść wiele dobra.
Zmarły przed paru laty bp Teodor Majkowicz długi czas był proboszczem
wspólnoty greckokatolickiej w Przemyślu. Ze strony państwa oficjalnie
nie mieli oni wtedy prawnej podmiotowości, nie mieli własnej świątyni,
byli skazani na niebyt. A mimo to współżycie układało się dobrze.
W seminarium często przy okazjach świątecznych śpiewał wschodni chór,
ks. Teodor bywał na wszystkich ważnych uroczystościach "łacinników",
profesorowie seminarium, kanonicy katedralni z radością uczestniczyli
w uroczystościach grekokatolików. Ks. Teodor kochał swój Kościół,
miłość ta leczyła wiele ówczesnych zranień i niespełnień. To dzięki
jego tożsamości możliwe okazało się dobre współżycie z Kościołem
wschodniego obrządku dzisiaj. Spojrzenie wiarą poszerza motywację
szacunku, uczy zapominania urazów i wyświadczonych przysług, i każe
budować jedność.
Nie zawieść Miłości
Reklama
Radość bycia uczniem Jezusa wiąże się z odkryciem, że w miejsce Chrystusa "poselstwo sprawujemy" (por. Ef 6, 19-20), i staje się tak bezbrzeżna, że nie ma sytuacji, w których przebaczenie i radość z troski o jedność wspólnoty wierzących byłyby niemożliwe. To wielkie wskazanie dla nas. Konflikty w nas i w naszych wspólnotach są zawsze powodowane brakiem poprawnego umiłowania - siebie, drugiego człowieka i wspólnoty, w której przychodzi się nam zbawiać. Z teologicznego punktu widzenia - tak nieraz mówię księżom - nie ma na świecie niczego większego niż dziecięctwo Boże przez łaskę i dar kapłaństwa, sakramentalny znak miłości Chrystusa, którym nas obdarzył ze względu na Ojca i ludzi. Jedyna troska to nie zawieść tej Miłości. Tu, na ziemi, pozostaje pełnić tę misję niestrudzenie i czekać na śmierć, by i tym ostatnim, jedynym aktem zjednoczenia z Chrystusem uwielbić Boga, usłużyć ludziom i oddać się do dyspozycji Miłości. Oczywiście, że człowiek ma swoje związki z doczesnością, musi je mieć. To ona rodzi nasze niepokoje, niespełnienia, niesie jarzmo zranień. Im bardziej się kocha, tym łatwiej to wszystko przetrzymać, wyzwolić się z drugorzędności bólów i pragnień. Kiedy patrzymy na posługę pasterzy uformowanych według Serca Jezusowego, ten obraz staje się bardziej czytelny. Wtopili się w tę Miłość do tego stopnia, że coraz mniej w nich prywatności. Dobry pasterz nie rezygnuje z żadnego wysiłku, bo kocha, bo chce radość zakochania zanieść wszystkim. Sprzeniewierzenie się Miłości rodzi frustrację, poszerza krąg winnych, potęguje smutek.
Godność Narodu
W minionym tygodniu minister spraw zagranicznych z pewną irytacją
przyznał, że nasze wejście do UE staje pod znakiem zapytania. Bez
kamuflażu mówił, że traktuje się nas nie jako partnera, ale ubogiego
petenta. Kraj, który dał Europie przykład godności i pokojowego umiłowania
wolności, która doprowadziła do obalenia murów zniewolenia, stoi
na granicy wyłączenia z kręgu państw, które niebawem wejdą do UE.
Trzeba zachować własną godność i etykę, i chrześcijańską kulturę,
a w oparciu o to realizować reformy. Powracając do myśli wcześniej
zawartej, nie warto oskarżać nikogo. Nie doprowadzi to do niczego.
Jedynie twórcza jest praca na własny rachunek. Każde państwo i naród
ma wielkie możliwości. Ma je i Polska.
Przywołajmy raz jeszcze słowa Ojca Świętego. Przed laty
dał w UNESCO wyraz swojej miłości do Ojczyzny:
"Jestem synem Narodu, który przetrzymał najstraszliwsze
doświadczenia dziejów, który wielokrotnie sąsiedzi skazywali na śmierć
- a on pozostał przy życiu i pozostał sobą. Zachował własną tożsamość
i zachował pośród rozbiorów i okupacji własną suwerenność jako Naród
- nie w oparciu o jakiekolwiek inne środki fizycznej potęgi, ale
tylko w oparciu o własną kulturę, która okazała się w tym przypadku
potęgą większą od tamtych potęg. I dlatego też, co tutaj mówię na
temat praw Narodu, podstaw kultury i jej przyszłości, nie jest echem
żadnego nacjonalizmu, ale pozostaje trwałym elementem ludzkiego doświadczenia
i humanistycznych perspektyw rozwoju człowieka".
Euforia zrodzona z obietnic Zachodu spowodowała, że gubimy
miłość. Wszelkie głosy nakazujące ostrożność, postulujące szeroką
dyskusję społeczną były wyśmiewane. Dziś tylko czekać, jak poranieni
entuzjaści zaczną, oczywiście, szukać winnych i zrzucać na nich własną
odpowiedzialność. Podpowiem pierwszego, który będzie "winny": Kościół...
Dziwny jest człowiek. Najpierw sam zrzuca szaty godności,
a potem ma pretensję, że jest nagi. Gardzimy tymi, którzy głoszą
prawdę, a potem szukamy winnych naszej nagości.
Za lat kilka okaże się, że wołania o poszanowanie własności
były słuszne. Cóż z tego, kiedy obudzimy się w sytuacji, kiedy nasze
domy, ziemie i lasy będą już w rękach innych!
Skutki braku wierności pierwszej miłości
Ostatnio słyszę, że w jednym z bieszczadzkich miasteczek, gdzie
zainwestowano wielkie pieniądze w uruchomienie zakładów drzewnych,
wybudowano wielkie osiedle, sprowadzono fachowców, a dziś wszystko
upadło i rozgrywa się moralny dramat wielu rodzin. Majątek trwały
niszczał przez lata. Wreszcie ktoś kupił zakład za marne pieniądze
i za pracę płaci iście feudalne sumy, pogardza ludźmi, traktując
ich jako bezduszną siłę roboczą. Wielu bezrobotnych wyjeżdża zatem
za granicę, szukając środków do życia. Niemal każdego miesiąca rozgrywają
się sceny rozpaczy, rozpadają się małżeństwa. Ludziom trzeba było
mówić o idących trudnościach, pomagać zrozumieć nowe czasy, zachęcać
i budzić inwencję w wyszukiwaniu zarobku przez promocję małych zakładów
rzemieślniczych, nowych upraw czy hodowli w upadłych PGR-ach. Żaden
z dotychczasowych rządów nie miał odwagi i siły być niepopularnym
i dlatego wprowadzono zaliczki, premie i zasiłki dla zwalnianych
z pracy ludzi, bez równoczesnej pomocy w tworzeniu nowych miejsc
pracy, choćby przez budowę autostrad. Już dzisiaj widać, że oparcie
budżetu państwa tylko na podatkach od emerytów, którzy stają się
społeczną większością, prowadzi donikąd.
Brak wierności pierwszej miłości i prawdzie ewoluuje
także w mikroskali. Kiedy Radio Maryja apelowało do swoich słuchaczy
o akcję wysyłania listów-apeli do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji (
KRRiT) z żądaniem przyznania należnych częstotliwości, Pierwszy Program
publicznego Radia wyśmiewał tę akcję. Pojawiały się oskarżenia, posądzenia
właściwie o wszelkie zło. Dziś ze zdziwieniem słucham, że sama "Jedynka"
jest zagrożona i powiela tamte formy w walce o przyznanie jej częstotliwości,
bo słychać ją jedynie na 16% terytorium kraju. Z tego, co wiem, KRRiT
się nie zmienia. Kiedy o częstotliwość domaga się Radio Maryja -
jest to niepoważne; dziś jest uzasadnione.
Apel "Jedynki" jest jednak słuszny. Całe pokolenia Polaków
słuchały tej radiostacji, dziś wymogi UE sprawiają, że jej słyszalność
jest śladowa. Nie mają tego problemu bogate stacje komercyjne. Tendencja
ta była widoczna już od dawna. Dzisiaj TVN, Polsat, Canal + nadają
całodobowy program, pokazując życie biednych ludzi, którzy z biedy
materialnej i duchowej dają się podglądać, budząc powszechny niesmak.
Komercyjna stacja RMF FM słyszana jest w najdalszych miejscach diecezji,
dla Radia Maryja lub ogólnopolskiej "Jedynki" nie ma częstotliwości.
A jednak nie umieliśmy się obronić. Dlaczego? Bo nie chcieliśmy.
Spontanicznie przychodzą na myśl słowa Herberta z Pana
Cogito:
powtarzaj stare zaklęcia ludzkości bajki i legendy
bo tak zdobędziesz dobro którego nie zdobędziesz
powtarzaj wielkie słowa powtarzaj je z uporem
jak ci co szli przez pustynię i ginęli w piasku (...)
Bądź wierny Idź