Środkiem Rynku Wieluńskiego szedł mężczyzna. Wpatrzony w czubki
butów wolno przesuwał nogę za nogą. Mimo wzroku utkwionego w asfalcie,
nie zauważył wielkiej kałuży, która powstała z topniejącej pryzmy
śniegu. Pod drzewem leżała niewielka kupka brudnego śniegu, z której
sączyła się cieniutka strużka wody. Mężczyzna pokonał kałużę w bród,
zupełnie nie zwracając uwagi na przemakające w szybkim tempie buty.
Po przejściu kałuży przechodzień zaczął zostawiać za sobą mokre ślady,
które szybko wysychały w silnym wiosennym słońcu.
Mężczyzna włożył ręce do kieszeni płaszcza, zatrzymał
się i podniósł głowę. Wtedy można było zobaczyć jego szczupłą, pociągłą
twarz, pokrytą kilkudniowym zarostem. Skierował kroki w stronę przystanku,
a kiedy dotarł na miejsce, usiadł na ławce, opierając głowę na dłoniach.
Z jego butów ściekały resztki wody, tworząc na chodniku niewielkie
kałuże. Po chwili do ławki podeszła starsza kobieta. Miała na sobie
płaszcz z kołnierzem z lisa, nieco za ciepły jak na tak słoneczny
dzień, oraz staromodny kapelusz z dużym rondem. W butach mężczyzny
chlupnęła woda, kiedy ten przesunął się bez słowa, robiąc miejsce
kobiecie. Nie oderwał jednak wzroku od chodnika. Kobieta usiadła,
stawiając stopy dokładnie w miejscu, gdzie mężczyzna pozostawił po
sobie dwa niekształtne mokre ślady.
- Ładny dzień dzisiaj - zagadnęła starsza pani.
Mężczyzna zdawał się nie zwracać uwagi. Opuścił tylko
ręce, zaciskając mocno splecione palce, lecz dalej siedział ze spuszczoną
głową.
- Dawno nie było tak słonecznego dnia - starsza pani
mówiła dalej, nie zrażona brakiem reakcji u mężczyzny.
Mężczyzna podniósł głowę i spojrzał na kobietę zdziwionym
wzrokiem, jakby starał się zapytać: Czego ona ode mnie chce?.
- Co pan takie wielkie oczy robi, jakby pan pierwszy
raz w życiu człowieka zobaczył? - kobieta spytała zaczepnie.
- No bo pierwszy raz od dawna słyszę kogoś, kto mówi
ludzkim głosem - mężczyzna odpowiedział niskim, przygaszonym głosem.
- A wcześniej? - kobieta pytała dalej zaskoczona, że
mężczyzna w ogóle zechciał się do niej odezwać.
- Straciłem pracę. Byłem inżynierem w dużej fabryce,
którą zamknięto, bo nie wytrzymała konkurencji na rynku. Od miesiąca
szukam roboty i tylko słyszę: "Nie ma", "Nie potrzebujemy", "Może
innym razem", "Przyjdź pan później". Ileż można tego słuchać? Ja
tyle lat spędziłem w jednej firmie, a jak przyszły trudności, to
znalazłem się w pierwszej grupie do zwolnienia. Potrafi pani sobie
to wyobrazić? Żadnej wdzięczności, nawet "dziękuję" na odchodnym
nie powiedzieli. Zezłomowali człowieka, tak jak ja kiedyś maszyny
złomowałem. Potrafi sobie pani to wyobrazić? Codziennie wstaję i
nie wiem dokąd iść. Przez pół roku pracy szukałem, nawet kursy dodatkowe
zrobiłem, bo wiem, że z moją specjalnością dzisiaj ciężko coś zwojować
- i nic. Mówię więc żonie, że idę szukać pracy i włóczę się całymi
dniami bez celu i sensu - mężczyzna mówił szybko, urywanymi zdaniami,
jakby chciał coś z siebie wyrzucić.
Kobieta siedziała bez słowa, przyglądając się bacznie
mężczyźnie. Jego oczy zapadnięte w głębokie oczodoły wpatrzone były
w najbliższy krawężnik. Błyszczały przy tym jak w gorączce.
- Głowa do góry. Jeszcze wszystko przed panem - powiedziała
po chwili.
- Może pani sobie darować to ckliwe pocieszanie. Jakie
wszystko? Ja jestem, proszę pani, już po czterdziestce - powiedział
mężczyzna z wyrzutem w głosie.
- No to co? - odpowiedziała kobieta. - A ja mam po siedemdziesiątce
i myślę o przyszłości, a pan nie może?
- Ja mam rodzinę na utrzymaniu, której nie mogę utrzymać
- odparł mężczyzna.
- No tak, to jest pewien problem, którego ja nie mam,
ale na pewno rodzina nie potrzebuje takiego nudziarza jak pan.
- Ale ja nie widzę sensu życia. Czy pani nie rozumie?
- odparł zdesperowany rozmówca.
- Widzę, że to poważna sprawa. W takich okolicznościach
można mieć dość wszystkiego - powiedziała starsza pani, kiwając głową
ze zrozumieniem. Mężczyzna podniósł głowę i spojrzał na kobietę z
wdzięcznością. - Ale niech się pan wyluzuje i tak nad sobą nie rozpacza,
bo nie do twarzy staremu chłopu z taką bezradną miną - dodała po
chwili kobieta.
- Strasznie pani mądra, bo listonosz przynosi pani co
miesiąc do domciu emeryturkę - odpowiedział poirytowany mężczyzna.
- Pan jest taki wściekły, że aż buty panu parują - starsza
pani odparła z uśmiechem.
- Chce mnie pani wyprowadzić z równowagi? - spytał mężczyzna
przez zaciśnięte zęby.
- Tak - odparła spokojnie kobieta. - Tylko ze złością
może pan coś w życiu wskórać. Takiego rozmemłanego melancholika na
pewno rodzina nie potrzebuje - powiedziała na koniec kobieta.
Pomóż w rozwoju naszego portalu