Lewicowo zorientowana część opinii publicznej na Zachodzie
ma dziś więcej niż kiedykolwiek motywów do zastanowienia. Niektórzy
obserwatorzy są nawet przekonani, że przeżywa ona prawdziwy szok.
Jej idole, gwiazdy mass mediów gwałtownie spadają z wyżyn, na które
wywindował ich bezkrytyczny zachwyt lewicowych dziennikarzy. Za eksprezydenta
Billa Clintona wstydzić się dziś musi "cały demokratyczny świat"
Stanów Zjednoczonych. "Wszyscy", łącznie z wiekowym już byłym prezydentem
Jimmym Carterem, prześcigają się w publicznych potępieniach tego "
charyzmatycznego" do niedawna lwa politycznych światowych salonów,
którego popularności nie nadwyrężył nawet romans ze stażystką. Dziś
Billa Clintona ścigają sądy. Przykro przyznać, ale największe stacje
telewizyjne, które do niedawna dworowały sobie z republikańskiego
kandydata na urząd prezydencki z racji jego "prowincjonalizmu", muszą
informować dziś o ułaskawieniu przez Clintona niejakiego Richa, oszusta
podatkowego, multimiliardera, człowieka prowadzącego niejasne interesy
z Rosją, który w dodatku handlował z Iranem w czasie, gdy siedzieli
tam amerykańscy zakładnicy, a także innego bandyty, protegowanego
pani Clinton, handlarza narkotyków. Jakby tego było mało, bożyszcze
lewicowej Ameryki musiało zwrócić, na oczach oniemiałej widowni,
wykwintne meble oraz kolekcję sztuki, w które to dobra Clinton wyposażył
siebie i małżonkę, wyprowadzając się z Białego Domu. Wychodzą też
na jaw sprawy mniej widowiskowe, ale bardziej groźne. Przede wszystkim
osłabienie armii przez zupełnie irracjonalną, podporządkowaną politycznej
poprawności doktrynę eliminowania najlepszych dowódców na korzyść
homoseksualistów oraz budzące wiele zastrzeżeń błędne zakupy broni.
Pisze o tym wszystkim amerykański korespondent tygodnika Głos, Janusz
Subczyński, w numerze z 3 marca br. W codziennych serwisach na próżno
szukać by informacji na ten temat. Jakoś nikogo nie interesuje moralne
oblicze byłego przywódcy największego mocarstwa świata.
Ze skąpych relacji pojawiających się w prasie można natomiast
wysnuć przebieg kolejnej, bolesnej dla lewicy, historycznej lekcji.
Jej bohaterem jest ulubiony, ponoć, polityk Niemców - Joschka Fischer.
W Niemczech prowadzone jest śledztwo w sprawie jego związków z terroryzmem
lat 70. Przypomnijmy, fala terroru, która zalała Niemcy Zachodnie
po wydarzeniach 1968 r., była niesłychanie brutalnym, krwawym epizodem,
w powojennym okresie istnienia tego statecznego europejskiego kraju.
W wyniku zamachów prowadzonych przez oddziały młodocianych bandytów,
powołujących się na Marksa, Stalina, Che Guevara etc., zginęło w
tym kraju wielu szanowanych polityków, sędziów i zwykłych ludzi,
ponieważ "rewolucjoniści" w swym "świętym gniewie" - pozbawionym
jakiegokolwiek sensownego społecznego uzasadnienia - nie liczyli
się z życiem przypadkowych osób.
Lawinę podejrzeń wobec dzisiejszego ministra spraw zagranicznych,
zasiadającego w rządzie z ramienia Partii Zielonych, wywołała publikacja
zdjęcia z lat 70., na którym J. Fischer bije w ulicznym starciu policjanta.
Minister stanowczo zaprzecza, iżby miał jakiekolwiek związki z terroryzmem,
twierdzi, że choć nie podobała mu się wojna w Wietnamie i był usposobiony "
wojowniczo", brzydził się przemocą. Pojawiają się jednak wciąż nowe
wątki z przeszłości, wydarzenia sprzed trzydziestu lat relacjonują
wciąż nowi uczestnicy i świadkowie.
Joschka Fischer występuje ostatnio jako orędownik ściślejszej
więzi Unii Europejskiej z Rosją oraz zwolennik wyrzeczenia się suwerenności
ekonomicznej i politycznej przez państwa Unii. Niezwykły jest udział
w sprawie ujawnienia przeszłości J. Fischera Bettiny Roahl, córki
najbardziej fanatycznej terrorystki - Ulriki Meinhof z Frakcji Czerwonej
Armii oraz Klausa Rainera Roahla, twórcy prowokacyjnego lewackiego
pisma Konkret. Bettina Roahl jest spiritus movens całej kampanii
w sprawie wyjaśnienia roli niekórych dzisiejszych liderów lewicy
w tamtych wydarzeniach. Należy do nich niewątpliwie Daniel Cohn-Bendit,
przywódca rewolty studenckiej w Paryżu w 1968 r., deputowany europejski
z ramienia francuskiej Partii Zielonych. Opinia publiczna zażądała
dymisji tego, najbardziej chyba znanego uczestnika wydarzeń roku
1968, po tym, jak Bettina Roahl przypomniała jego zwierzenia na kartach
książki Czerwony bazar. D. Cohn-Bendit opisuje tam swoją pracę wychowawczą
w przedszkolu i przyznaje się - w sposób chełpliwy - do pedofilii.
Oczywiście, obu panów - Fischera i Cohn-Bendita łączyły przyjacielskie
więzy z czasów wspólnego przebywania w młodzieżowej "komunie" we
Frankfurcie.
Wszystkie te fakty pokazują nowe ciekawe zjawisko: bezsilność
lewicowo-liberalnych mediów. W zmaganiach o prawdę nie wystarczy
tuszowanie jej przy pomocy złotoustych komentatorów, wybiórczych
informacji i tendencyjnych zdjęć. Prawda skutecznie się broni dzięki
ludzkiej pamięci i przytomności umysłu świadków, którzy potrafią
zrozumieć sens tego, na co patrzą, i tego, co słyszą. Jest to ważne,
bowiem wbrew pozorom, ludzi takich nie jest zbyt wielu. Być może
niedługo już społeczności krajów, w których wszechwładnie panowała
lewicowa cenzura, co do biografii i dokonań niektórych wpływowych
polityków, otrząsną się. Będzie to zastrzyk zdrowia także dla naszych,
polskich spraw.
Pomóż w rozwoju naszego portalu