7 marca br. Sejm uchwalił ustawę o reprywatyzacji. Głosowanie,
przypomnę, przerwano 2 marca, ponieważ powstał proceduralny spór
o wspólne głosowanie dwóch poprawek senackich, pierwszej - dotyczącej
terminu obywatelstwa (tylko 1 września 1939 czy też wymóg posiadania
go w 1999 r.) oraz drugiej - dotyczącej zakresu rozszerzającego krąg
spadkobierców (rząd oraz część posłów AWS chcieli przyznać prawo
do rekompensaty byłym obywatelom RP, którzy zrzekli się obywatelstwa
polskiego i mieszkają na stałe za granicą). Wniosek o rozdzielne
głosowanie tych poprawek przegrał kilkoma głosami, dlatego w ostatecznym
głosowaniu Sejm uchwalił, że prawo do ubiegania się o zwrot 50% utraconego
mienia będą mieli ci, którzy byli obywatelami Rzeczypospolitej nie
tylko w dniu wybuchu II wojny światowej, ale i 31 grudnia 1999 r.
Wśród senackich poprawek było jednak wiele takich, które Sejm przyjął,
np. przepisy dotyczące tzw. Zabużan, którzy wraz z osobami, którym
odebrano nieruchomości w latach 1944-62 na podstawie dekretów nacjonalizacyjnych,
będą mogli dochodzić swoich roszczeń. Wprowadzono dla nich wymóg
posiadania obywatelstwa polskiego tylko w 1939 r.
Przed głosowaniem 7 marca posłów AWS nie obowiązywała
już dyscyplina klubowa, stąd obecny wynik z całą pewnością odzwierciedla
głosowanie zgodne z polską racją stanu.
Teraz ustawa trafi do Prezydenta. Media, w tym najgłośniej
Gazeta Wyborcza, podniosły lament, że nie będzie reprywatyzacji,
bo taką złą ustawę będzie musiał Prezydent zawetować. Może więc warto
przypomnieć, że podobne rozwiązanie, tylko dla swoich obywateli,
wprowadzili Niemcy, Czesi i Węgrzy. Dodam, że polska ustawa w porównaniu
z ustawami w wymienionych krajach jest i tak wspaniałomyślna, bo
np. na Węgrzech wypłacono wszystkim symboliczne rekompensaty - po
ok. 100 dolarów. Skoro świat wówczas nie protestował, dlaczego z
powodu polskiej ustawy miałoby stać się inaczej?
Trzeba wspomnieć, że w Sejmie przed ostatecznym głosowaniem
jest ustawa o obywatelstwie polskim, przywracająca obywatelstwo wszystkim
tym, którzy zostali go pozbawieni decyzją władz komunistycznych.
Tak więc żołnierze gen. Andersa, którzy pozostali po wojnie na Zachodzie,
a także ci, którzy zostali zmuszeni wyemigrować z Polski po wojnie,
czy też np. Żydzi, którzy zostali zmuszeni do emigracji w 1968 r.,
nie będą wyłączeni z dobrodziejstwa tej ustawy.
Prezydent ma się więc nad czym zastanawiać. Już obiecał
w Tel Awiwie i Nowym Jorku, że wszyscy Żydzi otrzymają zwrot majątków,
jakie pozostawili w Polsce. Ku temu właśnie zmierzała poprawka Senatu,
nie stawiająca granicy obywatelstwa. Poprawka bardzo niebezpieczna,
nikt bowiem nie oszacował kosztów jej wprowadzenia, co więcej, państwo
polskie nie byłoby w stanie zweryfikować prawdziwości danych przedstawianych
przez obywateli obcych państw. Bardzo dziwna jest ta senacka poprawka,
oczekiwana przez Prezydenta i lobby prożydowskie, a także przez min.
W. Bartoszewskiego, który jak nigdy dotąd, pojawił się w ławach rządowych
podczas tego głosowania, a później niezadowolony z wyniku mówił,
że ustawa w obecnym kształcie naraża Polskę na konflikty międzynarodowe,
głównie ze środowiskami żydowskimi. Gdyby doszło do jej uchwalenia,
skorzystaliby z ustawy spadkobiercy dawnych właścicieli, których
nic z Polską nie łączy. Więcej, nawet ci, którzy wyrzekli się narodowości
polskiej, za co np. w Niemczech otrzymali wysokie rekompensaty. Wśród
beneficjentów ustawy znaleźliby się volksdeutsche uciekający z wojskami
niemieckimi, członkowie SS Galizien, którzy mordowali Polaków, a
także ci, którzy szkalowali i szkalują Polskę, pisząc o naszym współudziale
w zbrodni holokaustu oraz ci, którzy wyjechali z Polski legalnie
po II wojnie światowej i otrzymali już odszkodowanie za mienie pozostawione
w kraju na podstawie różnych umów międzynarodowych. I wreszcie zupełnie
paranoiczna możliwość: o odszkodowanie mogliby się starać np. mieszkańcy
zachodniej Ukrainy, Białorusi czy Litwy, obywatele Polski 1 września
1939 r., którym później władza radziecka odebrała własność.
Prawdą jest, że prace nad ustawą reprywatyzacyjną toczą
się od 10 lat i każdy, kto utracił jakieś dobra na terenach Rzeczypospolitej,
gdziekolwiek mieszka, mógł w tym czasie wystąpić o zwrot zagrabionego
mienia lub też przywrócenia obywatelstwa polskiego. Ale zgodzić się
również trzeba z tym, że żadne prawo nie jest w stanie wynagrodzić
wszystkim wszystkich krzywd. Własność nie jest czymś świętym, ale
też trzeba podkreślić, że prawo własności zasługuje na szacunek,
wszak zostało zapisane w Dekalogu. Dlatego ze szczególnym niesmakiem
trzeba ocenić postawę posłów SLD, którzy w walce z ustawą reprywatyzacyjną
używali niegodnych argumentów, sugerując, że odbędzie się to znowu
kosztem większości społeczeństwa, że lepiej te pieniądze przeznaczyć
na edukację naszych dzieci czy służbę zdrowia. Te nieuczciwe, propagandowe
argumenty trafiały do przekonania wielu Polaków, przede wszystkim
tych biedniejszych, którzy obawiają się, że to oni znowu zapłacą
za wszystko. Straszono również, niezgodnie z prawdą, że będą zwracane
w naturze pałace, lasy, drogi publiczne, budynki, których obecna
wartość przekracza cenę pierwotną, itd. Wszystkie te sprawy ustawa
reguluje bardzo precyzyjnie, a każde postępowanie przy ustalaniu
prawa do roszczeń i określaniu ich wysokości będzie się toczyć zgodnie
z przepisami kodeksu postępowania administracyjnego. Decyzje w tych
sprawach będą wydawane przez wojewodów. Tam gdzie zwrot mienia będzie
niemożliwy w naturze, zostanie przyznana rekompensata w postaci bonów
reprywatyzacyjnych, które mogą posłużyć do nabycia innej nieruchomości
pozostającej we władaniu Skarbu Państwa, jednostki samorządowej czy
Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa.
Problemu zagrabionej przez komunistów własności nie można
sprowadzić jedynie do kwestii: kto ma dzisiaj za to zapłacić. Najlepiej
byłoby, gdyby to złodziejom odebrano to, co zagrabili, albo, gdyby
np. gierkowskie długi spłacali sami komuniści, a nie cały naród.
Wiemy jednak, że tak dobrze nie ma i wszyscy solidarnie musimy ponieść
określone koszty. Dlatego przy ustawie reprywatyzacyjnej potrzeba
dużo spokoju i umiaru. Choć jej uchwalenie było podyktowane prostym
poczuciem sprawiedliwości, zerwaniem z komunistyczną grabieżą, to
jednak posłowie liczyli się z możliwościami finansowymi państwa.
Stąd to ograniczenie procentowe wysokości odszkodowania, zawężenie
kręgu spadkobierców oraz przyznanie zwrotu mienia tylko obywatelom
polskim. Na złożenie wniosku będzie rok czasu od momentu podpisania
ustawy. Po tym terminie roszczenia reprywatyzacyjne wygasają. Sejm
wykonał to, co do niego należało. Im będziemy dłużej zwlekać z wprowadzeniem
ustawy w życie, tym będzie droższa, bo w sądach znajduje się kilka
tysięcy spraw o odszkodowania, a wypłata dokonuje się w gotówce i
w wysokości 100 proc. Jeśli Prezydent ustawę zawetuje, byłym właścicielom
oraz ich spadkobiercom pozostanie droga sądowa. Skarb Państwa zostanie
narażony na pięciokrotnie wyższe wydatki.
Pomóż w rozwoju naszego portalu