Reklama
Zbierałam materiały do reportażu o Domu Małych Dzieci w Częstochowie,
prowadzonym przez Zgromadzenie Sióstr Służebniczek Starowiejskich.
Miał powstać artykuł o siostrach zakonnych, ich małych podopiecznych,
o codziennych problemach i radościach Domu, w którym blisko 60 odrzuconych
malców (w wieku od 2 miesięcy do 12 lat) znajduje opiekę i miłość.
Takie było założenie pierwotne. Pokrzyżował je artykuł jednego z
łódzkich tygodników o ogólnopolskim zasięgu, który chlubi się w podtytule
określeniem "tygodnik antyklerykalny" i specjalizuje w "szukaniu
bata" na Kościół, nie przebierając, rzecz jasna, w środkach. Artykuł
ten, urągający elementarnym zasadom dziennikarstwa, zarzuca zakonnicom
z Częstochowy handel dziećmi za granicą, wyłudzanie pieniędzy od
instytucji finansującej Dom, koszarowy rygor stosowany wobec małych
podopiecznych itd. Ten paszkwil nie byłby wart przypomnienia, gdyby
nie stał się nagle języczkiem u wagi w różnych instytucjach, tematem
plotek i pomówień, powodem do podejrzeń wobec Bogu ducha winnych
zakonnic i świeckiego personelu Domu. Co więcej, ktoś wyjątkowo na
zakonnice zawzięty zadał sobie trud kserowania gazety i rozsyłania
jej po innych ośrodkach adopcyjnych.
Siostry są w tej sytuacji bezradne i nie podejmują rzuconej
im pod nogi rękawicy, argumentując swą postawę ewangelicznym nakazem
nadstawiania drugiego policzka. Jednak z dziennikarskiego obowiązku
postanowiliśmy przyjrzeć się bliżej pracy Domu, rozpytać, o co w
tym wszystkim chodzi...
Liczą się tylko dzieci...
Reklama
- Gdy przeczytałam ten artykuł, byłam oburzona - stwierdza
Janina Garska, szefowa Miejskiego Ośrodka
Adopcyjnego, który od 5 lat współpracuje z Domem Małych
Dzieci. - To stek bzdur! Nie ma najmniejszych szans na sprzedawanie
dzieci do adopcji. Po pierwsze - adopcja w placówkach publicznych,
takich jak nasza, jest całkowicie bezpłatna. Sam proces jest skomplikowany,
wieńczy go decyzja niezawisłego sądu. Po drugie - nie mylmy pojęć.
Cały proces prowadzi ośrodek adopcyjny, a nie siostry, one zajmują
się dziećmi, dbają o nie, ale nie mają prawa wpuścić kogoś do Domu
i powiedzieć, żeby sobie wybrał dziecko. To w ogóle nie wchodzi w
grę!
- Trzeba nie mieć zielonego pojęcia o funkcjonowaniu
takiej placówki, by wypisywać podobne niedorzeczności - takiego zdania
jest psycholog Ewa Stalica, zajmująca się od lat pracą z dziećmi.-
I trzeba bardzo chcieć zaszkodzić siostrom, by chwytać się takich
metod. Przychodzę do tego Domu od 7 lat. Nigdy nie zauważyłam niczego,
co mogłoby zaszkodzić rozwojowi dzieci, co mogłoby mnie zaniepokoić.
Siostry naprawdę są oddane swoim podopiecznym. W Domu jest miła atmosfera,
przytulne wnętrza, ciągłe zabieganie wokół dzieci. Pracują tam psycholog,
pedagog, lekarz, wychowawcy, przychodzą wolontariusze - cała rzesza
osób świeckich. Czy sądzi pani, że nikt by nie zauważył nieprawidłowości?
I pomyśleć, że taka przykrość spotyka ludzi, którzy niczym sobie
na to nie zasłużyli...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Przekraczam próg Domu
Siostry prowadzą samodzielnie placówkę od 1993 r., jednak sierotami
zajmują się w Częstochowie od ponad 60 lat. Co roku z tego Domu trafia
do rodzin adopcyjnych od 23 do 28 dzieci, kilkanaście znajduje rodziny
zastępcze lub wraca do rodziców biologicznych. Placówka przy ul.
św. Kazimierza ma jedną cechę szczególną. Siostry opiekują się w
znacznej mierze malcami dotkniętymi ułomnościami natury fizycznej
i umysłowej. Opieka nad takimi dziećmi to podwójna praca. W grę wchodzi
walka o zdrowie podopiecznych. Zakonnice wożą więc dzieci do klinik
i szpitali specjalistycznych, a w placówce zapewniają im całodobową
opiekę medyczną. Ktokolwiek miał nieszczęście chorować w dobie reformy
służby zdrowia, wie, że siostry muszą podejmować działania niemal
heroiczne. Żadne z dzieci powierzonych opiece zakonnic nie jest jednak
pod tym względem zaniedbane.
- Dzieci są wesołe, bardzo kontaktowe - opowiada Agata
Bochenek, dziennikarka i wolontariuszka w Domu Małych Dzieci. - Mieszkają
w komfortowych niemal warunkach, chodzą na spacery i wycieczki. Każdą
grupą opiekuje się jedna siostra zakonna i trzy, cztery osoby świeckie.
Siostry stale coś dzieciom kupują - od mebelków po zabawki. A ten
rygor? Mówiąc między nami, jak się dzieciaki rozbrykają, wchodzą
wychowawcom na głowy. Jak to dzieci. Widać, że siostry kochają je,
przytulają, biorą na kolana, bawią się z nimi godzinami.
Dom pod kontrolą
Trzy, cztery razy w roku w Domu Małych Dzieci zbiera się kilka
osób - pracownik ośrodka adopcyjnego, psycholog, sędzia, kurator
sądowy, wychowawcy, by określić sytuację dziecka, zdecydować o prawnych
działaniach.
- To komisja decyduje, czy wnioskujemy o ograniczenie
albo odebranie praw rodzicielskich, czy próbujemy inaczej unormować
sytuację dziecka - wyjaśnia Ewa Stalica. - Czas przebywania dziecka
w placówce zależy od wielu czynników, głównie natury prawnej, a nie
od woli sióstr.
- Dla przykładu, mamy w Domu chłopca zgłoszonego do adopcji
10 lat temu - wyjaśnia dyrektor placówki, s. Joanna Bodzak. - Jest
opóźniony w rozwoju i do tej chwili Ośrodkowi Adopcyjnemu nie udało
się znaleźć dla niego rodziny na terenie Polski... Trudno w takiej
sytuacji szukać winnych...
Dom prowadzony przez siostry to także szansa dla wielu
rodziców, którzy z różnych przyczyn nie mogą zająć się swoim potomstwem
przez jakiś czas. Większość to młode matki, które już w ciąży zdecydowały
o zrzeczeniu się praw do dziecka. Na podjęcie ostatecznej decyzji
mają, zgodnie z wolą prawodawcy, 6 tygodni. W tym czasie niemowlaka
trzeba gdzieś "przechować". Takim miejscem jest właśnie Dom Małych
Dzieci.
- W 2000 r. mieliśmy kilkanaście kobiet, które cofnęły
decyzję i zabrały dziecko - s. Joanna sprawdza dokumenty. - Okazywało
się, że dawne sytuacje bez wyjścia, np. sprzeciw rodziny, brak dachu
nad głową czy pracy, jakoś udało się zmienić na korzyść. Mieliśmy
dziecko rodziców, którym spłonął dom, malucha studentki, której rodzice
nie uznają wnuka, dziecko wdowca szukającego mieszkania i pracy.
Dom finansowany jest w znacznym zakresie przez Miejski
Ośrodek Pomocy Społecznej w Częstochowie. Częstochowski MOPS płaci
za wszystko, co dotyczy małych podopiecznych, reszta, czyli utrzymanie
samego budynku, leży w gestii Zgromadzenia. Zgromadzenie prowadzące
placówkę ma jednak obowiązek skrupulatnie wyliczać się z każdego
wydanego grosza.
Ktoś chce szkodzić siostrom i sierotom!
Dlaczego więc komuś zależy na pomniejszaniu zasług i pracy zakonnic? Teoretycznie powinniśmy być wdzięczni za każde miejsce, dzięki któremu niechciane dzieci znajdują dom i kochających rodziców. Teoretycznie, bo często w praktyce zwycięża zwyczajna chęć "dołożenia" komuś - z różnych, najczęściej mało szlachetnych powodów oczernienia go, podważenia jego zasług, kompetencji, dobrej woli. W normalnych warunkach, jeśli ma się dowody zaniedbań, idzie się z nimi do sądu albo zamyka buzię. Bo może się zdarzyć, że pokorne zakonnice przestaną nadstawiać drugi policzek, pamiętając, że w grę wchodzi nie tylko ich dobre imię, ale także pozostawionych ich opiece dzieci.