Cienka warstwa białego puchu pokrywała całą powierzchnię Rynku
Wieluńskiego. Było pusto i cicho, nawet ptaki pochowały się w gałęziach
drzew. Chłodny północny wiatr dawał się tego dnia we znaki. Wiał
nieustająco, unosząc znad asfaltu pojedyncze płatki, które przyklejał
do szyb przystankowej wiaty. Z czasem utworzyła się biała warstwa,
która niczym firanka utkana w fantazyjne kształty oddzielała świat
zewnętrzny od zacisza wiaty.
Pod wiatą bawiło się dwoje dzieci w wieku pierwszych
klas podstawówki. Ubrane były jedynie w wytarte dżinsy, znoszone
adidasy i sportowe koszulki z długimi rękawami. Na głowie chłopiec
miał czapkę bejsbolówkę, a dziewczynka kolorową chustkę zawiązaną
z tyłu głowy, spod której spływały na plecy dwa cienkie warkoczyki,
spięte na końcach gumkami recepturkami. Dzieci przykucnęły obok pogiętej
ramy - pozostałości po przystankowej ławce, nie naprawianej od kilku
lat. Rozłożyły na niej starą, na wpół przedartą planszę do gry w
Chińczyka i na zmianę rzucały kostkami. Mały czerwony sześcian z
białymi kropkami rzadko zatrzymywał się na planszy. Najczęściej spadał
na chodnik, który w tym miejscu nie był pokryty śniegiem. Ukazujące
się liczby byłe bardzo małe, z reguły nie przekraczały trzech. Dlatego
też pionki na planszy przesuwały się bardzo powoli, a niekiedy, z
powodu wejścia na niewłaściwe pole, dzieci musiały przesunąć pionki
do tyłu. Ani chłopiec, ani dziewczynka, mimo tak lekkiego ubrania,
nie zwracali uwagi na chłód. Od czasu do czasu dzieci chuchały w
dłonie.
Po chwili na przystanek podeszło dwóch chłopców. Byli
nieco starsi od grających na ławce dzieci. Mieli na sobie skórzane
kurtki na kożuszku i nowiutkie firmowe dżinsy. Na nogach mieli błyszczące
grindersy po 400 zł za parę. Z głowy wyższego chłopaka spadały grube
blond dredy, podczas gdy niższy miał włosy spięte w kucyk. Chłopcy
byli bardzo zajęci rozmową. Z daleka już zwracali na siebie uwagę
wesołym pokrzykiwaniem i żywą gestykulacją. Co chwilę słychać było
dziwne, obco brzmiące słowa: plejstejszyn, multiplejer, dżojpad,
erpegie.
- Wczoraj kupiłem sobie fajną grę - powiedział wyższy
chłopak. - Nazywa się Drakula rezurekszyn. Mówię ci, totalny odjazd,
ale za to trzepnęło mnie po kieszeni na dwie bańki.
- No to poszedłeś na maksa - odpowiedział z podziwem
niższy. - A co to znaczy Resure... coś tam? - zapytał natychmiast.
- Nie nudź głupimi pytaniami! - zdenerwował się chłopak
z dredami. - Z tego, co zajarzyłem z samej gry, znaczy, że ten wampir
Drakula znowu żyje. Najbardziej mnie rajcuje stresujący klimat dopalany
tajemniczą muzyką.
- No masz. Ja tam wolę gry walki - przechwalał się tym
razem niższy chłopak. - Dzieje się tam, oj, dzieje, aż można z butów
wyskoczyć. Tylko sprzęt muszę sobie dokupić, bo stary się już przeżył.
Potrzebny mi nowy dżojpad albo jeszcze lepiej dualszok, no i karta
pamięci by się przydała bankowo.
- To jest pomysł - wtrącił chłopak z dredami.
- A oni co tutaj robią? - zdziwił się niższy.
- Grają, ale w co? - zainteresował się chłopak z dredami.
- W Chińczyka - powiedziała dziew
czynka - nie odrywając wzroku od planszy.
- To pewnie jakaś nowa gra? - pytał dalej chłopak z dredami.
- Co wy tutaj w ogóle robicie? Nie zimno wam? Domu swojego nie macie?
- wysoki chłopak zasypywał dzieci pytaniami.
- Mamy dom, ale tam teraz nie ma miejsca, bo przez całą
noc była impreza i wszyscy śpią. Nie ma się nawet gdzie ruszyć -
odpowiedziała dziewczynka.
- A wasi rodzice? - spytał niski chłopak.
- Też śpią - powiedziała krótko dziewczynka.
- Jedliście coś? - chłopak w dredach wyraźnie zmienił
ton. W jego głosie nie było już słychać zarozumiałości.
- Ostatnią kromkę jedliśmy wczoraj rano - dziewczynka
w przeciwieństwie do chłopca robiła się coraz bardziej rozmowna.
Chłopcy byli wyraźnie zaskoczeni. Odeszli na bok, aby
wymienić kilka słów.
- Ty, damy im trochę szmalu, przecież oni jeszcze dzisiaj
nic nie jedli - zaproponował chłopak z dredami. I dodał, kiwając
głową: - Mnie się to w głowie nie mieści.
- Ja bym im dał trochę, ale mam odłożone na nową grę,
a starzy mi w tym miesiącu drugi raz nie dadzą - usprawiedliwiał
się niższy chłopak.
- Ja też mam przy sobie dwie stówy na nową konsolę do
gry, ale co tam, dam im kilka dych. Inaczej nie będę mógł usiąść
do komputera, bo będę miał ich ciągle przed oczami - mówił chłopak
z dredami. - Ale słyszałem, żeby nie dawać w takich wypadkach pieniędzy,
bo ich starzy to alkoholicy i wszystko im mogą zabrać.
- Mam pomysł - powiedział niższy.
Po chwili obaj chłopcy wyszli ze sklepu spożywczego,
niosąc dwie reklamówki wypełnione jedzeniem. Dzieci przy ławce oderwały
się od gry i ze zdziwieniem, ale też z radością przyjęły dar.
- A niech tam - podsumował chłopak z dredami.
- We wszystkim trzeba iść na maksa - dodał ten z kucykiem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu