Powrócić do źródeł "Solidarności"
W Tygodniku Solidarność z 3 listopada jest niezwykle interesujący
wywiad z byłym przywódcą Unii Pracy Ryszardem Bugajem pt. Trzeba
wrócić do źródeł. Ten jeden z niewielu przedstawicieli prawdziwej
niekomunistycznej lewicy z ogromnym niepokojem mówi o ewolucji Unii
Pracy w stronę SLD, mówi o swoich rozczarowaniach postawą niektórych
polityków, którzy - tak jak prof. Tomasz Nałęcz - niegdyś ogromnie
ostro krytykowali SdRP, a dzisiaj zdecydowanie postawili na postkomunistów.
Szczególnie interesującą część wywiadu z R. Bugajem, przeprowadzonego
przez Antoniego Zambrowskiego, stanowi diagnoza słabości dzielących
dziś obóz posierpniowy i kreślona przez Bugaja propozycja scalenia
tego obozu przez powrót do wartości, które niegdyś cementowały "Solidarność". Według Bugaja: "Polską scenę polityczną można podzielić na cztery
części. Po pierwsze, istnieje potencjalnie to, co określam jako lewicę
społeczną, występującą szczątkowo w szeregach SLD. W innych formach
można spotkać ją w tzw. partiach prawicowych - w RS AWS, odrobinę
w ZChN i w podobnych miejscach. Tam, gdzie nie została porzucona
idea państwa opiekuńczego, gdzie myśli się w kategoriach solidarności
społecznej, gdzie nie lekceważy się całkiem różnic w położeniu materialnym
ludzi etc. Ona jest słabiutka, ale jest jej więcej w niektórych partiach
prawicowych niż w SLD. Drugi nurt - to lewica kulturowa. To taka
lewica, która jest przywiązana do wartości politycznej poprawności:
tolerancja wobec homoseksualistów, prawa kobiet, więcej swobody w
sprawach obyczajowych, prawo do aborcji, niechęć do Kościoła. To
właśnie lewica obyczajowa - i ona jest najliczniejsza w SLD, a także
w Unii Wolności. Trzeci nurt - to tradycyjny nurt liberalny, a właściwie
neoliberalny. Jest on najsilniejszy w Unii Wolności, ale obecny również
w SLD. No i - tradycyjna prawica narodowa, która akcentuje przede
wszystkim kwestie suwerenności narodowej oraz pewien rygoryzm obyczajowy (...).
Gdy mnie pytasz, co się powinno zdarzyć, to odpowiadam
po prostu: obóz posierpniowy - to taki obóz polityczny, który zgarnia
w sposób zrównoważony wszystkie wartości ideowe Sierpnia. Tam jest
i idea równości społecznej, i idea ludowładztwa, której nie można
tak łatwo mylić z liberalną demokracją. Tam jest także chęć szerokiej
obecności religii w życiu publicznym oraz przywiązanie do narodowej
suwerenności i do pewnej obyczajowej twardości - do sprzeciwu wobec
moralności permisywnej. W moim przekonaniu obóz posierpniowy - to
byłby taki obóz, który by te wszystkie nurty próbował uwzględnić
w swoim programie. One wcale nie musiały być ze sobą sprzeczne. Jestem
przekonany, że istnieje adresat takiego programu. Są to w istocie
rzeczy środowiska plebejskie, które się opowiadają za znaczną dozą
równości, za sporą dozą opiekuńczości, za ludowładztwem, za obecnością
Kościoła w życiu publicznym, za twardym karaniem przestępców. Powstałby
z tego całkiem spójny program. Niestety, takiego programu AWS, póki
co, nie sporządziła, zaś partie prawicowe (szczególnie SKL) próbują
go od postulatów społecznych odciągnąć całkowicie. A więc żeby coś
zrobić rozsądnego w AWS, trzeba by było - aż strach powiedzieć -
wrócić do źródeł ideowych Solidarności".
Znamienny jest wyrażony w wywiadzie Bugaja bardzo krytyczny
stosunek do tych ludzi z dawnej lewicowej opozycji, którzy z powodu
swej zajadłej niechęci do prawicy dziś gotowi są nawet do popierania
postkomunistów z SLD. Bugaj stwierdza: "widzę intelektualistę, który
jest przekonany (oczywiście bez podstaw do tego), że prawica ma nóż
w zębach. Że zrobi z Polski katolicki Iran i jakieś takie rzeczy.
Ja tego zupełnie nie rozumiem. Ale podejrzewam, że stoi za tym ten
typ obaw intelektualisty lewicowego. Jeżeli ktoś - jak Adam Michnik
- zwalcza za wszelką cenę lustrację, to w moim przekonaniu, stoją
za tym bardzo wątpliwe wybory natury etycznej".
Reklama
Chore Kasy Chorych
Małgorzata Solecka alarmuje w tekście Partyjne targi, deficyt
i afery (Rzeczpospolita z 17 października): "Podlaska Regionalna
Kasa Chorych ma sto milionów złotych deficytu. Łódzkiej grozi zarząd
komisaryczny. Ledwie ucichło zamieszanie wokół zakupu siedziby przez
kasę mazowiecką, już jest kolejna afera - zachodniopomorskiej brakuje
1,5 mln złotych na opłacenie VAT od zakupionego budynku i być może
będzie musiała zapłacić ten podatek z pieniędzy, które powinny być
przeznaczone za zakup świadczeń medycznych. Jak radzą sobie kasy
rok po usamodzielnieniu się i jak my radzimy sobie z kasami? (...)
Zakładano, że skończy się zadłużanie zakładów opieki
zdrowotnej i wyczekiwanie na dofinansowanie z budżetu. System powszechnego
ubezpieczenia zdrowotnego zdyscyplinuje finanse, a budżet kasy będzie
musiał być zbilansowany - zapowiadano. Rzeczywiście, wszystko wskazuje
na to, że zakłady opieki zdrowotnej przestały lekką ręką zaciągać
długi (w poprzedzającym reformę roku wyniosły one ponad 7 mln złotych). Jednak system ciągle nie może się ´domknąć´. Kasy mają debety w
bankach, a budżet państwa pożyczył im w lutym tego roku miliard złotych.
Pożyczka miała pokryć niedobór ubiegłorocznych składek i pomóc wyjść
na prostą. Tymczasem kasy już zwróciły się do rządu o umorzenie pożyczki,
uzasadniając wniosek trudną sytuacją finansową. Nie pomaga rekordowa
ściągalność składek (ZUS szacuje ją na 105% zaplanowanej sumy). Reforma
zakłada też odpolitycznienie ochrony zdrowia. - Koniec z corocznymi
targami w Sejmie o wysokość nakładów - zapowiadali jej autorzy. Nowy
system miał opierać się na merytorycznych decyzjach, zapadających
w kasach. Decyzjach podejmowanych i wykonywanych w imieniu ubezpieczonych.
Kiedy jednak rok temu poznaliśmy składy rad kas chorych, stało się
jasne, że to właśnie polityka - a właściwie układy partyjne - będzie
kształtować przyszłość kas chorych.
Łódzka kasa nie jest wyjątkiem. Wpływami podzieliły się
tu SLD i PSL (...). A jak radzą sobie z polityką inne kasy? W mazowieckiej,
również zdominowanej przez PSL i SLD, upolitycznienie - jak twierdzą
niektórzy członkowie rady - sięga sprzątaczek. - Jeśli jedna jest
z SLD, druga musi być z PSL - opowiadają (...). Dyrektorzy ZOZ skarżą
się najczęściej na kompletny brak zrozumienia problemów ochrony zdrowia
przez pracowników kasy. - To urzędasy. Tylko nieliczni mieli do czynienia
z pracą w szpitalu - mówią".
Finkelstein przeciw antypolskim szantażom
Najwyższy Czas z 28 października drukuje kolejny arcyinteresujący
wywiad z prof. Normanem Finkelsteinem, autorem głośnej książki pt.
Holocaust Industry. Rozmowę przeprowadził w Nowym Jorku Jan M. Fijor,
wywiad drukowany był również w chicagowskim Kurierze Codziennym,
przedrukowuje go również Nasza Polska z 8 listopada. Mówiąc o swej
najnowszej książce nt. zarabiania na holocauście, która w krótkim
czasie rozeszła się w 25 tys. nakładu, prof. Finkelstein stwierdza,
że książka "nie cieszy się uznaniem" elity organizacji żydowskich
na czele z World Jewish Congress, który przylepił jej etykietę książki "
politycznie niepoprawnej, żeby nie powiedzieć antyżydowskiej". Żydowski
profesor z USA uskarża się również na "zły, żeby nie powiedzieć wrogi"
stosunek do jego książki takich wpływowych, opiniotwórczych tytułów,
jak New York Times czy Washington Post, stwierdzając, że: "Środowiska
te od dawna zniekształcają historię, w tym historię holocaustu. Właśnie
te tytuły są częścią spisku, który nazwałem ´Holocaustowym Biznesem´ (Holocaust Industry), a który na tragedii Żydów robi dzisiaj pieniądze,
ogromne pieniądze". Prof. Finkelstein piętnuje przejawy świadomego
manipulowania liczbami żyjących jeszcze Żydów, którzy przeżyli holocaust,
dla uzyskania tym większych odszkodowań. Jego zdaniem, dziś żyje
zaledwie 25 tys. takich osób, podczas gdy Kongres Żydów świadomie
wielokrotnie zawyża tę liczbę, głosząc, że żyje ich dziś ponad milion.
Ma to uzasadnić wyciągnięcie tym większych odszkodowań, którymi będzie
później zarządzał Światowy Kongres Żydów. Według prof. Finkelsteina: "
Wszystko zależy, jaką definicję ´ofiary holocaustu´ przyjąć. Kongres
przyjął na przykład, że ofiarą holocaustu, a więc osobą niejako uprawnioną
do odszkodowania, jest każdy Żyd, który przeżył II wojnę światową.
A zatem żydowski oficer, który służył w Armii Czerwonej czy NKWD
też jest ofiarą holocaustu. W samej Rosji w czasie wojny było ok.
3 mln Żydów. Gdyby Kaganowicz przeżył do naszych czasów, też byłby
ofiarą holocaustu! Ofiarą holocaustu byłby nawet, w rozumieniu WJC,
oficer Wehrmachtu, o ile tylko wykazałby się żydowskim pochodzeniem!"
Podkreślając, że nie ma kontroli nad sposobem rozdysponowywania
pieniędzy przez Kongres Żydów, Finkelstein zwraca uwagę, że "wokół
tych pieniędzy szerzy się demagogię. Ostatnio na przykład mówi się
o konieczności utworzenia ´funduszu medycznego´ dla ofiar holocaustu,
który ma sfinansować ich leczenie, pomoc medyczną w latach 2030-2035.
Komu ta rezerwa ma służyć? Przyszłym pokoleniom ofiar holocaustu?
Przecież to absurd zakładać, że w 90 lat po zakończeniu wojny będą
jeszcze żyły jej ofiary! Tworzy się fikcję, która ma uzasadnić jedno
- rabunek dokonywany w majestacie prawa, rabunek w biały dzień. Dzięki
tak szerokiej definicji ´ofiary´ można produkować wciąż coraz to
nowe roszczenia i wyciskać coraz to nowe pieniądze". Prof. Finkelstein
ostrzega, że Światowy Kongres Żydów, który przedtem z powodzeniem
doprowadził do wypłacenia Żydom wielkich odszkodowań przez Niemcy,
a potem Szwajcarię, teraz postawił sobie za cel wyduszenie jak największych
odszkodowań na Polsce. Podaje wręcz bulwersującą sumę planowanych
odszkodowań za mienie żydowskie z Polski, twierdząc, że "Polskę World
Jewish Congress chce ´skasować´ na 60-65 mld dolarów! Na tyle szacuje
się wartość mienia, które po wojnie pozostało po polskich Żydach". Rozmówca prof. Finkelsteina Jan M. Fijor stwierdza: "Ależ polska
gospodarka nie jest w stanie takiego ciosu przeżyć. Polski na takie
odszkodowanie nie stać". Odpowiedź prof. Finkelsteina: "Tych ludzi
to nie obchodzi. Wiedzą wprawdzie, że w przypadku Polski będzie im
nieco trudniej niż z bogatymi bankierami czy zamożnymi Niemcami,
ale i tak swoje dostaną..."
Red. Fijor zapytuje: "Czy zatem nie ma wyjścia? Czy Polska
ma z powodu Światowego Kongresu Żydów zbankrutować? Nie ma sposobu
na tych kombinatorów?"
Prof. Finkelstein odpowiada: "Jest! Z chwilą gdy banda
Edgara Bronfmana ruszy do ´ataku na Warszawę´, polski rząd, Polacy
powinni zebrać grupę kilkudziesięciu życzliwych wam Żydów, ofiar
holocaustu, którzy podpiszą się pod całostronicowym ogłoszeniem w
New York Times, że rezygnują z roszczeń wobec należącego im się majątku
na terenie Polski. Takich ludzi nie brakuje, sam pomogę w ich znalezieniu.
Moi rodzice byli Polakami, polskimi Żydami, mieszkali w Warszawie.
Ich ostatni adres to Miła 19, mieszkali tam do 1943 r., później już
w getcie. Nasza rodzina miała w Warszawie kilka niewielkich interesów,
jakieś nieruchomości, ale nikt z nas nie chce z tego powodu pozbawiać
polskich dzieci przedszkoli, szkół czy placów zabaw. Ani tym bardziej
przekazywać tego majątku ludziom z World Jewish Congress! Ja sam
gotów jestem podpisać się pod takim oświadczeniem. W Izraelu mieszka
wielu polskich Żydów, duża ich część myśli tak jak ja. Jest tam prof.
Izrael Szahak, człowiek sprawiedliwy, dla którego prawda historyczna
ma wartość o wiele większą niż pieniądze. Tych ludzi trzeba zmobilizować
do walki z łotrami spod znaku WJC. Tylko akcja typu ´public relation´,
pokazanie światu, że roszczenia są bezzasadne, że nawet ofiary się
ich zrzekają; że Kongres Żydowski jest uzurpatorem, że działa bez
upoważnienia ze strony ofiar - to ich obezwładni; WJC, Bronfman i
jego banda stracą ostatecznie prawo reprezentowania ofiar i ich spadkobierców.
Jeśli prawdziwy właściciel zrzeka się swych roszczeń, to tym bardziej
nie ma do nich prawa uzurpator. (...) Negocjacje do niczego nie doprowadzą,
negocjacje trzeba absolutnie wykluczyć. Jeśli rząd polski zacznie
z WJC negocjować - Polska przegra! (...)
Polacy muszą przygotować coś w rodzaju ugody w sprawie
tych roszczeń, tylko nie z przedstawicielami Kongresu, lecz z polskimi
gminami żydowskimi. W Polsce żyje ok. 3500-4000 Żydów, trzeba utworzyć
na ich rzecz niewielki fundusz, pomóc tym ludziom, słowem - pokazać
światu, że na tyle, na ile Polskę i Polaków stać, staracie się zadośćuczynić
cierpieniom czy stratom swoich obywateli. Nie żadne 3 mln nieruchomości,
o które upomina się WJC, lecz symboliczna raczej rekompensata. Zresztą
pewne gesty ze strony rządu polskiego zostały już uczynione. Chciałbym,
aby Polacy wiedzieli, że porządni, prawdziwi Żydzi nie chcą Polski
rujnować, nie chcą mieć także nic wspólnego z grupą szantażystów
i awanturników".
A teraz nasuwa się podstawowe pytanie. Porządny żydowski profesor od wielu miesięcy alarmuje, ostrzega Polaków (m.in. cytowany już na tych łamach świetny wywiad dla Rzeczpospolitej). Co robią w tej sprawie jednak polscy politycy i gremia opiniotwórcze? Przecież ten wybitny profesor żydowski, tak mocno występujący w obronie polskich interesów przeciw jakże groźnym dla polskiej gospodarki szantażom, powinien być zaproszony oficjalnie przez polski rząd, powinien być gościem polskich parlamentarzystów; jego głos powinien być w Polsce maksymalnie wysłuchany i nagłośniony przez kręgi oficjalne. Dlaczego nic się nie robi w tej sprawie? Czy ktoś z parlamentarzystów AWS wystąpi wreszcie z interpelacją w sprawie dramatycznych ostrzeżeń prof. Finkelsteina i poszukania jak najszybciej środków zaradczych?
Pomóż w rozwoju naszego portalu