Na początku września Katolicka Agencja Informacyjna opublikowała
rozmowę z Adamem Michnikiem, redaktorem naczelnym Gazety Wyborczej.
Postawiono wiele pytań. Odpowiedzi było zdecydowanie mniej. Precyzując
- znaczna część odpowiedzi, niekiedy przy użyciu demagogicznych chwytów,
była unikiem bądź też sprowadzeniem do marginalnych w porównaniu
z istotą pytania wątków. Chyba najwyraźniej wyszło to przy pytaniach
o poczucie odpowiedzialności Gazety za oskarżycielskie, nietrafne
i krzywdzące teksty dotyczące Kościoła. Adam Michnik nie tylko zdecydowanie
zaprzeczył, jakoby takowe pojawiały się na łamach jego dziennika,
a poskarżył się, iż ocena tekstów Gazety dotyczących Kościoła nie
tylko że jest najczęściej fałszywa, ale że istnieje wręcz wymóg opluwania
Gazety jako warunek wstępu "na wiele prawicowo-kościelnych salonów".
Fakt faktem, że Gazeta wychodzi już jedenaście lat i
nawet - chociaż wciąż ten sam - naczelny może niektórych tekstów
nie pamiętać. Zostały jednak roczniki Gazety, a papier, choć to materiał
nietrwały, nie pozbywa się, w odróżnieniu od pamięci ludzkiej, tego,
co po latach ją uwiera. Taka lektura "retro" ma jeszcze i tę zaletę,
że pozwala zauważyć, jak z biegiem czasu w tym samym przecież dzienniku,
na ten sam temat, zmieniał się sposób pisania. Pozwolę też sobie,
uprzedzając ewentualne zarzuty, poczynić pewną uwagę "metodologiczną". Zdaję sobie sprawę z różnej wagi materiałów publikowanych w Gazecie.
Inną rangę mają teksty redaktora naczelnego, a inną listy czytelników.
Jednak dla całościowego obrazu czasopisma, dla odczytania jego profilu
ważniejsze jest to, co się w niej publikuje, niż to, jaki podpis
figuruje pod tekstem. Uważam na przykład, że wydrukowanie tekstu
z użyciem zwrotów uwłaczających elementarnym zasadom przyzwoitości,
nawet opatrzonego ogólną formułką, iż redakcja nie wszystkie opinie
podziela, niewiele ma wspólnego z respektowaniem zasady wolności
słowa, natomiast jest świadectwem kryteriów redakcji.
Zostawiając zatem ślinę dla naturalnych jej przeznaczeń,
jak chociażby dla przełknięcia goryczy po lekturze niektórych cytatów,
pozwolę sobie przywrócić pamięci niektóre teksty Wyborczej o Kościele.
Początkowo wszystko, co Kościół i z jego udziałem czyniono,
spotykało się, jeśli nie z uznaniem, to przynajmniej z milczącą aprobatą
Gazety. Pisano zatem w 1989 r. bez żadnych zastrzeżeń o tym, że solidarnościowi
kandydaci do parlamentu, np. Jacek Kuroń, odbywają swoje spotkania
w kościele (GW nr 7), że biskupi wspierają akcję podpisów popierających
tego rodzaju kandydatów i spotykają się z nimi (nr 2, 7, 18, 20),
że kandydaci deklarują, iż ład społeczny w Polsce trzeba oprzeć na
chrześcijańskich zasadach etycznych (nr 3). Nie unikała Gazeta spraw,
co do których już wtedy odnosiła się inaczej aniżeli Kościół, na
przykład problemu prawnej ochrony życia nienarodzonych, z tym jednak,
że jego istota sprowadzała się do obawy o doprowadzenie do rozdźwięku
między opozycją demokratyczną a Kościołem. Można też domniemywać,
że Gazeta nie miała wtedy nic przeciwko święceniu lokali różnego
rodzaju instytucji, skoro w numerze 15 z 1989 r. informowała, że
i jej lokal został poświęcony, i to przez duchownych dwóch wyznań.
A sam redaktor naczelny, jeszcze 11 listopada 1989 r., pisał: "Jakiej
Polski pragniemy? (...) Opartej na chrześcijańskich wartościach i
demokratycznej, pluralistycznej i europejskiej? Czy też zaściankowej
i wiecznie prowincjonalnej, ciasnej i kultywującej własne kompleksy?...".
Jednak taka sielanka nie trwała długo. Już w pierwszych
miesiącach nowego roku zaczęły pojawiać się głosy w tonacji i treści
odmienne od dotychczasowych. Gazeta zaczęła tolerować w odniesieniu
do spraw religijnych słownictwo brukowe, jak choćby to, że komuna
odpowiada za "rozplenienie się kleru". Pojawiły się zwroty, które
z czasem weszły do kanonu sposobów pisania o Kościele, jak to, że
wydaje się pieniądze na budowę świątyń, a społeczeństwo biedne, czy
inne, równie ochoczo powtarzane, np. że głównym wyróżnikiem księży
są luksusowe samochody i dążenie do rządzenia. Momentem granicznym,
po którym Gazeta nie miała już zahamowań dla najprzeróżniejszych
tak co do treści, jak i formy wypowiedzi antykościelnych, był pewien
list zamieszczony w pierwszych dniach marca 1990 r. Chyba nikt nie
uwierzy, że list o takiej treści został opublikowany tylko przez
przypadek albo brak świadomości redaktorów co do tożsamości jego "
autora". Otóż rzeczony list, zatytułowany Głos z tamtego świata,
podpisany był przez "Eligiusza Niewiadomskiego, artystę malarza".
Tak podpisywał się... zabójca prezydenta Narutowicza, już od kilkudziesięciu
lat przebywający na "tamtym świecie". Rzekomy autor wyrażał "nadzieję",
że po wolnych wyborach Kościół weźmie Polskę twardą ręką, podobnie
jak wziął Chomeini Iran. Zabójca określa zadania Kościoła... Czy
nadal p. Michnik będzie podtrzymywał, że na łamach Gazety nie było
tekstów krzywdzących Kościoła? Albo że może porównanie z Chomeinim
prawdziwe?
Po tej, nieprzypadkowej przecież, publikacji, inspirującej
niechęć do Kościoła, na łamach Gazety zaczął rozwijać się bujny nurt
antykościelnych wypowiedzi. Jeszcze co prawda w kilkanaście dni później
Adam Michnik napisał w polemice z A. Besansonem: "Twierdzisz również,
że Kościół polski wpływa hamująco na proces reform demokratycznych.
Dawno nie czytałem już tekstu nie tylko równie niemądrego, ale równie
otwarcie demaskującego płyciznę i brak kompetencji". Ale to stwierdzenie
nie wpłynęło hamująco na tonację późniejszych tekstów Gazety. Ba,
nawet to z działalności Kościoła, co do tej pory było przez piszących
w niej aprobowane, stanęło pod ich pręgierzem. W 1991 r. Teresa Bogucka,
pracująca przecież w lokalu redakcji kilkanaście miesięcy wcześniej,
poświęconym przez duchownych, pisała, że teraz Kościół wchodzi z
obrzędem, który zastępuje komunistyczne formy uroczystych otwarć
i inauguracji. Bezproblemowe dotąd korzystanie z pomieszczeń kościelnych
w marcu 1990 r., z chwilą wywieszenia przy kościele plakatu ZChN-u,
stało się według Gazety równoznaczne z profanacją świątyni. Wtedy
też dopiero, piórem p. Berberyusz, "odkryte" zostało przez Gazetę
i podane do publicznej wiadomości, iż 25 tys. duchownych w Polsce (czyli cały stan duchowieństwa) to osobnicy stoczeni rutyną, nie posiadający
umiejętności nawiązywania kontaktów z ludźmi, wewnętrznie zablokowani,
oddzieleni od wiernych psychicznym murem. To wolność - pisano w Gazecie
- tak pokomplikowała życie księży, którzy o wiele lepiej czuli się
za czasów komuny, pod kuratelą IV Departamentu Służby Bezpieczeństwa.
Cóż za subtelna i trafna diagnoza czołowego pióra Gazety. Aż dziw,
że zabrakło jeszcze jednego zdania - iż ta "kuratela" zaprowadziła
niektórych księży do grobu...
Buntował się też w Gazecie p. Mikołejko, że konkordat
zrównał w prawach studentów szkół kościelnych z ich rówieśnikami
z innych uczelni. Nie dopatrzyłem się w Gazecie tekstu, który nazwałby
to tak jak należy - dyskryminacją ze względu na wyznanie. Rozważania
nad konkordatem natchnęły tego samego autora do postulowania wprowadzenia
zakazu wysyłania polskich księży do Rosji. I to w imię polskiej racji
stanu. Nie spotkałem sprzeciwu ze strony Gazety. A co myśleć o wydrukowaniu
takich wypowiedzi, jak: "Tak niedawno baliśmy się gestapo, NKWD i
SB, a teraz Kościoła. Ludzie, nie pozwólcie się ujarzmiać klerowi,
który coraz głębiej zapuszcza macki jak zaraza, nazywając to posługą
duszpasterską, co w istocie jest zniewalaniem narodu" czy przypisywaniu
Kościołowi, że dlatego zabiega o rodzenie dzieci przez samotne matki,
aby mieć kim uzupełniać "kadry kościelne"? To może komplementy pod
adresem Kościoła?
Z łamów Gazety, i to od redaktora jej działu religijnego,
katolicy dowiadywali się, że jeśli akceptują katolicką naukę na temat
antykoncepcji, to są zwyczajnie niesamodzielni w myśleniu. Nie znalazłem
podobnie deprecjonujących wniosków w stosunku do żadnej innej doktryny
religijnej.
Sprawy wiary bywały na łamach Gazety także tworzywem
dla satyryków. W Gazecie ogłoszono - w ramach rubryki satyrycznej
- że patronem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych będzie św. Judasz,
współpracownik tych służb, bez którego byłyby kłopoty z realizacją
Nowego Testamentu. To pewnie dowcip wyrosły ze współczucia Męce Pana
Jezusa, z szacunku dla Kościoła i z poszanowania uczuć religijnych...
Nie oszczędzano też na łamach Gazety Ojca Świętego, zwłaszcza
w związku z pielgrzymką w 1991 r. Adam Michnik, nawet po latach,
nazywa to "opiniami krytycznymi". Oto w dwa dni po tej pielgrzymce
Gazeta wydrukowała m.in. taką jej ocenę: "Papież przyjechał i nie
pochylił się nad polską biedą (...) Nakrzyczał (...) przedstawił
Kościół groźny, Kościół miecza, gniewu i piekła, a nie miłości i
miłosierdzia (...) Jeśli i On nas nie rozumie, to zostaje Tymiński
i wódka". W dwa lata później, po apelu Ojca Świętego do kobiet bośniackich,
aby pozwoliły narodzić się poczętym z gwałtu dzieciom, w Gazecie
można było przeczytać, że apel ten jest "wielką niestosownością"
popełnioną przez "starszego pana". Czy to nadal "opinie krytyczne",
czy raczej coś zupełnie innego...
W rozmowie z KAI p. Michnik podtrzymuje, że nadal, tak
jak i przed laty, nie zgadza się z papieskim ostrzeżeniem, iż "demokracja
bez wartości przeobraża się w zakamuflowany totalitaryzm". Twierdzi,
że nie wie, co to znaczy. Jest to o tyle zdumiewające wyznanie, że
w 1989 r., jak wyżej cytowałem, już wiedział, iż Polska powinna być
zbudowana na demokracji i wartościach chrześcijańskich. I jeszcze
chyba wiedział w 1990 r., kiedy wraz z innymi podpisywał list intelektualistów
o polskim życiu publicznym, zawierający jasne sformułowanie o tym,
że w polskim życiu publicznym naturalnym zjawiskiem jest odwoływanie
się do wartości chrześcijańskich. Trudno uwierzyć, że po kilku latach
ten sam człowiek nie potrafi rozpoznać tak ochoczo kiedyś używanych
pojęć. A swoją drogą, kwestionowanie papieskiego stwierdzenia tylko
dlatego, że samemu nie wie się, co ono znaczy, trąci lekką megalomanią...
Czytelnikom zostawiam wniosek, jaki obraz stosunku Gazety
Wyborczej wyłania się z zacytowanych tekstów. Skoro spośród różnych
tekstów wybierali do druku akurat takie, to nie robili tego na drodze
losowania.
Swego czasu p. Michnik deklarował, iż będzie przeciwstawiał
się każdemu przejawowi nienawiści. Lektura Gazety udowadnia, że potrafi
reagować natychmiast na tekst, z którym się nie zgadza. Jak pojąć,
że tak wyrozumiale traktował antykościelne fobie w swoim dzienniku?
I do dziś nie widzi w nich nic nagannego?
To nie jest rachunek sumienia dla Wyborczej. Takie coś
może, jeśli tylko chce, uczynić sama gazeta. Mimo że jakiś czas temu
na jej łamach jeden z poznańskich duszpasterzy w swej wyrozumiałości
sam wyznał za nią grzechy (bardziej na zasługi wyglądające) i pouczył (raczej tych, którzy jej grzechy zarzucają), i udzielił jej "rozgrzeszenia".
Zresztą, nawet bym się nie odważył na coś takiego wobec
Gazety, choćby dlatego, że pisując w Niedzieli, należę, według kryteriów
p. Michnika, do tej części Kościoła, z którą nie jest mu po drodze.
Chodziło mi tylko o pokazanie, że nie wszystko w Gazecie jest takie,
jak uparcie przekonuje o tym jej naczelny redaktor. Tym bardziej,
że - podobnie jak w odniesieniu do okrojenia w Gazecie kazania abp.
Życińskiego - może też "nie wiedział", że takie teksty o Kościele
w niej drukowano.
Pomóż w rozwoju naszego portalu