Fanatyczny rabin
Redaktor naczelny Nowego Państwa Anatol Arciuch opisał w numerze z 18 sierpnia rzecz prawdziwie szokującą (w tekście: Skandal w Izraelu. Holocaust według rabina Josefa): "Sześć milionów Żydów zostało zamordowanych przez nazistów nie bez powodu. Byli oni bowiem reinkarnacją dusz tych wszystkich, którzy w przeszłości zgrzeszyli i musieli ponieść za to karę. Ta zdumiewająca wypowiedź padła z ust nie jakiegoś obłąkanego antysemity, lecz rabina Owadii Josefa, duchowego przywódcy partii religijnej Szas, trzeciego co do wielkości ugrupowania politycznego w Izraelu, i wielkiego rabina sefardyjczyków (Żydów wschodnich)".
Czy ks. Musiał słyszał o frankistach?
Reklama
Fanatyczne wystąpienie rabina Josefa Owadii przypomniało mi
wcześniejsze szaleńcze wystąpienia rabinów-frankistów z XVIII wieku,
o których - jak się zdaje - zupełnie nie słyszał ks. Stanisław Musiał,
obsesyjnie domagając się jak najszybszego usunięcia z katedry sandomierskiej
malowidła pokazującego dzieciobójstwo dokonane przez Żydów. Widzi
on w tym malowidle skrajny symbol chrześcijańskiego antysemityzmu,
za który Kościół powinien jak najszybciej przeprosić Żydów. Warto
więc przypomnieć, że czasami do wysuwania wobec Żydów oskarżeń o
mordy rytualne mocno przyczyniali się niektórzy Żydzi, chcący pogrążyć
w oczach chrześcijan swych żydowskich rywali. Odsyłam tu ks. Musiała
do wydanego w 1990 r. w Krakowie reprintu przekładu znakomitej książki
Historia Żydów, pióra największego XIX-wiecznego historyka żydowskiego
- prof. Hersza Graetza, wydanego w 1929 r. w Warszawie. W ósmym tomie
tego dzieła, na ss. 492-496 można znaleźć opis szczególnie niegodziwych
działań rabinów-frankistów. Według Graetza: "Aby swe zerwanie z judaizmem
wystawić w świetle najjaskrawszym lub by się jak najsrożej zemścić
na przeciwnikach, uciekli się do kłamliwych oskarżeń, twierdząc,
że zwolennicy Talmudu używają krwi chrześcijańskiej i że Talmud wpaja
mordowanie chrześcijan jako przepis religijny. (...) Przedstawili
pismo, coś w rodzaju creda, w którym szczególny nacisk położyli na
rzekomy fakt, że Talmud zawiera najohydniejsze rzeczy, ´że Żydom
wolno oszukiwać i zabijać chrześcijan´. Miały się powtórzyć w Polsce
sceny, jakie się odegrały w Hiszpanii przed papieżem na początku
wieku piętnastego za przyczyną przechrzty Geronima de Santa-Fe, kiedy
to ów odszczepieniec bluzgał jadem na swych współwyznawców i Talmud.
Ale tam w roli oskarżyciela wystąpił człowiek świecki; tutaj rażące
zaniedbaniem brodate postacie rabinów w chałatach, którzy przez zemstę
przywdziali maskę wiary katolickiej, by tem skuteczniej gnębić swoich
nieprzyjaciół (...). Pragnęli (frankiści - J.R.N.) nowej dysputy
z talmudystami i podejmowali się dowieść, że "´talmudyści przelewają
więcej niewinnej krwi chrześcijańskiej niż poganie´".
Graetz stwierdził, że dysputa religijna talmudystów z
frankistami wypadła niefortunnie dla tych pierwszych. Jak opisywał: "
Było to osobliwe widowisko, gdy Żydzi obrzucali się nawzajem oskarżeniami
o najpotworniejsze zbrodnie. Dysputa wypadła marnie (...). Przedstawiciele
judaizmu talmudycznego stali niezaradni i zmieszani, nie mogąc wydobyć
z siebie słowa. Nie znali nawet języka krajowego (...). Zapewne więc
dysputanci talmudyczni wrócili zawstydzeni do domu. Nawet oskarżenie
o krew przylgnęło do ich wyznania". Warto pamiętać o tego typu wydarzeniach,
gdy się wciąż obsesyjnie ponawia oskarżenia przeciwko "antysemityzmowi"
Kościoła katolickiego. Na pewno nie brakowało ciemnoty i fanatyzmu
wśród chrześcijan, ale nie brakowało też ciemnoty i fanatyzmu wśród
Żydów. Można się o tym przekonać niejednokrotnie, choćby czytając
opisy z Historii Żydów Hersza Graetza. Obawiam się, że ks. Musiał
raczej jej nie czytał - już kiedyś na tych łamach oskarżałem go o
skrajną ignorancję.
Warto tu przypomnieć ważkie stwierdzenia bp. Stanisława
Gądeckiego, przewodniczącego Rady Episkopatu Polski ds. Dialogu Religijnego.
Ustosunkowując się w Gazecie Wyborczej z 18 sierpnia do publikowanego
tam wcześniej tekstu ks. Musiała, bp Gądecki stwierdził na temat
obrazu ukazującego dzieciobójstwo w Sandomierzu m.in.: "Można też
stwierdzić, że jest to świadectwo religijnego fanatyzmu, który nie
jest sprawą powszechną, charakterystyczną dla samej religii, która
przecież wydała wielu ludzi świętych, występujących w obronie prześladowanych
Żydów, choćby w czasie drugiej wojny światowej. Że religia żydowska
ma swoich własnych fanatyków. Można potraktować obraz jako część
większej kolekcji, która z artystycznego punktu widzenia nie powinna
ulec zdeformowaniu i zniszczeniu. Można powiedzieć, że nie przychodzi
się do obcego mieszkania i nie żąda się wyrzucenia z niego nieprzyjemnych
i źle kojarzących się dla gości mebli. Można umieścić pod obrazem
tekst, wyjaśniający w sposób poprawny treść obrazu (...)".
Wszystko to nie zadowala ks. Musiała, który wciąż gromko
pokrzykuje, by jak najszybciej usunąć malowidło z katedry, co - jak
stwierdził w swym liście do Gazety Wyborczej (4 września) dr Jakub
Sito, pracownik Katalogu Zabytków Sztuki w Instytucie Sztuki PAN
w Warszawie: "Byłoby to po prostu barbarzyństwem". Ks. Musiał domaga
się również otwarcia specjalnego muzeum antysemityzmu, gdzie można
by było umieścić takie malowidło. A ja proponuję otworzenie muzeum
fanatyzmu, i to jego najróżniejszych odmian, nie tylko religijnych.
Pokazywałoby ono fanatyzm antysemitów i fanatyzm frankistów czy różnych
talmudycznych Żydów typu wspomnianego na wstępie rabina Josefa Owadii.
Jak wiadomo, po żydowskiej stronie też nie brak skrajnych zacietrzewień
wobec katolików. Zwróciła na to niedawno uwagę Joanna Belin, protestując
w liście do Gazety Wyborczej z 21 sierpnia przeciwko oczernianiu
pamięci swego wuja, słynnego uczonego żydowskiego pochodzenia - Ludwika
Hirszfelda. Szkalujący Hirszfelda tekst ukazał się w wydanej w tym
roku książce Anki Grubińskiej Ciągle po kole i wyszedł spod pióra
już nieżyjącej w tej chwili lekarki dr Adiny Blady-Szwajgier. Belin
cytuje jeden z fragmentów oszczerczego stwierdzenia dr Blady-Szwajgier: "
A sam Hirszfeld wychrzcił się tylko i wyłącznie dla kariery. Był
to uczony światowej sławy i chciał zostać dyrektorem Zakładu Higieny.
Powiedziano mu wyraźnie, że dyrektorem Zakładu Higieny może zostać
tylko rzymski katolik".
Polemizując z tym twierdzeniem dr Blady-Szwajgier, Joanna
Belin pisze: Prawda była zupełnie inna. Dyrektorem Zakładu Higieny
był od zarania Ludwik Rajchman, kuzyn Ludwika Hirszfelda, bezsprzeczny
twórca tego Zakładu, skądinąd delegat Polski do Ligi Narodów w Genewie,
a po II wojnie światowej twórca UNICEF. Mój wuj był natomiast przez
jakiś czas wicedyrektorem, z którego to stanowiska został zdjęty
po 1935 r. w ramach antysemickich posunięć administracyjnych. Jego
chrzest nie miał najmniejszego związku ze sprawą zarządzania Zakładem
Higieny. Ludwik Hirszfeld przyjął chrzest, gdy po odzyskaniu niepodległości
postanowił wrócić do Kraju. Był wielkim polskim patriotą, namiętnie
przywiązanym do polskiej kultury. Uważał, że katolicyzm jest nieodłączną
częścią tej kultury - i był to dla niego, jak mniemam, motyw decydujący.
Złożona jest psychika ludzka. Smuci mnie, że sprowadza się ją do
kilku uproszczonych schematów. Czy człowiek nie ma prawa wybierać
ze skarbów duchowych otaczającego go świata tego, co mu odpowiada?". (podkr. - J.R.N.)
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Szokujące fakty z początków "Solidarności"
Reklama
Przywykliśmy już do ciągłego zalewania nas w mediach twierdzeniami
o "ogromnych, wiekopomnych" wręcz zasługach Michnika, Kuronia, Geremka
dla "Solidarności". Tym większym szokiem dla wielu czytelników musiał
być świetnie udokumentowany tekst redaktora naczelnego Głosu - Piotra
Bączka: Na plecach strajkujących. Jak doradcy w Stoczni Gdańskiej
walczyli o kierowniczą rolę PZPR - hamulcowi "Solidarności". Bączek
szczegółowo opisuje, jak Kuroń i Michnik próbowali za wszelką cenę
osłabiać radykalizm strajkujących w sierpniu 1980 r. gdańskich robotników.
Stwierdza: "Jacek Kuroń, opracowując dla zachodniej prasy analizę
strajku w Gdańsku, pominął pierwszy postulat (żądanie zalegalizowania
niezależnych związków zawodowych), ponieważ nie wierzył w możliwość
jego realizacji. (...) Wkrótce Kuroń został aresztowany. Do Gdańska
miał pojechać Adam Michnik, który miał robotnikom wybić z głowy walkę
o pierwszy postulat. Na szczęście dla ´Solidarności´ również i on
został aresztowany. Po latach Michnik wspomniał, co jego środowisko
myślało o żądaniu utworzenia wolnych związków: Jacek wierzył w moje
myślenie polityczne. Jacek był bardzo niespokojny, podobnie jak ja,
że tam w Gdańsku mają takie awanturnicze idee.... Główna awanturnicza
idea polegała na tym, że mogą powstać niezależne i samorządne związki
zawodowe. Jacek wiedział, że w komunizmie jest to niemożliwe. Ja
też to wiedziałem, że to jest niemożliwe i dlatego miałem jechać
do Gdańska, do Stoczni, żeby im wytłumaczyć, że nie ma sensu upierać
się przy tym postulacie. Na szczęście aresztowali mnie, nie pojechałem
tam i nie przekonałem "Solidarności". Aresztowali Jacka i mnie, i
dlatego powstała "Solidarność", bo prawdopodobnie wytłumaczylibyśmy
im, że nie ma prawa powstać" (podkr. Głos).
Szczególnie drastycznie przedstawiają się w opisie red.
Bączka metody pozbywania się przez Geremka i Mazowieckiego inaczej
niż oni myślących ekspertów. Jak pisze red. Bączek: "Mazowiecki oraz
Geremek starali się wyeliminować z grona ekspertów osoby, które nie
były podatne na ich sugestie oraz które powszechnie kojarzono ze
środowiskami patriotycznymi i niepodległościowymi. Starano się nie
dopuścić ich do strajkujących. (...) O takich praktykach wspominał
ostatnio również prof. Stefan Kurowski. Na łamach Rzeczpospolitej
opisał, jak doradcy wypraszali z sali: Mazowiecki, który znał mnie
osobiście z KIK, zwrócił się do mnie, abym wyszedł z sali. Nie ruszyłem
się, więc Mazowiecki wezwał jednego z robotników ze straży strajkowej,
aby mnie wyprowadził. Byłem od tego robotnika dużo starszy, a on
chyba nieśmiały i grzeczny, więc nie chciał użyć siły. Wtedy Mazowiecki
osobiście podszedł do mnie, złapał mnie z lewej strony pod rękę i
wydał polecenie temu młodemu człowiekowi, aby mnie wyprowadzić. W
ten sposób usunięto nas z sali. (...) O próbach eliminowania ze Stoczni
innych doradców wspominają Jan Olszewski i Wiesław Chrzanowski, którzy
razem z mec. Władysławem Siłą-Nowickim uczestniczyli w przygotowaniu
pierwszego statutu nowych związków zawodowych".
Czego chce "najzajadlejsza lewica" w Dmosinie?
Mały Dmosin staje się ostatnio coraz głośniejszy dzięki kompromitującym tę miejscowość zabiegom grupy miejscowych notabli (pani wójt i pani dyrektor szkoły), chcących za wszelką cenę uhonorować miejscową szkołę, nadając jej miano jednego z "najpracowitszych" kolaborantów doby stalinowskiej - Jana Brzechwy. Część mieszkańców oburzona upieraniem się miejscowych "czerwonych" ZSL-owców (pardon PSL-owców) przy nazwie ku czci Brzechwy, skierowała do prezesa PSL-u Jarosława Kalinowskiego list protestujący przeciwko temu. Sygnatariusze listu przypomnieli, że niedawno PSL uroczyście organizował sprowadzenie do kraju zwłok przywódcy antyreżimowej opozycji Stanisława Mikołajczyka, tego samego, którego Brzechwa zrównał w swym wierszu z Hitlerem. Okazało się, że miejscowa lewica próbując przeforsować nazwanie szkoły imieniem kolaboranta Brzechwy, posuwa się nawet do usilnych starań o ewentualne poświęcenie sztandaru z jego nazwiskiem. Wywołało to pełen niepokoju list kilkuset wiernych z Dmosina, którego kopie zamieszczono w Naszej Polsce i w Głosie (nr z 16 września). Wierni z oburzeniem piszą o perfidii inicjatorów takiego pomysłu, stwierdzając m.in.: "Nie możemy pogodzić się z myślą, że patronem naszej szkoły mógłby zostać ktoś, kto w najgorszych czasach stalinowskich wyszydzał religię jako kołtuńską (w wierszu Marsz stwierdził: ´Kołtun z trwogi pacierze klepie´). Ktoś, kto w swej satyrze nikczemnie atakował Stolicę Apostolską, pisząc w wierszydle Głos Ameryki, iż: ´Watykan cud uczyni i Hitlera wskrzesi´ (...)"
Prezydent znów zabalował
Juliusz Osuchowski w korespondencji z Nowego Jorku Whisky z lodem (Tygodnik Solidarność z 15 września) barwnie opisał nową "przygodę" prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Ostatniego dnia pobytu w Nowym Jorku, już po zakończonym prezydenckim szczycie milenijnym, prezydent Kwaśniewski "zabalował w polskiej dzielnicy na Greenpoint w Klubie ´Europa´. Przy pięciu stołach nakrytych białymi obrusami, udekorowanych kwiatami, oświetlonych świecami w złotych kandelabrach, zasiadło ok. czterdziestu osób. Mimo że jadła było pod dostatkiem, prezydent nie odmawiał jedynie szklaneczek whisky bez wody, z jedną kostką lodu. Te szklaneczki, nastrój lokalu i swojskie towarzystwo tak go rozluźniły, że wyszedł nawet na estradę i wziąwszy mikrofon do ręki, starał się, jak potrafił, pomóc pomrukami i tupaniem do taktu amerykańskiemu zespołowi jazzowemu. Po tych występach zostali wpuszczeni na chwilę dziennikarze i fotoreporterzy. Pan prezydent pozwolił się obfotografować, rozdał nawet parę autografów, obejrzał wystawę obrazów Andrzeja i Jurka Gumieli, akuratnie eksponowaną w klubie, po czym z całą swą ekipą udał się nocną porą pod pomnik ks. Jerzego Popiełuszki, aby złożyć tam kwiaty. Nie było tam wprawdzie reporterów, ale krępą postać prezydenta wypatrzyli z pobliskiego parku polscy piwosze i przybiegli pod pomnik, protestując przeciwko składaniu kwiatów przez człowieka, który w czasie, gdy zamordowano księdza, należał do formacji, która wydała na niego wyrok. Prezydent Kwaśniewski wdał się z Polonusami w dyskusję, w której jednak nie potrafił obronić racji PZPR".