Przebieg kampanii wyborczej Aleksandra Kwaśniewskiego - monotonnej,
pozbawionej jakiegokolwiek mocniejszego akcentu politycznego - udowadnia,
że formacja postkomunistyczna w Polsce zrealizowała już cały swój
plan. Nawet tak nadzwyczajna okazja, jaką są wybory prezydenckie,
które z reguły wyciskają z kandydatów i ich sztabów ostatnie poty,
nie skłania SLD do specjalnych wysiłków. Jakby wszystko się już wydarzyło
i zdobywanie się na więcej było niepotrzebnym marnotrawieniem energii.
Co się zatem wydarzyło? Skąd ta pewność siebie?
Moja teza brzmi: zdaniem protektorów i sojuszników A.
Kwaśniewskiego, ma on wygrać wybory nie dlatego, że czymkolwiek zdołał
przekonać do siebie Polaków, ale dlatego, że mają oni wszystkiego,
co łączy się z polityką, politycznymi wyborami, jakimkolwiek zaangażowaniem
w rzeczywistość polityczną - serdecznie dosyć. Z perspektywy już
ponad dziesięciu lat, jakie upłynęły od symbolicznego roku 1989,
widać aż nazbyt wyraźnie, że cały ten czas komuniści - wraz z towarzyszącymi
im środowiskami politycznymi UW i PSL - skrzętnie wykorzystywali
do umacniania swej pozycji: nie tylko w strukturach władzy politycznej,
administracyjnej i ekonomicznej, ale przede wszystkim do prowadzenia
psychologicznej wojny z narodem. Jej głównym celem miało być obrzydzenie
tego wszystkiego, co nazywa się dziedziną polityki. Pozostać miała
przy niej jedynie formacja tych, którzy zawiadują nią "od zawsze",
a więc w oczach mniej wyrobionych odbiorców ich obecność nie może
budzić specjalnych emocji, kojarzyć się ma z ciągłością, stabilnością.
Zapominamy na co dzień, że istotą walki o władzę we współczesnych
realiach społeczno-medialnych jest kreacja kandydata na przywódcę
politycznego (który często jest figurantem; władzę de facto sprawuje
niejawny sztab) według z góry założonego scenariusza.
Osobowość medialna A. Kwaśniewskiego została skrojona
- moim zdaniem - według następujących kryteriów: Miał to być dobroduszny "
swój chłop", taki, co to prochu nie wymyśli, a będzie się starał
być uprzejmy i sympatyczny. Tym bardziej sympatyczny, im więcej osób
pamiętało jego aparatczykowską przeszłość. Miał nie szukać zwady,
mieć głęboki szacunek dla ludzkich słabości i uważać, że wszystko
jest względne (co w języku mniej potocznym nazywa się liberalizmem). Nie jest może ideałem, ale w Nowym Jorku i Brukseli czuje się jak
u siebie w domu, no i ma ładną i miłą żonę, która kocha Papieża i
Paryż. To powinno Polakom wystarczyć.
Oczywiście, wystarczy tylko i wyłącznie wtedy, gdy udowodnimy,
że wszyscy jego prawicowi konkurenci to banda nieudaczników. TV udowodniła.
Media potrzebne były komunistom - i ich sojusznikom z
UW i PSL - od początku "ery wolności" właśnie do tego. W publicznej
TV, najpotężniejszym medium w Polsce (przypomnijmy, że według sondaży
90% Polaków kształtuje swoje opinie polityczne właśnie w oparciu
o przekaz TV), od początku epoki zwanej transformacją ustrojową przeciętny
telewidz poddawany był oddziaływaniu następujących tendencji:
1. Udowadnianiu, że choć bohaterowie Sierpnia (tzw. strona społeczna przy negocjacjach) mieli może i szlachetne
intencje, ale ich nieuleczalna naiwność, granicząca z głupotą, oraz
brak przygotowania spowodowały więcej szkody niż pożytku.
2. Przedstawianie w krzywym zwierciadle polityków
prawicowych i solidarnościowych. Słynne telewizyjne wywiady, które
przypominają przesłuchania przez służby specjalne i w których dziennikarz
zawsze jest stroną. Przerywanie w pół słowa, gdy ma dojść do uzasadnienia
swojego stanowiska. Karykaturalne ujęcia, wadliwe kadry, w których
zawsze ludzie prawicy wyglądają nienaturalnie.
3. Przy pozornej poprawności sprawozdań z uroczystości
religijnych - nieustanny nurt szyderstwa z Kościoła, katolicyzmu,
wiary, z tego wszystkiego, co jest tak ważnym splotem życia narodowego
i religijnego, w wielu eksponowanych w czasie antenowym programach.
Ten cykl programów "rozrywkowych" - ostatnio także dokumentalnych
ze szkoły Andrzeja Fidyka - godzi właśnie w prawicowych i solidarnościowych
polityków. Jakiekolwiek ich nawiązanie do świata wyznawanych wartości
natychmiast kojarzy się z czymś śmiesznym. Polityka i moralność?
Śmiechu warte. Polityk ma być fachowcem, a nie moralizatorem. Nie
doceniamy na co dzień wpływu na świadomość zakamuflowanej walki z
inną niż lewicowa wizją państwa, polityki, rodziny. Walka ta ma postać
niezliczonych filmów, seriali, widowisk, kabaretów i wideoklipów,
w których wyszydza się bądź pomija wartości takie, jak: praktyki
religijne, wierność, przywiązanie do tradycji, etyka zachowań publicznych.
Komuniści w Polsce rzadko pozwalali sobie na luksus otwartego występowania
przeciwko Kościołowi. To jeszcze zasługa Stalina, który wiedział,
że otwarta walka z Kościołem w Polsce przyczyni się do jego wzmocnienia.
Tu zawsze opłacała się metoda wbijania szpili, sączenia jadu wśród
oficjalnych uśmiechów i ukłonów. Albo też zabijanie milczeniem. Czegoś
nie ma, bo nie zostało pokazane lub opisane. Czyż nie czymś takim
właśnie jest podejmowanie Jana Pawła II przez prezydenta Kwaśniewskiego
jako najlepszego przyjaciela, z nadmierną czasem poufałością, i zarazem
wetowanie ustaw, które mogłyby wprowadzić moralny ład w państwie
i elementarną sprawiedliwość, jak ustawa uwłaszczeniowa? Dla przeciętnego
telewidza, który przede wszystkim ogląda, rzadziej analizuje treść
werbalną, ważne jest to, co widzi, a widzi festiwal najczulszych
powitań i najbardziej promiennych uśmiechów.
4. I tu przechodzimy do sposobu, w jaki przedstawiona
jest władza o proweniencji komunistycznej. Przede wszystkim uderza
jej spokój: niech ci z "Solidarności" skaczą nam do oczu, niech atakują
jak koguciki. My okażemy "prawdziwą kulturę" i olimpijski spokój.
Wszak do nas należy władza z racji długoletniego zżycia się z nią
i naszych niewątpliwych kompetencji. Jesteśmy profesjonalistami,
zawsze do wzięcia.
5. Wreszcie sceneria i tło. Niezwykle istotnym
elementem tej metody jest kreacja A. Kwaśniewskiego i jego otoczenia (przede wszystkim żony) na postaci z innego, lepszego świata. Jest
to świat, który dla "maluczkich" - ludzi żyjących w codziennym ubóstwie
- ma być rzeczywistością niemal bajkową, fantastyczną. Stąd bierze
się ta zawrotna ilość fotoreportaży z życia Jolanty Kwaśniewskiej,
z jej podróży po świecie, w kolorowych tygodnikach. Zdjęcia na okładkach,
na których ucharakteryzowana jest na gwiazdę filmową bądź na księżniczkę.
Zaś mąż, prezydent, zawsze lepiej wypada w telewizji, gdy reprezentuje
Polskę w Nowym Jorku czy Paryżu, odpowiednio spiżowy, udrapowany,
zatroskany i pogodny zarazem, wypowiada się na ogólne tematy okrągłymi
zdaniami. Motto dla tej metody mogłoby brzmieć: Niczego nie oczekujcie,
oprócz spektaklu z życia "wyższych sfer". Możemy zapewnić wam go
regularnie jako serial w odcinkach. Zasłużyliście na ten ochłap.
I wreszcie sprawa ostatnia: tak jak kampania wyborcza
A. Kwaśniewskiego zbudowana jest na unikach i ogólnikach, taka też
jest wizja sposobu sprawowania władzy, kreowana przez ugrupowanie
postkomunistów. Przyświeca im dawne komunistyczne hasło: "Cała władza
w ręce partii", które w dzisiejszej wersji "dla plebsu" brzmi: "Odsuńcie
się jak najdalej od polityki, to brudne zajęcie, my wykonamy za was
tę czarną robotę". Można powiedzieć śmiało, że cała polityka propagandowa
ostatniego dziesięciolecia sprowadza się do tego, żeby ostatecznie
obrzydzić zwykłym ludziom sferę działań politycznych i wykreować
dla nich fałszywych, papierowych bohaterów (Kwaśniewski, Lepper),
z prawdziwych zaś uczynić postaci groteskowe.
Trzeba powiedzieć, że ta strategia propagandowa była
strzałem w dziesiątkę. Stopień zniechęcenia do polityki - pojmowanej
jako sfera zaangażowań osobistych - traktowanej jako zajęcie dla
frustratów, nawet w tak podstawowej sprawie, jaką są wybory parlamentarne
czy prezydenckie, jest w Polsce wystarczająco wysoki, żeby od lat
nie zyskiwali na tym postkomuniści, których przy normalnie rozwijających
się publicznych, wolnych mediach nie powinno już być na arenie publicznej.
Wszystko to jest w sposób oczywisty zemstą postkomunistów za Sierpień.
Wszystko, co zostało wyżej powiedziane, cały ten misterny
plan, ma ręce i nogi przy założeniu: Polacy są bezwolną masą, którą
można lepić według własnych zamysłów, gdy ma się odpowiednie środki.
W świetle strategii SLD ilość ludzi o tej mentalności jest wystarczająco
duża, żeby zrównoważyć stałą pracę Kościoła i Ojca Świętego na rzecz
odbudowania polskich sumień. Jeżeli Jan Paweł II przypomina nam,
że trwa czas próby polskich sumień, jeżeli dla uzdrowienia moralnego
narodu ukazuje chrześcijański, głęboki sens zmagań i cierpień Polaków,
przywołuje postaci polskich męczenników, to SLD-owscy politycy (wraz
z UW i częścią PSL) traktują to jako element gry politycznej Watykanu,
której można przeciwstawić inną grę. Na przykład tak nasączyć codzienny
program telewizyjny treściami nihilistycznymi, żeby ich pewna suma
tworzyła szczelną zaporę w świadomości telewidzów dla treści, które
niosą najważniejsze pytania o sens życia i sens historii. Według
danych z nowoczesnej dziedziny paranauki zwanej socjotechniką, to
się musi udać. Ale przecież arena spraw publicznych w Polsce nie
jest laboratorium naukowym.
Historia nie toczy się nigdy według planów rzekomo naukowych.
W historii decydują jednostki, wybitne osobowości, postaci obdarzone
charyzmą. Ludzie odważni, którzy swoją siłę czerpią nie z odżywek
i nowoczesnych technik, ale od Boga. Na takiego bohatera przełomu
tysiącleci, na swoistego anty-Kwaśniewskiego Polska czeka.
W tym miejscu wypada zapytać o postawę prawicowych, chrześcijańskich
polityków. Czy nie ulegli aby szantażowi nieustannego wmawiania konieczności
oddzielania sfery etyki od polityki? Czy zdobyli się kiedyś na szczere
wyznanie: tak, nie zawsze byliśmy "kompetentni", bo nie chcieliśmy
być cyniczni, ale nasze intencje są przejrzyste, pragniemy dobra
Polski. Nie będziemy "pragmatyczni" za cenę wartości najświętszych...
Ale to już temat na osobne rozważania. Odważna batalia Mariana Krzaklewskiego
o uwłaszczenie Polaków, którą rozpoczął i prowadzi prof. Adam Biela,
daje sposobność powrotu do polityki wielu milionom ludzi przy okazji
wyborów prezydenckich. Nic bardziej nie pokrzyżowałoby strategii
postkomunistów i ich sojuszników w ostatnim dziesięcioleciu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu