"Bóg stworzył nas, byśmy mieli udział w Jego własnym życiu; powołuje nas, byśmy byli Jego dziećmi, żywymi członkami Mistycznego Ciała Chrystusa, świetlanymi świątyniami Ducha miłości. Wzywa nas, byśmy ´należeli´ do Niego: pragnie, aby wszyscy byli święci. Młodzi przyjaciele, miejcie świętą ambicję być świętymi, jak On jest święty!" - takimi słowami zwrócił się Ojciec Święty Jan Paweł II do młodych w orędziu na XV Światowy Dzień Młodzieży.
"Czy dziś można być świętym?"
Na Placu św. Piotra witały Papieża ponad dwa miliony młodych
ludzi z ponad 160 państw. Przybyli różnymi środkami lokomocji. Od
samolotów po własne pielgrzymie nogi. Nie było łatwo w tych dniach
być prawdziwym świętym. Kto nie płakał, nie cierpiał, nie chorował,
nie znosił cierpliwie niewygód - ten nie zrozumiał sensu pielgrzymiego
trudu. Pięknie wyglądały ulice Rzymu z tysiącami modlących się, śpiewających,
tańczących młodych ludzi.
Nasza grupa miała dużo szczęścia. Mieszkaliśmy blisko
centrum wydarzeń, w jednej z rzymskich szkół. Przyznaję, nie było
mi łatwo podróżować metrem zapchanym do granic możliwości, zwłaszcza
wtedy, gdy podczas awarii staliśmy gdzieś w tunelu 40 minut z zamkniętymi
drzwiami, a pot ściekał na podłogę nieklimatyzowanego wagonu. Sprawdził
się wtedy uniwersalny język miłości i braterstwa. Nie mówię po francusku,
ale wystarczyło wyciągnięcie ręki, proszący wzrok i uśmiech, a już
mój francuski kolega podał mi butelkę z wodą i odświeżającą chusteczkę.
Tak było wszędzie.
Czy dziś można być świętym? Gdybyśmy mieli liczyć wyłącznie
na ludzkie siły, cel ten rzeczywiście zdawałby się nieosiągalny.
Na Placu św. Piotra Ojciec Święty powiedział zdanie, które szczególnie
utkwiło mi w pamięci. Mamy żyć i postępować tak, aby to, co się dzieje
w naszym życiu, nie było tylko kwestią przypadku.
Młodzież, która przybyła do Rzymu, podążała śladami Jezusa.
On był obecny wśród nas, chodził po rzymskich ulicach i nie widział
zła. Szczęśliwy Rzym - mógł oddychać płucami dobroci zwanej młodością.
Wśród leżących na ulicach śmieci widziałam puste butelki
po wodzie mineralnej, tony papierków, ale nie było niedopałków ani
butelek i puszek po piwie...
Będzie dobrze... chyba
Wielu życzliwych ludzi parzyło dla nas kawę, przygotowywało
posiłki, modliło się i przeżywało to, co nam wydaje się takie normalne.
Wieźliśmy ze sobą w sercach, ale też w torbach i plecakach tę świętą
obecność Jasnogórskiej Matki. Na dźwięk Jej Imienia wilgotniały oczy,
w modlitewnym geście składały się ręce. Włosi znają dobrze pieśń
Czarna Madonno, co więcej - potrafią ją śpiewać. Czuliśmy w sercach
święty obowiązek zaproszenia na pielgrzymkę do Częstochowy każdego,
kto wyświadczył nam dobro.
Wiele niespodzianek spotkało nas po drodze. Jedną z uczestniczek
odwieźliśmy do szpitala. Młodzi adepci sztuki medycznej - Jakub i
Martyna towarzyszyli Monice aż do przejęcia jej przez włoskich lekarzy.
- Będzie dobrze - powiedział ks. Grzegorz i ruszyliśmy dalej. Ksiądz
prowadzący (tak nazwała ks. Grzegorza Ułamka radomszczańska młodzież)
powtarzał swoje "będzie dobrze" wiele razy. Wtedy, gdy w drodze do
Asyżu popsuł nam się autokar, błądziliśmy, gdy ktoś się zgubił i
gdy z Tor Vergata wracałam erką na sygnale - wtedy nachylił się nade
mną, leżącą z podłączoną kroplówką i do swojego: "będzie dobrze"...
dodał - chyba.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Laboratorium wiary
To, co się działo w drodze na Tor Vergata, trzeba było po prostu
przeżyć. W niewyobrażalnym exodusie wiary najbardziej przeszkadzało
słońce. Trudno tu, co prawda, pisać o przeszkodach, bo taka armia
młodych była w stanie wszystkich pokonać.
Ponad 40 stopni ciepła to jednak duży przeciwnik. Dobrze,
że w pakiecie pielgrzymim oprócz torby i mapy znajdujemy także czapkę.
Teraz jej noszenie jest po prostu obowiązkiem. W czasie marszu co
kilkanaście metrów stoi cysterna z wodą. Wody potrzebujemy jak zbawienia,
najlepiej odważnie zmoczyć całe ubranie, za kilka minut i tak jest
suche na wiór. Marsz utrudniają także duże paczki z jedzeniem, rozdawane
z ciężarówek, i duże butelki wody mineralnej. Co jakiś czas zatrzymujemy
się, aby odpocząć. Upał odbiera nam siły. Ale choć buzie czerwone
z wysiłku, spalone słońcem - to uśmiechają się radośnie.
Coś niesamowitego. Już teraz wiem na pewno. Ów marsz
dla Jezusa przydarza mi się pierwszy raz w życiu. Dla tych łez Ojca
Świętego, dla jego uśmiechu, dla jego ciepłego głosu i serca pełnego
miłości gotowa jestem tę drogę przemierzać codziennie. Droga na Tor
Vergata stała się dla mnie symbolem trudów dnia codziennego. Dziękuję
Ci, Panie, że przywiodłeś mnie do Siebie! Panie Jezu, daj mi odwagę
przemiany. "Z jakim przestajesz, takim się stajesz" - powiedział
Ojciec Święty. Bogu niech będą dzięki za to, że mogliśmy być, że
mogliśmy przestawać z Ojcem Świętym i stawać się choć w małej cząstce
tak święci, jak jego dobre serce.
Szok klimatyczny?
Nieocenioną rolę w czasie Jubileuszu Młodych odegrała 25-tysięczna
armia wolontariuszy z całego świata. Młodzi, ubrani w charakterystyczne,
łatwe do rozpoznania koszulki, byli wszędzie. W miejscu zakwaterowania,
na ulicach, w kościołach, w miejscach wydawania posiłków, w sekretariatach,
w szpitalach i w punktach pomocy doraźnej. Najbardziej potrzebni
byli chyba w drodze powrotnej z Tor Vergata. Sygnały erek wyły przez
cały dzień. Wolontariusze torowali drogę samochodom, przenosili omdlałych
na nosze, podawali lekarstwa, służyli radą i - co najważniejsze -
mimo trudu, niczym nie zniechęceni, byli bardzo życzliwi i wyrozumiali.
W 230-osobowej grupie wolontariuszy z Polski poznaliśmy
Damiana Makosa z Pajęczna. Nasze, polskie grupy są bardzo ciche,
nie śpiewają, nie skaczą, nie wyróżniają się jak grupy chilijskie.
Damian trochę nad tym ubolewał, ale doszliśmy wspólnie do wniosku,
że Polacy mogą przeżywać swego rodzaju szok klimatyczny. W końcu
przez cały lipiec w Polsce nie było zbyt ciepło, trudno jest się
odnaleźć w klimacie, który męczy nawet rodowitych Włochów. Poza tym
może nas cechować inny rodzaj temperamentu i swoiste wyciszenie modlitewne,
głębokie przeżycie pielgrzymki, wewnętrzny spokój towarzyszący otwarciu
się na działanie Ducha Świętego. W końcu nasi kaznodzieje przygotowują
nas do tego dość solidnie. Nawet nasze pieśni są, delikatnie mówiąc,
nieco stonowane. Polska młodzież myśli i przeżywa - mamy przecież
piękny wzór papieski, pełen godności i powagi.
Z Damianem spotkałam się w kilka dni po powrocie z Włoch,
kiedy wracał z Apelu Jasnogórskiego. Jego pielgrzymka trwała nadal.
Nie jest ważne, ilu młodych i z jakiego państwa przybyło
na spotkanie jubileuszowe do Rzymu. Ci, którzy wrócą, i tak przekażą
wiarę w Chrystusa swoim bliskim. Dla Chrystusa tu przybyli i dla
Chrystusa powędrują do Toronto. Kiedy wróciłam do domu, usłyszałam
w telewizji znane dźwięki hymnu Światowego Dnia Młodzieży: Siamo
qui, sotto la stessa luce, sotto la sua croce, cantando ad una voce.
E´ l´Emmanuel, Emmanuel, Emmanuel... Długo będę nucić tę melodię.