Ks. Karol Wojtyła w czasie swoich studiów na Angelicum sporo
podróżował po Włoszech. Znaczący był pobyt w San Giovanni Rotondo
i spotkanie z charyzmatycznym zakonnikiem - o. Pio, o czym była już
mowa.
Wakacje spędził we Francji i Belgii, interesując się
żywo ruchem księży robotników, m.in. w Marsylii ks. Wojtyła spotkał
się z o. Jacquesem Loewem, francuskim dominikaninem, jednym z założycieli
Mission de France. O. Loew pracował najpierw jako doker, a potem
kapelan w porcie. Młody Wojtyła, sam niedawno jeszcze robotnik fizyczny,
w głębi serca rozumiał tego kapłana, który doszedł do wniosku, że
biały habit niczego już dzisiaj ludziom nie mówi, postanowił więc
upodobnić się do swoich owieczek. Żyjąc wśród robotników, chciał
stać się jednym z nich. Po niejakim czasie stał się także duszpasterzem
swych kolegów i towarzyszy. Dla ks. Wojtyły było jasne, że Kościół
będzie musiał w najbliższej przyszłości dostosować swoje duszpasterstwo
do różnych środowisk, w jednych iść w kierunku nawracania współczesnych
pogan, w innych czynić wszystko w celu zapobieżenia spoganieniu.
Chociaż wkrótce papież Jan XXIII potępi ruch księży robotników, ks.
Wojtyła zapamięta, że ich intencją była służba Kościołowi, że właśnie
w ten sposób pragnęli oni zaznaczyć swoją obecność wśród tych, których
Kościół utracił.
Także podczas tych wakacji ks. Wojtyła był w Lourdes,
zobaczył Paryż i Brukselę, zwiedzał muzea. Po powrocie do Rzymu,
będąc na drugim roku studiów na Angelicum, rozpoczął pisać rozprawę
doktorską na temat wiary według św. Jana od Krzyża. Nie był to łatwy
temat. Korzystając jednak ze wskazówek ojców Garrigou-Lagrange´a
i Pierre-Paula Philippe´a, szybko uporał się z pracą i 14 czerwca
1948 r. wspaniale ją obronił (otrzymał 50 punktów na 50 możliwych). Stopnia doktora jednak nie otrzymał, ponieważ według obowiązujących
na uczelni warunków, należało jeszcze pracę opublikować. Na to jednak
biednemu kapłanowi z Polski zabrakło pieniędzy.
Gdy wrócił z końcem czerwca do Krakowa, już 8 lipca kard.
Sapieha skierował go do parafii Niegowić, leżącej w pobliżu Bochni,
15 km od Krakowa. Wiejska parafia, licząca z okolicznymi osadami
blisko 5 tys. wiernych, nie należała może do trudnych, ale pracować
w niej było ciężko. Dlatego niektórym mogło się wydawać, że stary
kardynał chce utrzeć nosa młodemu doktorowi. Prawda była inna. Miejscowy
proboszcz był znany z mądrości duszpasterskiej, stąd Sapieha pragnął,
by jego protegowany poznał diecezję od każdej strony.
W upalny lipcowy dzień 1948 r. jeden z gospodarzy z Marszowic,
Józef Samek, parafianin niegowicki, jechał drabiniastym wozem do
Gdowa, gdzie miał sprawę w urzędzie, a w drodze powrotnej chciał
załadować wóz zbożem. Miał już wracać z Gdowa, gdy nagle podszedł
do niego młody mężczyzna z walizeczką w ręku i zapytał o Niegowić.
Zbiegiem okoliczności właśnie tam jechał. Zaproponował więc, aby
siadł z nim. Kiedy jechali, okazało się, że tym młodym mężczyzną
jest ks. Wojtyła, udający się na swoją pierwszą parafię do Niegowici.
Józef Samek, nie namyślając się wiele, skręcił do domu, przepiął
konie do bryczki i odwiózł księdza do samej plebanii.
Wiejska parafia okazała się duszpastersko bardzo prężna.
Młody wikary przejął w opiekę Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży
Męskiej, liczące ponad stu chłopców. Dziewczęta natomiast należały
do Żywego Różańca. Do nich również ks. Karol Wojtyła wygłaszał konferencje.
Kościół zaroił się więc od młodzieży, z którą młody wikary miał znakomity
kontakt. Polubili jego otwartość i prostotę, słuchali, kiedy radził: "
Pamiętajcie, aby wydając sąd o bliźnich, najpierw osądzić samego
siebie, swoje wady i grzechy, a wtedy łagodniej będziemy sądzić bliźnich".
Ks. Karol lubił spacerować z brewiarzem w ręku po łąkach
wokół cmentarza. Często widywano go na samotnych modłach w kościele.
Taki pozostał w pamięci mieszkańców Niegowici, przede wszystkim jako
kapłan wielkiej modlitwy. Być może wymodlił tam liczne powołania.
Od tego bowiem czasu z parafii Niegowić wyszło trzynastu kapłanów.
CDN.
Pomóż w rozwoju naszego portalu