Jan Tyranowski - ten starszy, siwiejący już mężczyzna, zawsze
schludnie ubrany, nazywany w gronie młodych "prezydentem" - gromadził
przy sobie chłopców, prowadził dla nich kurs życia wewnętrznego.
Młodzieńcy szybko dostrzegli, że to, co im przekazywał i głosił,
nie było zwyczajną nauką katechizmu, ale stanowiło jego osobiste
świadectwo zawierzenia Bogu. Tyranowski był bardzo rozważny w dobieraniu
kandydatów; obserwował młodzież chodzącą na Mszę św. do pobliskiego
kościoła św. Stanisława Kostki, przyglądał się tym, którzy wytrwale
się modlili. Każdego z nich poddawał cichemu egzaminowi. Także Wojtyłę.
Przyglądał mu się podczas rekolekcji zorganizowanych przez Salezjanów,
słuchał jego uwag na wieczornych spotkaniach biblijnych, prowadzonych
przez jednego z profesorów uniwersytetu. Wreszcie pewnego dnia podszedł
do Karola i stłumionym głosem powiedział: "Czy mogę zamienić z panem
kilka słów?". Dopiero po tej rozmowie zaproponował mu wstąpienie
do Żywego Różańca.
Odtąd raz w tygodniu Wojtyła przychodził do mrocznego
pokoiku na Różanej 11, gdzie trzy maszyny do szycia tonęły wśród
niezliczonej ilości książek. "Prezydent" podsuwał mu rozmaitą lekturę
religijną i teologiczną, wprowadzał go w tajemnice wielkich mistyków,
jak św. Jan od Krzyża czy św. Teresa z Avila. Dla Wojtyły spotkania
na Różanej były pielgrzymką do duchowych źródeł chrześcijaństwa.
"Prezydent" stawiał również wymagania, cały bowiem dzień
Karola musiał być podporządkowany pewnym wskazaniom, aby nauczył
się go planować i kontrolować do najdrobniejszych szczegółów. Karol
Wojtyła polubił długie rozmowy z Janem Tyranowskim, prowadzone podczas
spacerów po wałach wiślanych wzdłuż ulicy Tynieckiej. Odczuwał radość,
że miał przewodnika duchowego, człowieka charyzmatycznego, który
delikatnie przekonywał go do pójścia drogą powołania kapłańskiego.
Napisał później o nim: "Nieraz można go było spotkać w pobliżu Wisły
albo po prostu zastać we własnym domu, kiedy wyjaśniał młodym słuchaczom
istotę cnót Boskich, sposoby rozmyślania czy też tajemnicze dary
Ducha Świętego. Wiedział o nadprzyrodzonych darach złożonych przez
łaskę w głębi dusz i chciał być wychowawcą tej wewnętrznej Boskości
w człowieku, chciał ją odkryć i uświadomić każdemu ze swych młodych
towarzyszy. Chciał pomóc rozwinąć ten zasób, wlany człowiekowi, a
jednak ciągle zdobywany".
8 marca 1964 r., w dniu swego ingresu do archikatedry
na Wawelu, Karol Wojtyła powiedział o Tyranowskim: "Byłbym niesprawiedliwy,
gdybym w tym miejscu nie wspomniał Jana Tyranowskiego, inteligenta,
a równocześnie rzemieślnika, człowieka, który wybrał swój zawód po
to, ażeby się bardziej oddać obcowaniu z Bogiem. Człowieka, który
potrafił wywierać na młodych ogromny wpływ. Nie wiem, czy jemu zawdzięczam
powołanie kapłańskie, ale w każdym razie ono zrodziło się w jego
klimacie".
Już jako Papież powiedział o Tyranowskim, że "jest to
jeden z nieznanych świętych, ukrytych jak cudowne światło na dnie
życia, w głębinach, gdzie zwykle panuje noc. Przez swoje słowa, duchowość
i przykład życia całkowicie poświęconego samemu tylko Bogu reprezentował
nowy świat, którego dotąd nie znałem. Ujrzałem piękno duszy otwartej
na oścież przez łaskę".
W klimacie osobowości Jana Tyranowskiego rozwijało się
powołanie kapłańskie młodego Karola Wojtyły. Dodać można, że z tego
duchowego kręgu wyszło 13 kapłanów. Dla Wojtyły zaś dodatkowym owocem
tych rozmów o św. Janie od Krzyża było podjęcie później tematu pracy
magisterskiej pt.: Pojęcie środka zjednoczenia duszy z Bogiem w nauce
św. Jana od Krzyża, oraz pracy doktorskiej na temat: Doktryna wiary
według św. Jana od Krzyża. Jan Tyranowski nie doczekał przeczytania
tych prac na ziemi, zmarł bowiem w 1947 r.
Kapłan i biskup
Był pierwszy tydzień października 1942 r., kiedy Karol udał
się do ks. Kazimierza Figlewicza na rozmowę. Jego dawny katecheta
i spowiednik z Wadowic duszpasterzował w tym czasie w katedrze na
Wawelu. Co za zbieg okoliczności, wszak to on ministrantowi Karolowi
Wojtyle przybliżał Chrystusa, poznał chłopca na wylot, mógł mu więc
teraz powiedzieć: "Chrystus wskazuje ci drogę do kapłaństwa". Ta
rozmowa zadecydowała o wszystkim. Wychodząc od ks. Figlewicza, młody
Wojtyła poszedł prosto do Mieczysława Kotlarczyka. Powiedział krótko: "
Nie obsadzaj mnie już". Ile go musiała kosztować ta decyzja, Bóg
jeden wie. Przyjaciołom tłumaczył: "Czuję, że nie mogę być nikim
innym, nie mogę zrealizować siebie i swej życiowej misji inaczej,
jak tylko zostając księdzem (...). Trwa wojna, cierpi cały naród.
Może to wpłynęło na moją decyzję (...). Ważne też były bezpośrednie
przykłady księży, których spotykałem. Winien jestem im wszystkim
wdzięczność. (...) Jednakże osobą sprawczą w tym procesie jest Duch
Święty".
Nazajutrz spotkał się z abp. Sapiehą, który pamiętał
Karola z Wadowic i jakby wewnętrznie wiedział, że ten młodzieniec
zapuka kiedyś do bram seminarium. Czuł też, że będzie musiał specjalnie
zaopiekować się nim, zastąpić mu ojca, pozostawić dużo wolności,
a jednocześnie dyskretnie pokierować. Ksiądz Arcybiskup wiedział,
że Karol Wojtyła pracuje w fabryce i poświęca się - na tyle, na ile
pozwalał na to terror okupacji - zamiłowaniu do literatury i dramatu.
Nie musiał jednak specjalnie ingerować w zainteresowania Wojtyły,
ponieważ powołanie kapłańskie zaczynało dopiero nabierać kształtów
i trzeba było czasu, aż dojrzeje do absolutnej jasności. Sama wiedza
o powołaniu nie wystarczy, potrzebna jest jeszcze siła woli, aby
bez oglądania się wstecz zdawać sobie sprawę, czego należy się wyrzec
i do jakiego celu trzeba dążyć.
CDN.
Pomóż w rozwoju naszego portalu