Wielka ulewa przetaczała się nad Rynkiem Wieluńskim. Z rynien
tryskały strumienie wody, chodnikami płynęły górskie potoki, a wycieraczki
samochodów nie nadążały z odgarnianiem deszczu z szyb. Niektóre pojazdy
zatrzymały się nawet na poboczu i z bladymi smugami reflektorów próbowały
przeczekać do momentu przejaśnienia.
Ruch na ulicy ustał prawie całkowicie. Nawet duże TIR-y,
które początkowo próbowały nie zwracać uwagi na ścianę wody opadającą
z niebios, w końcu kapitulowały i zjeżdżały na pobliski parking.
Pod wiatą schroniło się dwoje młodych ludzi. Chłopak z dziewczyną
przybiegli przykryci jedynie kolorowym magazynem, którego duża objętość
i lakierowany papier mogły chronić przed niewielkim deszczem. Na
szczęście zanim lunęło na dobre, oboje byli już pod wiatą i otrzepywali
się z wody jak zmokłe kocięta. Nie zważając na nasilający się deszcz,
zaczęli przeglądać wydrukowane liczne oferty biur podróży. Dziewczyna
chciała spędzić wakacje za Kołem Polarnym, gdzie latem Słońce w ogóle
nie zachodzi, a chłopak marzył o bezkrwawym safari w sercu Afryki.
Przekomarzali się tak zawzięcie, że nie zauważyli nawet,
kiedy na przystanku pojawili się inni przybysze, szukający schronienia
przed strumieniami wody. A był tam i kot, którego spod stojącej obok
ciężarówki wygoniła wielka kałuża, i pies drżący ze strachu przed
powtarzającymi się co jakiś czas grzmotami, i nawet siwa kawka z
nastroszonymi piórami - nie wiadomo czy ze strachu, czy z zimna.
Zwierzęta nie zwracały na siebie uwagi, za to bacznie przyglądały
się zajętej sobą parze. Dziewczyna pierwsza zwróciła uwagę na niezwykłe
sąsiedztwo. Przestała podziwiać zdjęcia kryształowo czystych fiordów
oraz pełnej antylop sawanny i wyciągnęła rękę do najbliższego zwierzaka,
jakim był kot. Ten skulił się odruchowo, lecz nie miał dokąd się
wycofać, ponieważ niewielki fragment chodnika, na którym znajdował
się przykryty wiatą przystanek, otaczała już zewsząd woda. Przystanek
wyglądał przez to jak wyspa, a pod szklaną konstrukcją wiaty przypominał
nawet arkę unoszącą się na wzburzonych wodach, które pokryły cały
niemal Rynek Wieluński.
Tylko stojący z drugiej strony parkingu kościół i kępa
drzew rosnących naprzeciwko wyłaniały się z wody niczym wierzchołki
gór. Były to jedyne stałe punkty wynurzające się z morza, w które
zamienił się Rynek. Wody wypełniające ulicę przelały się przez krawężniki,
tak że nie było wiadomo, gdzie kończy się chodnik, a zaczyna jezdnia.
Nie było to zresztą nikomu potrzebne, ponieważ ruch pojazdów ustał
już całkowicie. Zrywający się co chwilę wiatr utworzył niewielkie
fale, które gnane z zachodu, sprawiały wrażenie, jakby przystanek
zaczął płynąć.
- Zobacz, płyniemy! - krzyknęła dziewczyna, zachwycona
dziwnym zjawiskiem.
- E tam, zbytek fantazji - odparł chłopak. - Prędzej
nas tu zatopi, niż się stąd ruszymy - dodał po chwili.
- A ja ci mówię, że płyniemy tam, w stronę kościoła.
Nie widzisz? - dziewczyna przekonywała chłopaka tak sugestywnie,
że ten rozwinął gazetę, która przez chwilę udawała żagiel. Przez
chwilę, ponieważ zaraz porwał ją wiatr i po krótkim locie spadła
do wody, w której zniknęła bez śladu.
- To utonęło nasze safari - powiedział chłopak z żalem.
- I nasze fiordy - dodała dziewczyna, ale w przeciwieństwie
do chłopaka bez żalu w głosie. - Tu jest znacznie ciekawiej niż na
tych zdjęciach - stwierdziła po chwili.
- Masz rację, nie płynąłem jeszcze nigdy z tobą w arce
podczas potopu, i to w takim towarzystwie - tu chłopak wskazał na
stojące obok przemoczone zwierzęta.
- Na safari to one nie wyglądają - zaśmiała się dziewczyna.
- No nie, ale jakoś swojsko - zgodził się chłopak.
- Patrz, Słońce wychodzi - powiedziała dziewczyna.
W jednej chwili ulewa ustała, wiatr ucichł i nad Rynkiem
zapanował spokój. W wodzie pokrywającej całą niemal powierzchnię
Rynku odbijał się błękit nieba, odsłaniany przez ustępujące chmury.
Przystanek wyglądał niczym wyspa pływająca w niebiosach.
Pomóż w rozwoju naszego portalu