Jesienią 1999 r. wybrano nową Komisję Europejską, na czele
której stanął włoski polityk Romano Prodi. 14 września ub.r. w siedzibie
Parlamentu Europejskiego w Strasburgu większość parlamentarzystów
udzieliła Prodiemu i jego 19 komisarzom wotum zaufania: byliśmy świadkami
funkcjonowania demokracji parlamentarnej w Unii Europejskiej. Kulisy
tego wydarzenia są jednak mało znane opinii publicznej. Wybór i początek
działalności nowej Komisji Europejskiej stały się również okazją
do odkrycia "ciemnych stron" działalności Parlamentu Europejskiego,
o których mówi się z dyskrecją w parlamentarnych kuluarach.
Problemy rozpoczęły się już podczas budowy siedziby Parlamentu:
zlecono ją miejscowej firmie budowlanej Sers, bez żadnego międzynarodowego
konkursu, który gwarantowałby wybór projektu najtańszego i najbardziej
funkcjonalnego. Było to możliwe tylko dlatego, że budynek jest jedynie
wynajmowany przez władze Unii Europejskiej. Złośliwi twierdzą, że
firma Sers, gdy tylko odzyska poniesione koszty - jak na razie otrzymuje
za wynajem olbrzymią sumę 56 mln euro rocznie - sprzeda go Parlamentowi,
robiąc podwójny interes.
Trzeba wyjaśnić, że Parlament urzęduje w Brukseli; siedziba
w Strasburgu jest używana jedynie przez kilka dni w miesiącu, tzn.
podczas głosowań. Wielu ludzi zadaje sobie pytanie, dlaczego setki
parlamentarzystów, sekretarzy i funkcjonariuszy z tonami dokumentów
muszą przemieszczać się na 4-5 dni w miesiącu do stolicy Alzacji
tylko po to, by głosować.
Na dodatek budynek w Strasburgu nie jest funkcjonalny
i prawie nikt nie jest z niego zadowolony. Gdy jeszcze w czasie trwania
prac budowlanych JoseM Maria Gil Robles, poprzedni przewodniczący
Parlamentu, przeprowadził kontrolę, stwierdził, że wznoszona siedziba
Parlamentu nie spełnia stawianych jej wymogów, a jej przebudowa byłaby
bardzo kosztowna. Dlatego też wszyscy narzekają, a to na windy, a
to na złe oznakowanie parkingu, na którym trudno odnaleźć samochód,
a to na brudne szyby, których nie można wymyć.
13 września ub.r. Nicole Fontaine, przewodnicząca Parlamentu,
na otwarcie posiedzenia wygłosiła przemówienie na temat niefunkcjonalności
nowej siedziby. Obiecała dokonać odpowiednich poprawek i ulepszeń.
Niestety, jak na ironię losu, w czasie jej wystąpienia zaczął szwankować
mikrofon i system tłumaczeń, co zdenerwowana przewodnicząca skwitowała
stwierdzeniem: "To sabotaż!".
Nie lepiej powiodło się Romano Prodiemu, nowemu szefowi
Rady Europy. Jego oficjalne przemówienie zostało napisane po angielsku,
natomiast włoskie tłumaczenie przemówienia "utknęło" gdzieś między
Brukselą a Strasburgiem. Prodi zaczął więc przemawiać z 10-minutowym
opóźnieniem, tłumacząc tekst na żywo. Incydent ten zakrawa na groteskę,
zważywszy, że w przeddzień swego wystąpienia Prodi zapewniał, że
przeprowadzi w Europie rewolucję informatyczną.
Parlamentarzyści europejscy mają jednak o wiele poważniejsze
problemy niż usterki techniczne w siedzibie Parlamentu. Jednym z
tych problemów są "eurokraci", tj. 35 tys. biurokratów urzędujących
w Brukseli i Strasburgu. Niektórzy politycy uważają, że nie wybierani
przez obywateli "eurokraci" mają większe wpływy od wybieranych w
wyborach polityków. Wynika to z faktu, że w instytucjach tak bardzo
zbiurokratyzowanych - jak te unijne -
znajomość działania ich mechanizmów,
praw i regulaminów ma podstawowe znaczenie. Nareszcie zaczynamy odkrywać,
od kogo zależy los 300 mln mieszkańców zjednoczonej Europy.
Twórcy Unii Europejskiej byli wielkimi wizjonerami, ludźmi
o szerokich horyzontach, dziś ich miejsce zajęli biurokraci, a stwierdzenie
to nie napawa optymizmem i nie wróży nic dobrego na przyszłość.
* * *
Problemy z siedzibą Parlamentu ma nie tylko Unia Europejska,
lecz także Niemcy. Gdy zdecydowano się przenieść urzędy federalne
z Bonn do Berlina, należało znaleźć odpowiednią siedzibę Parlamentu.
Zdecydowano się wówczas na gruntowną przebudowę zabytkowego gmachu
Reichstagu. Zadanie to zlecono sir Normanowi Fosterowi, znanemu architektowi
angielskiemu, za niebagatelną sumę ok. 40 mln marek. W maju Foster
uroczyście przekazał klucze do odnowionego Reichstagu przewodniczącemu
Bundestagu Wolfgangowi Thierse, lecz mimo to nie otrzymał całego
honorarium (nie wypłaconu mu ok. 10% ustalonej sumy). Chociaż ludzie
chwalili śmiały i nowatorski projekt Fostera, a w szczególności szklaną,
przezroczystą kopułę, która stanowi sklepienie głównej auli, Bundesbaugesellschaft
Berlin, zleceniodawca prac, powiadomił architekta o wielorakich problemach
technicznych (do biura Fostera wysłano ponad 80 listów, w których
donoszono o różnych usterkach). Gdy architekt próbował wywierać nacisk,
by wypłacono mu resztę pieniędzy, rzecznik prasowy Bundesbaugesellschaft
Berlin podał do publicznej wiadomości, że w projekcie znaleziono
45 błędów, wśród których tak ewidentne, jak wibracja trybun dla publiczności
czy brak dostatecznej ilości miejsc dla wszystkich 669 parlamentarzystów!
Sami parlamentarzyści natomiast wysuwali zarzuty natury estetycznej:
aula jest zbyt szara, a poza tym oświetla ją zmienne światło wpadające
przez szklaną kopułę; intensywność światła zmienia się tak często,
że nie można filmować posiedzeń Parlamentu bez użycia potężnych reflektorów,
które z kolei nagrzewają zbytnio powietrze.
Jak widać, również w Reichstagu mają kłopoty.
Pisząc o problemach z siedzibami europejskich parlamentów,
myślałem o wizycie Ojca Świętego w siedzibie polskiego Parlamentu
w czerwcu ubiegłego roku. Było to wydarzenie historyczne: po raz
pierwszy w dziejach Papież odwiedził siedzibę narodowego parlamentu.
W tym dniu oczy całego świata skierowane były na pałac przy ul. Wiejskiej
w Warszawie, gdzie - w amfiteatralnej sali zaprojektowanej przez
Kazimierza Skórewicza - Jan Paweł II przemawiał do polskich posłów
i senatorów. Gdy dziś przeglądam zdjęcia upamiętniające to wielkie
wydarzenie, zaczynam się zastanawiać nad sprawą, o której wówczas
nie myślałem: dlaczego aula Sejmu jest taka brzydka? Nie ma chyba
w Europie sali parlamentu równie ponurej, pozbawionej jakichkolwiek
elementów dekoracyjnych (jeżeli nie liczyć potężnych kolumn galerii). W zielonkawej niszy głównej ściany wisi jedynie flaga narodowa:
chyba lepiej ozdobione są sale gimnastyczne szkół podczas okolicznościowych
akademii! Tablica świetlna, na której podawane są wyniki głosowań,
ma bliżej nieokreślone, pastelowe tło i jest mało czytelna - obecnie
już w halach sportowych prowincjonalnych miast mają bardziej estetyczne
tablice świetlne. Szarobeżowy kolor marmurów, którymi wyłożone są
ściany, sprawia, że atmosfera auli jest jeszcze bardziej przytłaczająca.
A cóż powiedzieć o fotelach, o stole prezydialnym, jednym
słowem -
o umeblowaniu, które nie jest ani nowoczesne, ani jeszcze
na tyle stare, by uchodziło za zabytkowe (wypada żywić nadzieję,
że przynajmniej fotele są wygodne).
Ktoś może mi zarzucić, że moje uwagi to jedynie wywody
estety. Lecz tak bynajmniej nie jest. Ta krytyka architektury i wystroju
auli Sejmu jest również dowodem - może zabrzmi to paradoksalnie -
troski o demokrację. Wierzę, że ludzie tam urzędujący to wybrani
w wolnych wyborach reprezentanci polskiego społeczeństwa, którzy
w miarę swych możliwości i zdolności dbają o interes kraju i jego
mieszkańców. Dlatego wszystkim nam powinno zależeć, by ludzie ci
mogli pracować w jak najlepszych warunkach. Zarówno badania naukowe,
jak i codzienne doświadczenia uczą nas, że nasze samopoczucie i wydajność
pracy zależą w znacznym stopniu od tego, co nas otacza w miejscu
pracy. Czy więc nie nadszedł już czas, by pomyśleć o upiększeniu
tego szczególnego miejsca, jakim jest sala posiedzeń Sejmu RP? W
Polsce nie brak wspaniałych architektów i artystów plastyków, którym
można by zlecić to zadanie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu