KS. ZBIGNIEW SUCHY: - Może na początek przybliży Pan specyfikę swojej pracy.
MAREK PANTUŁA: - Od 15 lat zajmuję się społecznie osobami niepełnosprawnymi. Od dwóch lat zaś opiekuję się jako rehabilitant osobami niewidomymi z różnymi sprzężeniami chorobowymi. Również od dwóch lat prowadzę szkołę życia dla niewidomych i głucho-niewidomych przy Polskim Towarzystwie Walki z Kalectwem w Przemyślu.
- Dla przeciętnego człowieka niewidomy to człowiek z białą laską, któremu trzeba pomóc na przejściu, na ulicy. Poza tym towarzyszy temu obrazowi nasze współczucie. Tak zamyka się dla postronnych ta sfera ludzkiego cierpienia. Co Pan odkrywa w tym świecie ludzi "ciemności"?
- Przede wszystkim zachwyca mnie bogactwo ich ducha, które związane jest z ich cierpieniem. Tym bardziej to fenomenalne, bo ludzie ci pozbawieni są w osiemdziesięciu procentach możliwości odbierania bogactwa świata. Pozostaje im tylko te dwadzieścia procent. Nie oznacza to, bynajmniej, że są to osoby jakoś ograniczone psychicznie czy duchowo. Jeśli nie zamkną się w swoim cierpieniu, ale podejmą walkę z kalectwem dochodzą do wspaniałych osiągnięć. Moja rola, to właśnie pomóc tym ludziom wyjść ze świata ciemności. Czasem myślę, zwłaszcza wtedy, kiedy moja praca przynosi widoczne efekty, że jestem dla nich światłem i to bardzo cieszy, mobilizuje do tej ciężkiej pracy.
- W jaki sposób stara się Pan dokonywać tej mobilizacji ducha. Jak wyszukuje Pan tych ludzi i co jest w tej pracy najtrudniejsze?
- Inspiracja do rozwoju tych ludzi bierze się z mojej
hierarchii wartości, która w swoich fundamentach opiera się na wierze
w Boga i całym świecie wynikającej z tego faktu aksjologii. Moje
postępowanie musi odzwierciedlać wartości, które przekazuję słowem.
Wszak najpierw staram się utwierdzić tych ludzi w przekonaniu, że
ich cierpienie nie jest bezsensowne, że ma jakiś, trudny dziś do
zrozumienia, cel. Konsekwentnie do tego muszę pozostać wierny tej
zasadzie w moim codziennym życiu. Gdyby ludzie, z którymi pracuję
odkryli fałsz między słowem a życiem, mogłaby to być śmierć dla ich
wysiłków.
Jeśli uda się pokonać tę barierę niewiary w możliwość
rozwoju rozpoczyna się codzienna trudna praca, której owo przekonanie
jest motorem.
- Jak wygląda Pana i Pańskich podopiecznych zmaganie się z ciemnością?
- Zaczyna się od tzw. rehabilitacji podstawowej, która polega na uczeniu alfabetu Breilla, orientacji przestrzennej i samodzielnego przemieszczania się i podstawowych czynności dnia.
- Jak długo trwa przyswajanie tych podstawowych czynności?
- Zależy to od sprzężenia chorobowego u niewidomego. Jeśli jest to osoba niewidoma bez żadnych sprzężeń chorobowych do roku czasu jest w stanie opanować te podstawowe czynności.
- Skąd Pan wie jak to robić skoro Pan widzi?
- Pierwszym programem zrozumienia jest zdolność empatii czyli współczucia i współodczuwania stanu drugiego człowieka, w tym przypadku niewidomego. Ponad to zgłębiałem ten problem na specjalnym kursie w Bydgoskim Ośrodku Rehabilitacyjnym. Przez dwieście godzin " ociemniały", dzięki specjalnym goglom chodziłem jak niewidomy po ulicach miasta, pracowałem w kuchni. W jakiś sposób pomogło mi to jeszcze bardziej przybliżyć się do świata ludzi chorych.
- Jakie są kolejne, po tych podstawowych, kroki mające na celu przywrócenie tych ludzi światu doznań, sztuki, własnej aktywności?
- Jeśli powiedzie się ten pierwszy etap, ludzie ci
nie uciekają przed dalszymi krokami. Przeciwnie zaczynają wierzyć,
że mogą zrobić coś jeszcze i dlatego z chęcią, chociaż nie bez czasowych
załamań, podejmują dalsze wysiłki, odkrywają swoje szczególne talenty.
Przytoczę tu przykład jednego z moich podopiecznych Witka, który
po kilku latach nieobecności w kościele spontanicznie zapragnął powrócić
do bliższego kontaktu z Bogiem i nie był to jednorazowy akt. To wielkie
zwycięstwo nad buntem, pretensjami do Pana Boga.
Są też wspaniałe owoce w sferze intelektu czy talentów
artystycznych. Dla zobrazowania przytoczę parę przykładów. Niewidomy
Piotr Ziółek z Lublina założył kapelę "Drewutnia", która koncertuje
po całej Polsce. Moja najstarsza podopieczna Jadwiga, która jest
osobą niewidzącą i niesłysząca, na dodatek nie chodzi, po czternastu
latach naszej wspólnej pracy potrafiła ubrać na siebie kolorową sukienkę
i zawiązać warkoczyki z kokardkami. Rozumiem, że brzmi to dla zdrowych
ludzi banalnie, ale dla nas był to dzień wielkiego wzruszenia. Przez
tyle lat jedyną odpowiedzią było - po co? Przecież leżę, nigdzie
nie chodzę. I naraz taki wyczyn. Jakież to zwycięstwo woli i jakie
wzruszenie.
- Z tego, co się dowiaduję zamierza Pan przybliżyć ten problem mieszkańcom Przemyśla?
- Od roku czasu przygotowuję program I Ogólnopolskich Integracyjnych Spotkań Filozoficznych, które odbędą się w Przemyślu w dniach 29-30 września br., a których celem będzie konfrontacja filozofii jako nauki z filozofią jako sztuką życia z udziałem osób niepełnosprawnych.
- Czego spodziewa się Pan po tym spotkaniu?
- Udało mi się zdobyć, jako referentów i wykładowców
ludzi, którzy mimo kalectwa osiągnęli dzięki ogromnej pracy wspaniałe
sukcesy życiowe w postaci tytułów naukowych, osiągnięć na polu sztuki.
Gdyby to spotkanie wywołało rezonans społeczny i zgromadziło także
ludzi zdrowych mam nadzieję, że dokona się przynajmniej częściowa
integracja i lepsze zrozumienie świata ludzi doświadczonych cierpieniem.
Nie kryję, że bardzo mi na tym zależy. Dlatego taka tematyka Spotkań.
Inaczej uprawia się filozofię mówiąc o niej, korzystając z całej
gamy ludzkich możliwości, a inaczej przeżywa się ją i odnajduje,
gdy horyzonty świata bardzo się zawężają. O spotkanie tych dwóch
światów chodzi mi najbardziej.
Jako twórca tych spotkań mam nadzieję, że będą one kontynuowane.
Moja nadzieja opiera się na kontaktach z ludźmi, którzy w tym roku
nie mogą wziąć udziału w spotkaniu, ale zapowiedzieli swą obecność
w przyszłym roku.
Tą drogą mieszkańców Przemyśla i czytelników Niedzieli
zapraszam na wrześniowe Spotkanie, które odbędzie się w przemyskim "
Niedźwiadku".
- Dziękuję za rozmowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu