Nigdy nie zapomnę pewnego niedzielnego popołudnia w niedużym miasteczku
południowo-wschodniej Polski. Było to dziesięć, może dwanaście lat
temu. Skończyła się Msza św. połączona z uroczystością lokalnych
dożynek. Grupa dziewcząt i chłopców w regionalnych strojach, przy
siedemnastowiecznej kapliczce, upamiętniającej cudowne uzdrowienie
chłopca, robiła sobie zdjęcia. Nic w tej scenie nie było nadzwyczajnego.
Ale to miejsce... Te stroje, noszone z naturalnością i prostotą.
I spokój, tchnący z twarzy młodych ludzi, uczniów jeszcze czy już
młodych rolników - trudno stwierdzić. Nie spieszyli się, byli pogodni,
ale nie hałaśliwi. Skupieni, powściągliwi w rozmowach. Ta scena staje
mi przed oczami, gdy myślę o tak wielu ludziach, którzy utracili
tę radość i prostotę zachowania się w dniu, który poświęcony jest
Panu Bogu.
To straszliwe poczucie nudy i pustki, które wypełnia serca
wszystkich pracoholików i osób, których codzienna aktywność, nieraz
nadmierna i pozbawiona sensownego celu, daje złudzenie, że żyją pełnią
życia. I nagle przychodzi dzień, w którym zapada cisza, telefony
nie dzwonią, "sprawy" muszą czekać, znajomi rozjeżdżają się po okolicy,
bo to przecież "czas weekendu". Jak przeżyć taki dzień? Z nudów włącza
się telewizor, z nudów lub z nawyku biegnie się do supermarketu,
taszczy się do domu puszki piwa, no bo skoro nic nie ma do roboty,
to trzeba się rozerwać.
Są też takie rodziny, w których niedziela służy nadrabianiu
tygodniowych zaległości. Wszystkie piętrzące się prania, prasowania,
pucowania łazienek są wygodnym pretekstem, by ten święty dzień stał
się jeszcze jednym dniem pracy. Rzadko spotyka się domy, których
mieszkańcy świadomie przygotowują się na przyjście niedzieli. Nie
tylko starają się o ciekawszy niż zwykle obiad, o większą dbałość
stroju, o to, by mieszkanie błyszczało już w sobotni wieczór, ale
sami rozpoczynają ten dzień z umysłem wolnym od codziennych trosk.
Jeśli nawet są niewyspani, bo w sobotę jeszcze ciężko pracowali,
to wyposażeni w siły duchowe, które zdobyli na modlitwie. Pełni wewnętrznej
jasności. Bo czy może - tak naprawdę - być coś, co zakłóciłoby radość
świętowania Zmartwychwstania Pana Jezusa? Jeśli się rozumie istotę
niedzieli i dąży do lepszego, głębszego uczestniczenia w tym święcie?
To znana prawda, że nawyki zaszczepione w czasach pogardy,
okazywanej Kościołowi, ludziom wierzącym, katolickim praktykom, całej
chrześcijańskiej tradycji, która także jest stylem życia, otóż, że
nawyki te, wyniesione z półwiecza PRL, mają nadal wielką żywotność.
Wiele rodzin, dotkniętych praktycznym ateizmem, zarażonych pogańskim
rytuałem, w którym prawdziwie "świąteczną" oprawę zyskiwały komunistyczne
święta - 22 lipca, 1 maja, nie bardzo potrafi wrócić do żywej religijności
połączonej z celebrowaniem niedzieli. Nawet jeśli chodzą do kościoła,
to w istocie, w domowej tradycji, niedziela jest bardziej dniem przydeptanych
kapci, dniem telewizora niż dniem Pańskim. Na ten, żałośnie ubogi,
w rzeczywistości pogański sposób spędzania czasu w niedzielę, w którym
pójście do kościoła jest rodzajem rytuału, nakłada się dzisiejsza
propozycja ze strony świata wielkiej konsumpcji - propozycja, która
często jest silną reklamową presją - by poświęcić niedzielę atrakcjom,
które przygotowuje handel. Właściciele supermarketów stają na głowie,
by uczynić niedzielne zakupy "ekscytującą przygodą". "Cóż, Polacy
po prostu lubią robić zakupy w niedzielę" - przechwalał się, po klęsce
wniosku posłów AWS w sprawie zakazu handlu w tym dniu, przedstawiciel
sieci Makro Cash and Carry - p. Zipser. To nieprawda! Niektórzy Polacy
nie zdołali jeszcze zrzucić z ramion bagażu kulturowej, cywilizacyjnej
degradacji, jaką zafundował im PRL, jeszcze nie odnaleźli się w pełni
w duchowym bogactwie, jakie niesie kultura chrześcijańska. Wielu
nadrabia, mozolnie zszywa utraconą więź z Panem Bogiem, z Kościołem,
ze źródłem prawdziwego życia. Wielu korzysta z nauki Ojca Świętego,
wchodzi coraz mocniej i głębiej w blask cudownej niedzielnej liturgii.
Ale też wielu Polaków daje wzór godnego świętowania niedzieli.
Co do mnie, kontakt z tymi ludźmi mam przede wszystkim na
wsi. Nie spotkałam jeszcze wsi, gdzie dzień Pański nie jest prawdziwym
świętem. Mieszkańcy polskiej wsi wiedzą, co robić z czasem, by był
to dzień odpoczynku, który pozwala nawiązać łączność z Bogiem. Dlatego
cisza wiejskich domów i obejść nigdy nie jest martwa. Msza św. niedzielna,
na którą przybywa się najczęściej z samego rana, jest najważniejszym
momentem tego dnia. Późniejsze pozorne "nicnierobienie" jest często
czasem kontemplacji. Szczycę się znajomością wiejskich domów, gdzie
jest to odczuwalne. Niedzielny obiad staje się godziną prawdziwego
spotkania, także czasem oczekiwania na gości, niespodziewanych i
tym milszych sercu. PRL ze swoim hałasem, tandetą jarmarcznej rozrywki,
nigdy nie wdarł się do takich wiejskich domów-twierdz. Domy te niejednego
naprowadziły na dobrą drogę, bo nic nie przemawia do nas mocniej
niż spotkani ludzie, w których czujemy siłę i autentyzm. Wiemy, że
nie są przybłędami, ale że są "stąd", korzeniami wrośnięci w glebę
polskości.
Są też - i miałam szczęście je spotkać - miejskie rodziny,
które po niedzielnej Eucharystii swój hołd Bogu oddają, kontemplując
Boga w przyrodzie. Być może dla ludzi pokroju p. Zipsera to tylko "
rekreacja", regeneracja sił na świeżym powietrzu, ale czy ktoś, kto
nie utracił resztek wrażliwości religijnej, może powiedzieć, że nie
spotkał Boga na górskim szlaku, w ciszy jezior, w majestacie starych
lasów, w grze świateł i kolorów majowej łąki? Jedzie się na takie
wędrówki, by zrzucić z oczu i serca czad wielkiego miasta, który
przysłania nieraz wielkość Bożej miłości, by w obcowaniu z przestrzenią
dostrzec skarb swojej wolności. I jej Dawcę.
I wreszcie te, coraz liczniejsze, polskie rodziny, które
przeżywają niedzielę w kręgu katolickich wspólnot. Ich bogactwo,
ich coraz większy wzrost w Polsce lat 90. obala mit, że Polacy dali
się zwieść bożkowi konsumpcjonizmu. Niedziela w życiu katolickich
wspólnot to najróżniejsze formy spędzania czasu rodzinnie i w szerszym
gronie zarazem. Dzieci mają zabawy z rówieśnikami, rodzice wspólną
modlitwę i rozmowę. Jedyne w swoim rodzaju jest doświadczenie zorganizowanej
w ramach wspólnoty opieki nad dziećmi wtedy, gdy rodzice modlą się
albo słuchają katechezy. A w miarę jak dzieci dorastają - takim małym
cudem są modlące się razem dzieci i rodzice wielu rodzin, zaprzyjaźnionych
ze sobą i wspierających się nawzajem.
Nie dajmy sobie wydrzeć niedzieli! Blichtr epoki liberalizmu
jest taką samą sztucznością, jak prymitywne formy masowej rozrywki
i przymus niedzielnych "czynów społecznych", które miały na celu
upokorzenie i zniewolenie człowieka, którego serce skłania się, wyrywa
ku Bogu. Pogańskie, barbarzyńskie obyczaje miały zdegradować rodzinę:
celem jej istnienia miała być tylko praca, pomnażanie dóbr materialnych,
a nie wzajemne prowadzenie siebie drogą Zbawienia, wzrost duchowy
aż do świętości.
To powołanie człowieka i rodziny chrześcijańskiej możemy
odczytać dziś w polskich kościołach. Począwszy od tych najstarszych
świątyń, romańskich, gotyckich, wczesnorenesansowych, barokowych.
Ich bryła, ich rzeźba, malarstwo, łacińskie napisy na ścianach, witraże
i nagrobki są historią hołdu składanego Bogu przez Polaków - i przez
zagranicznych mistrzów rzemiosł artystycznych - i żywą historią ziemskiej
drogi ku Bogu pokoleń polskich rodów. Warto niedzielny czas poświęcić
na przygodę spotkania z tą żywą, przejmującą historią ukrytą na ścianach
naszych świątyń.
To naprawdę da nam więcej niż wizyta w najbardziej nawet
czarującym supermarkecie. Nawet w tym, który, chcąc więcej zarobić,
powitał nas bożonarodzeniową dekoracją jeszcze przed rozpoczęciem
Adwentu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu