Topniejący śnieg pryskał spod kół samochodów, które toczyły się
wolno w kierunku centrum miasta. Poza miasto nie wyjeżdżał prawie
nikt. Od czasu do czasu przemknął tylko pojedynczy samochód, jakby
przed czymś uciekał albo dokądś gnał. Wyglądało to tak, jakby wszyscy
nagle chcieli się schronić w mieście, a poza miasto wydostawali się
sami straceńcy.
Na pustym parkingu w pobliżu przystanku stał duży srebrny
samochód. O pracy silnika świadczyła jedynie delikatna strużka spalin,
wydobywająca się z rury wydechowej. Po szybach przesuwały się rytmicznie
wycieraczki, odsłaniając twarz siedzącego za kierownicą młodego mężczyzny.
W smugach włączonych reflektorów migotały płatki śniegu, które topniały
natychmiast w zetknięciu z ziemią, tworząc półprzezroczystą maź.
Śnieg gęstniał. Maska samochodu, na której mógłby swobodnie położyć
się słusznych rozmiarów człowiek, pokrywała się szybko białym puchem,
który topniejąc, ściekał cienkimi strużkami pod koła pojazdu. W światłach
reflektorów płatki goniły się nawzajem, jakby nie miały najmniejszego
zamiaru upaść na ziemię. Ciemność zapadła szybko. Miejsce popołudniowej
szarówki zajął wieczorny mrok, rozświetlany jedynie dwoma smugami
reflektorów, świecących białym światłem halogenowych żarówek. Światło
padało na stojącą po drugiej stronie Rynku kamienicę, której zniszczone
ściany nie mogły ukryć najmniejszej nawet rysy.
Do smugi światła zbliżał się stary człowiek. Szedł zgarbiony,
powłócząc długim płaszczem. Podpierał się laską trzymaną w lewej
dłoni, w prawej natomiast mocno dzierżył stare tekturowe pudełko,
przewiązane sztukowanym sznurkiem i sklejone taśmą. Szedł szybko,
jak na swoje możliwości, nie zważając zupełnie na dźwigany ciężar.
Laska szybko zmieniała położenie, zgodnie z rytmicznym ruchem ręki.
Z drugiej strony w kierunku samochodu szła młoda dziewczyna.
Na ramieniu trzymała małą damską torebkę, wiszącą na cieniutkim pasku.
Dziewczyna szła lekko na swych długich, zgrabnych nogach, zupełnie
nie zważając na gęstniejący w powietrzu śnieg i mokrą bryję leżącą
pod nogami. Te dwie tak różne postaci zbliżały się do siebie szybko.
Oddzielały je już tylko dwa snopy światła wydobywające się z reflektorów
samochodu. Starzec doszedł pierwszy do swojej smugi. Zatrzymał się
przed nią, jakby się czegoś przestraszył. Jego rytmicznie stukająca
laska umilkła nagle. Mężczyzna włożył ją pod pachę, gdyż nie chciał
postawić drogocennej dla niego paczki na mokrym śniegu, i wyciągnął
uwolnioną rękę przed siebie, dotykając delikatnie swej smugi światła.
Rozejrzał się dookoła, lecz obejście samochodu wymagało nadłożenia
zbyt długiej drogi. Starzec chwycił z powrotem laskę w dłoń i zrobił
krok do przodu. Tu zatrzymał się znowu i odwrócił się w stronę samochodu.
Przysłonił ręką oczy i spoglądał w samo źródło światła, jakby chciał
coś dostrzec. Nie wiadomo, czy przyglądał się rzadko spotykanemu
na Rynku Wieluńskim pojazdowi, czy miał nadzieję dostrzec siedzącego
za szybą kierowcę.
W tym samym czasie dziewczyna przecięła swoją smugę, nie
zatrzymując się ani na moment. Kiedy jednak znalazła się w świetle
reflektorów, zatrzymała się podobnie jak starzec, spojrzała w kierunku
samochodu i stała tak przez chwilę, cała w białym halogenowym świetle.
Wyglądała jak na scenie, a może nawet tak się czuła, gdyż najzupełniej
nie miała zamiaru ruszyć się z miejsca. Stała jak zahipnotyzowana.
Na odrapanej ścianie kamienicy po przeciwległej stronie Rynku jak
na kinowym ekranie widniały dwie nieruchome sylwetki. Jedna smukła
i prosta, druga niska, pochylona. W pewnym momencie obie sylwetki
odwróciły się do siebie i ruszyły każda w swoim kierunku. Wtedy dziewczyna
i stary człowiek dojrzeli się, lecz było już za późno. Zderzenie
było nieuniknione. Silne halogenowe światło mogło z łatwością oślepić.
Starzec wypuścił z rąk paczkę, która uchroniła go przed upadkiem,
gdyż mógł się o nią wesprzeć. Dziewczyna zachwiała się na swoich
wysokich obcasach, lecz kiedy odzyskała równowagę, schyliła się w
stronę starca i pomogła mu stanąć na obu nogach, podając laskę, która
leżała obok paczki. Ich cienie na ścianie domu stopiły się w jedną
sylwetkę. W świetle reflektorów wyglądali jak przytuleni. Dziewczyna
pomogła staremu mężczyźnie otrzepać z płaszcza mokry śnieg, podniosła
z trudem ociekające z wody tekturowe pudełko i podając je mężczyźnie,
długo z nim rozmawiała. Po chwili każda z osób poszła w swoją stronę,
opuszczając smugę światła. Silnik samochodu zawył głośno i limuzyna
wolno zatoczyła krąg, omiatając światłem swych reflektorów wszystkie
prawie budynki, łącznie z małym kościółkiem na końcu pustej przestrzeni.
Pomóż w rozwoju naszego portalu