Reklama

Wigilijna ucieczka babci Zuzy

Niedziela Ogólnopolska 1/2000

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Zuzanna prowadzi mnie do ściany obwieszonej fotografiami w jednakowych brązowych ramkach. - Widzisz - mówi cicho, wskazując na starą fotografię - tak wyglądał mój dom. Obiecałam mu, że kiedyś do niego wrócę. Może to głupie przyrzekać coś chałupie, ale tylko ona tam została. Ona jedna. I ja.

Zuzanna jest stara. Ma dorosłe wnuki i niską emeryturę. Lubi chodzić na pielgrzymki, jeździć na nartach, nosić toporne traperki i kurtkę ze spranego dżinsu. Wieczna harcerka - dąsają się przyjaciółki, choć w skrytości ducha zazdroszczą Zuzie żelaznego zdrowia i kondycji sportsmenki.
- Nikomu nie mówiłam o swoim marzeniu, żeby nie zapeszyć, ale jak z Ukrainy odeszli Sowieci, poprosiłam syna, żeby zawiózł mnie do moich Podhajców. "Mama zwariowała" - powiedział tylko. Zaczęli mi tłumaczyć, że tam bieda, brud i wszy... Wnuk zadzwonił do konsulatu we Lwowie i wytłumaczył obawy rodziny. Konsul roześmiał się i zawołał - "Przyjeżdżajcie". Wtedy zaczęła się w domu wojna. Nikt nie chciał słyszeć o świętach Bożego Narodzenia w jakiejś zapadłej dziurze, bez telewizora, ciepełka i pełnej jedzonka lodówki. Obrazili się. Na dwa dni przed Wigilią spakowałam plecak i wskoczyłam do samochodu wnuczka.
- Z babci to niezłe ziółko - śmiał się Grześ, gdy gnaliśmy ośnieżoną drogą na Wschód.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Po drogach wspomnień

Do Lwowa wszystko szło elegancko, jak mówi Zuza. Potem droga skurczyła się do rozmiarów ścieżynki, a nad głową zawisły wielkie czapy śniegu, uczepione czarnych koron drzew. Jechali i jechali przez krajobraz zbudowany z mgły i śniegu. Na szczycie góry Zuza kazała zatrzymać wóz. Wyszła i spojrzała w dół. Z kominów sterczących ponad zasypane bielą dachy unosiły się ku górze szare wstążki dymu, z zamglonej perspektywy doliny sterczały ku niebu buńczucznie wieże starego kościoła. Zuzanna próbowała znaleźć swój dom. Pamiętała, gdzie stał, na skraju Podhajców, za rzędem drzew posadzonych przez ojca, gdy wrócił szczęśliwie z wojny, którą potem ludzie nazwali pierwszą. Przy drodze powinna być kapliczka, z Matką Bożą Częstochowską w środku, pod którą chodziło się wieczorami na "Zdrowaśkę", a przed którą czapkę ściągał z głowy nawet głupek Wasyl - komunista.
Z tej wysokości nie widać było ani domu, ani kapliczki, więc zjechali powoli w dół. Zuzannie wydawało się, że koła obracają się za wolno.
Przed kościołem zobaczyli grupę ludzi okutanych w chusty i czapy z nausznikami. Młody ksiądz stał oparty o łopatę do odśnieżania. Śmiali się z czegoś głośno. Grześ zatrzymał samochód i wysiedli.
Pyzata, zaczerwieniona mrozem kobieta pokazała ich palcem. Reszta odwróciła szmaciane głowy i zamilkła zdumiona. Zuzanna popatrzyła ku górze. Znów miała kilka lat i szła z mamą do kościoła na niedzielną Sumę. Znów zadzierała głowę, by spojrzeć w oczy kamiennym aniołkom, którym z ramionek wyrastały maleńkie skrzydełka.
- Kochanieńkie, a skąd wy przyjechawszy? - zapytała pyzata kobieta.
- Z daleka - wytłumaczył Grześ.
Grupka poruszyła się raptownie.
- Znaczy się z Polski - krzyknął radośnie jakiś mężczyzna, ubrany tak grubo, że z trudem ruszał rękami.
- Z Polski, Boże jedyny, z Polski! Naprawdę? - rzucił się ku nim młody ksiądz. - Ja też z Polski, z Dąbek. Znają państwo Dąbki? Miał młodziutką niewinną twarz, rozpromienioną nagłą radością.
- Przyjechaliśmy z Wrocławia. Babcia urodziła się tutaj, w Podhajcach. Chciała odwiedzić stare kąty - wyjaśniał Grześ, przytulany przez obcych ludzi na małym placyku przed kościołem, w miejscu, którego nie ma nawet na mapie.

Reklama

Ja ciebie znam...

Przybysze z dalekich stron nie protestowali, gdy rozradowany tłum wiódł ich do najbliższego domu na poczęstunek. Po chwili cała wieś przyszła obejrzeć krajankę. Zuza nie pamiętała twarzy. To było najboleśniejsze. Starsi przyglądali się jej bacznie, a ona szukała w zmarszczkach, bruzdach, zapadniętych policzkach śladów jakiegoś podobieństwa do osób znanych z dzieciństwa.
- Większość wyjechała do Polski - tłumaczył ksiądz. - Ich miejsce zajęli ludzie z daleka, którzy tutaj, blisko granicy z ojczyzną, czują się bezpieczniej.
- Ja ciebie znam - powiedziała nagle drobna staruszka o twarzy pomarszczonej jak świąteczna śliwka. - Ty jesteś córka Macieja i Teofilki od Mazurskich. Ja tobie pokażę, gdzie twoje miejsce rodzinne.
Ruszyli wąską ścieżką, wydeptaną w białym, skrzypiącym śniegu, mijając domy, które Zuzannie nie przywodziły na pamięć żadnych wspomnień.
- Czy my się znamy, to znaczy skąd pani mnie pamięta? - pytała Zuzanna pospiesznie małą staruszkę.
- Jestem Stasia od Żuberów, chodziłyśmy razem do szkoły. I jestem na ciebie obrażona. Obiecałaś napisać, a pół wieku ani słowa od ciebie nie miałam...
Stasia z warkoczami grubości nadgarstka? Stasia, która w jasełkach zawsze grała Matkę Boską...
Zatrzymali się w szczerym polu, ograniczonym z jednej strony potężnymi drzewami, wybielonymi mrozem aż po koniuszki delikatnych gałązek.
- Tutaj - Stasia od Żuberów wskazała przed siebie palcem.
Dom stał. Pochylony z jednej strony ku ziemi, z krzywymi oknami i zmurszałym daszkiem. Malutki i kruchy jak staruszka, stęskniona czyjejś uwagi i uczucia. Zuzanna podeszła bliżej, sadząc niepewnie kroki w śniegu miękkim i ustępującym pod jej stopami. Zobaczyła na progu kobietę i młodego chłopaka, poznanego wcześniej przed kościołem.
- To pani Zofia, wdowa, i jej syn - usłyszała za plecami głos księdza. - Porządni ludzie. Mieszkają tu od lat...
- Mogę? - zapytała cicho. Kobieta wzięła ją za rękę i poprowadziła do środka.
Z pieca buchało ciepło na niewielki pokój i maleńką kuchnię. Kwadraciki okien zabielone mrozem przepuszczały niewiele światła, mlecznego w barwie, swojskiego w zapachu.
Na stole był biały obrus i stary porcelanowy serwis ze startym wzorkiem niezapominajek. U sufitu młody chłopak mocował kilka świerkowych gałęzi, obsypanych sreberkiem lamety i papierowymi łańcuchami. Pachniało makiem, miodem i świętami.
Zuzanna obeszła ten stół i gałązki świerku kilka razy, pod czujnym okiem gospodyni. Z pamięci powróciły stare meble, obrazy, jakieś sprzęty, bibeloty, głosy ludzi, dziewczęcy śmiech matki.
- Jaki on malutki, ten twój domek - dziwił się Grześ. - Opowiadałaś o pałacu, a tu wiejska chatynka pod strzechą.
Zuzanna nie chciała mu teraz tłumaczyć, że miejsca szczęśliwe rządzą się własnymi prawami czasu, przestrzeni i emocji. I że nigdy, o czym nie wiedziała do tej pory, nie pozostają w spadku przedmiotom, ale sercu. Ten domek nie był już jej, odkąd odeszły z niego ukochane osoby. Czas zrobił swoje. A jednak...
- Niech pani nie sądzi, że ja w złych intencjach - wyjaśniła Zuza gospodyni. - Proszę tylko o jedno. Niech mnie pani zaprosi na święta.
Pani Zofia uśmiechnęła się z ulgą.

Reklama

Święta na końcu świata

Im bardziej mrok zadomawiał się na horyzoncie, tym więcej ludzi przybywało w domu. Schodzili się sąsiedzi i krewni, bo zgodnie ze starym obyczajem, w jednej chacie wieczerzało kilka rodzin. Młode kobiety podawały do stołu. Dzieci grzecznym rządkiem sadowiły się na ławie. Starsi zabawiali gości rozmową, żartami, wspominkami dawnych świąt i ludzi, którzy onegdaj przy stole tym siadali.
- Stańmy pospołu i dzielmy się świętym chlebem - powiedział poważnie młody ksiądz i wziął do rąk Ewangelię. Gdy skończył czytać, ludzie ruszyli ku sobie. Niczym korowód krążono wokół stołu z wyciągniętym przed siebie opłatkiem i ukradkiem ocieraną łzą. Przytulali ją obcy i jakby już nie obcy ludzie, bo połączeni tą nocą świętą, wspólną ojczyzną i wspólnym oczekiwaniem na narodzenie Pana.
Zapachniało barszczem grzybowym, pierogami wielkości spodków od herbaty i kutią. Kutią - daniem magicznym, daniem-wspomnieniem, rzewnością samą dla Kresowiaków.
Czas biegł niespiesznie i po staroświecku, odmierzany biciem zegara z kukułką i gwarzeniem ludzi. Zuzanna opowiadała o dzieciństwie i dawnych świętach w Podhajcach. Przywoływała nazwiska i twarze z przeszłości w nadziei, że ktoś z obecnych stanie się jej towarzyszem podróży w dawny świat zaścianków, dworków, wiejskich chat z trzechsetletnią tradycją. Z czasem odnaleźli wspólne drogi, kawałek przeszłości nie całkiem martwej i niczyjej, bo ciągle zaludnionej ich wspomnieniami i tęsknotami. Gdy przed północą wędrowali ku świątyni, Zuza znała połowę wioski i śnieg skrzypiał przyjaźnie pod stopami. Pierwszy raz widziała wnuka tak gorliwie śpiewającego kolędy, skupionego, poważnego i z tym dorosłym wyrazem twarzy tak podobnego do dziadka.
- Na następny rok - szepnął jej potem konspiracyjnie do ucha - przywiozę tutaj rodziców i siostrę. Choćby siłą. Babcia jest ekstra...

Zostawcie mnie w pamięci

Pomagam Zuzannie domknąć pękate walizy. W przedpokoju piętrzy się stos tobołów.
- Nie było potrzeby użycia siły - śmieje się babcia Zuza - jeździmy do Podhajców od kilku lat. Co roku spędzamy święta z inną rodziną, żeby było sprawiedliwie. Zawsze zawożę w prezencie obraz Matki Bożej Częstochowskiej, prosząc, by odbudowali starą kapliczkę. Może w tym roku znajdę ją przed domem Zofii, dokładnie tam, gdzie postawił ją mój ojciec. Wtedy naprawdę wrócę do Podhajców. Tak jak obiecałam.

2000-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Zmarł Jacek Zieliński, współtwórca zespołu Skaldowie

2024-05-06 20:10

[ TEMATY ]

śmierć

PAP/Łukasz Gągulski

W poniedziałek zmarł Jacek Zieliński - wieloletni członek krakowskiej grupy Skaldowie - podała w mediach społecznościowych Piwnica pod Baranami. Miał 77 lat.

W wieku 77 lat zmarł polski muzyk Jacek Zieliński. Był polskim kompozytorem, trębaczem, skrzypkiem oraz członkiem zespołu Skaldowie, a prywatnie - młodszym bratem Andrzeja Zielińskiego.

CZYTAJ DALEJ

Śp. Jan Ptaszyn Wróblewski. Prawdziwy multitalent

2024-05-07 22:05

[ TEMATY ]

wspomnienie

PAP/Piotr Polak

Jeden z najważniejszych polskich muzyków jazzowych, saksofonista Jan Ptaszyn Wróblewski zmarł we wtorek w wieku 88 lat. Wiadomość przekazała rodzina za pośrednictwem mediów społecznościowych.

"Z przykrością i głębokim bólem informujemy, że Jan Ptaszyn Wróblewski zmarł dziś w Warszawie" - poinformowała we wtorek rodzina muzyka.

CZYTAJ DALEJ

Niemcy: 2,5 roku więzienia za kradzież pektorału Benedykta XVI

2024-05-08 13:02

[ TEMATY ]

Benedykt XVI

Grzegorz Gałązka

Mężczyzna, który w czerwcu ubiegłego roku ukradł krzyż pektoralny papieża Benedykta XVI z kościoła w Traunstein w Górnej Bawarii, został skazany na dwa i pół roku więzienia. Tak orzekł sąd rejonowy w Traunstein w Górnej Bawarii, podała agencja KNA. Wyrok nie jest jeszcze prawomocny.

Według sądu sprawca, 53-letni obywatel Czech, chce mieć pewność, że krzyż, który obecnie znajduje się u znajomego, zostanie zwrócony. Wcześniej milczał na temat miejsca pobytu pektorału. Jego wartość nie może być dokładnie określona, szacuje się, że wynosi co najmniej 800 euro i ma dla wiernych bardzo dużą wartość symboliczną. Benedykt XVI zapisał go w testamencie swojej rodzinnej parafii św. Oswalda. To właśnie tutaj odprawił swoją pierwszą Mszę św. jako neoprezbiter w 1951 roku.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję