Obchodzony niedawno Międzynarodowy Dzień Praw Człowieka stanowił
okazję, by przyjrzeć się, jak niektóre środowiska odnoszą się obecnie
do praw człowieka. Lewica permanentnie dokonuje w tym względzie istotnych
zmian. Jeszcze do niedawna pod pojęciem prawa człowieka rozumiano
podstawowe uprawnienia przynależne jednostce ludzkiej - tożsame z
prawami naturalnymi.
Są to więc: prawo do życia, wolności i własności. Na nich
ufundowane są: wolność sumienia i wyznania (podczas ostatniej pielgrzymki
do Indii Jan Paweł II nazwał tę wolność sercem wszystkich praw człowieka!),
swoboda wypowiedzi, prawo wyboru miejsca pobytu, przemieszczania
się, możliwość prowadzenia działalności gospodarczej, dysponowania
swoim majątkiem czy prawo do zachowania tajemnicy korespondencji.
Są to tzw. wolności obywatelskie, które każdy normalny człowiek powinien
rozumieć i akceptować.
Wraz z nimi funkcjonują także prawa polityczne. Gwarantują
one jednostce swobodny udział w życiu politycznym. Człowiek ma zatem
czynne i bierne prawo wyborcze, może w sposób nieskrępowany zrzeszać
się (partie, stowarzyszenia), wyrażać swoje poglądy i prowadzić aktywność
na szczeblu samorządu czy rządzenia państwem.
Bez wolności obywatelskich i praw politycznych życie byłoby
trudne do zniesienia (dowiodły tego doskonale obie lewicowe tyranie:
komunizm i faszyzm).
Obecnie nasza rodzima klasa polityczna, mówiąc o prawach
człowieka, ma często na myśli zupełnie inne wartości. Dobrym tego
przykładem są, jak zwykle, hałaśliwe i, jak zwykle, promowane w mediach
feministki, które artykułowały niedawno swoje roszczenia. Lekceważąc
prawo do życia ludzkiej istoty, żądały praktycznie zwiększenia dostępności
do legalnego zabijania dzieci nie narodzonych. W ich mniemaniu obecne
ograniczenia powstałe w wyniku ustawy antyaborcyjnej powodują, że "
zdrowie kobiet jest zagrożone przez podziemie aborcyjne". Trzeba
przyznać, że demagogiczna argumentacja ma coś z narzekań złodzieja,
który nie może oficjalnie kraść i zmuszony jest do zamachu na cudzą
własność, narażając się na obronną reakcję strażników porządku.
Polskie feministki narzekały przy okazji Międzynarodowego
Dnia Praw Człowieka na trudności w dostępie do środków antykoncepcyjnych.
Oczywiście, każdy wie, że środki antykoncepcyjne są w naszym kraju
dostępne, tyle że "postępowe" kobiety chcą, by były one dostępne
najlepiej za darmo. Jest jasne, że niczego tak naprawdę - oprócz
Bożej łaski - nie ma na tym świecie za darmo. Nie widać specjalnie
żadnego powodu, dla którego osoba nie podzielająca poglądów feministek
miałaby być zmuszana - przez płacenie podatków - do fundowania przez
państwo darmowych czy znacznie dotowanych środków antykoncepcyjnych
- tym bardziej poronnych. Nie mówiąc o pomyśle opłacania pracowników,
którzy mieliby te środki powszechnie rozdawać.
Feministki poruszyły również inny swój tradycyjny temat
- rzekomej dyskryminacji kobiet na rynku pracy i w działalności politycznej.
Propozycje, jakie często padają z ich ust, to zagwarantowanie w prawie
parytetów zatrudnienia czy parytetów na listach wyborczych. Dziś
kobiety mają, oczywiście, naturalną możliwość poszukiwania pracy
i przekonania do siebie pracodawcy. Są więc panie, które pełnią odpowiedzialne
funkcje w zakładach pracy i firmach, zarabiając duże pieniądze -
znacznie większe niż mężczyźni, którymi przyszło im kierować. Są
także kobiety, które same założyły własne firmy. Ale swoją pozycję
zdobyły one jakością pracy, umiejętnością czy zapobiegliwością, a
nie dzięki specjalnym przywilejom - w tym faktowi bycia kobietą.
Korzystając z parytetów zatrudnienia, ich rola społeczna - wbrew
temu, co sądzą feministki - tylko by spadła. Większą rolę pełniłby
fakt kobiecości niż umiejętności.
Podobną sytuację mamy w polityce. Kobiety, jeśli czują w
tym względzie powołanie, mogą się polityką swobodnie zajmować. I
rzeczywiście, sprawują władzę w samorządach czy w rządzie, zasiadają
w ławach parlamentu i rad gmin. Dzieje się tak, gdyż przekonały do
siebie wyborców i są po prostu dobrymi działaczkami. Zagwarantowanie
im określonych ilości miejsc w sejmie albo w samorządowych ciałach
uchwałodawczych spowodowałoby jedynie upadek rangi kobiety-posłanki
i kobiety-radnej. Znów bardziej liczyłaby się kobiecość niż jakość
pracy i zdolności.
Jasno widać, że feministki tak naprawdę nie mówią o tradycyjnych
prawach człowieka - wszczepionych przez Boga naturalnych uprawnieniach
jednostki ludzkiej. To, co propagują, to dyskryminacja a´rebours...
ignorują szacunek dla ludzkiego życia, lekceważą cudzą własność i
domagają się specjalnych przywilejów.
Pomóż w rozwoju naszego portalu