Reklama

Janowa dobroć

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Ksiądz Jan późno został kapłanem. Miał chyba około trzydziestki, kiedy wstąpił do seminarium duchownego. Niewątpliwą przeszkodą w zrealizowaniu życiowego powołania była II wojna światowa. Uczestniczył w niej jako sanitariusz, niosąc pomoc rannym, cierpiącym i konającym. Właśnie wtedy, kiedy nienawiść człowieka do człowieka osiągnęła swoje apogeum, Jan w mundurze wojskowym jeszcze bardziej pragnął zostać „Chrystusowym żołnierzem”, który będzie niósł drugiemu człowiekowi miłość.
Widząc tyle nienawiści, bólu, tragedii, nieszczęść i upodlenia, pomyślał: „Kiedy tylko skończy się wojna, wstąpię do seminarium”. Po wyzwoleniu Ojczyzny, czym prędzej pospieszył do rodzinnej wsi, aby prosić o błogosławieństwo rodziców na tę drogę służby Bogu. Niestety, wieś została spacyfikowana i nikt się prawie nie uratował. Z zagrody, gdzie się urodził, spędził dzieciństwo i lata szkolne, pozostały tylko gruzy. Mieszkańcy tej wsi zostali wywiezieni do lasu i tam przez hitlerowców rozstrzelani. Wśród nich rodzice i siostra Jana. Stanął na zgliszczach, głośno zaszlochał i padł na kolana, prosząc: „Boże, nie opuszczaj!”. Jadąc do seminarium, miał pewność w sercu, że jedyną jego drogą w życiu jest bezpośrednia służba Chrystusowi w kapłaństwie. Tak bardzo chciał pomagać ludziom sponiewieranym przez okropności wojny, egoizm tych, którzy chcieli być „panami świata”. Jan wiedział też, że księży - „polskich klechów” - wyjątkowo brutalnie traktował najeźdźca. Tylu ich zginęło, tylu zostało kalekami... Chciał zastąpić tych, których Bóg powołał do siebie po bolesnych doświadczeniach. Jakże wtedy właśnie, podczas okupacji niemieckiej, los kapłanów był podobny do Drogi Krzyżowej naszego Zbawiciela.
Jan był zdolnym studentem i alumnem poznańskiego seminarium. Nie tylko nie miał kłopotów ze zdobywaniem wiedzy filozoficznej i teologicznej, ale umiejętnie formował również swoją osobowość przyszłego duszpasterza. Zadanie miał o tyle ułatwione, bo pochodził z rodziny szczególnie religijnej, żyjącej w bardzo skromnych warunkach, ale umiejącej scalać się w trudnych chwilach.
Miał wielką cześć do Maryi. Każdy wolny czas poświęcał modlitwie do Matki Najświętszej i lekturze książek o Niej. Ten maryjny kult nacechował całe kapłaństwo Jana, a jego maryjną, czyli matczyną dobroć, odczuwali wszyscy, którzy kiedykolwiek się z nim zetknęli.
Już jako alumn działał w różnych akcjach charytatywnych. Adresy najbiedniejszych zdobywał od księży proboszczów. Z jego twarzy emanowały stale życzliwość, serdeczność i jakby zażenowany uśmiech. Bezpośredni sposób bycia otwierał drogę nawet do ludzi dalekich od wiary, zimnych i zamkniętych w sobie. Jan był przez dwa lata opiekunem pewnego beznogiego mężczyzny, który po stracie najbliższych w czasie wojny nie chciał nikogo do siebie wpuścić. Wskutek serdecznej troski kleryka Jana nie tylko na jego dotąd pochmurnej twarzy pojawił się uśmiech nadziei i wdzięczności, ale nawet zapragnął przed swoją śmiercią pojednać się z Bogiem. Uczynił to człowiek ciężko doświadczony przez życie, który już dawno stał się niewierzący. Wojna jeszcze bardziej odepchnęła go od Bożej sprawiedliwości i miłości. Wołał wraz z innymi: „Gdzie jest Bóg, skoro tyle cierpień wśród ludzi?!”.
Ksiądz Jan jako motto swego kapłaństwa obrał słowa zaczerpnięte z Pawłowego listu: „Miłość cierpliwa jest” (1 Kor 13,4).
Miał głębokie przekonanie, że najdalej zajdzie w duszpasterstwie cierpliwością. Po święceniach kapłańskich z woli przełożonych znalazł się na Pomorzu Zachodnim. Trwała akcja osiedlania tych ziem, po wiekach odzyskanych. Ludzie przybywali zewsząd, początkowo niepewnie. Starsi najpierw pytali, „czy my tam chociaż swojego księdza będziemy mieli?”.
Ksiądz Jan został wysłany do założenia parafii na Prawobrzeżu Szczecina. Świątynia poewangelicka była zniszczona, trzeba było ją remontować. Ochoty mu nie brakowało. Również przybywającym parafianom, ludziom, którzy tu mieli pozostać na zawsze.
„Proszę księdza, czy aby Niemcy nas stąd nie wygonią? Niech ksiądz odprawi Mszę św. za duszę poległego mojego męża. Umiera nam babcia, może przyszedłby ksiądz z Panem Jezusem? To kawał drogi, ja księdza poprowadzę. Nie umiem czytać, do szkół nie chodziłem, może ksiądz odczyta te papiery, co mi dali w Urzędzie Repatriacyjnym...” - nie narzekał ksiądz Jan na brak roboty, a że nikogo nie odprawił z niczym, zdobywał sobie coraz większe zaufanie.
Stał się w tym ciężkim powojennym okresie wszystkim dla wszystkich. W czasie swojej pierwszej wizyty duszpasterskiej mógł poznać bliżej swoich wiernych, dłużej porozmawiać. Tam, gdzie widział, że panuje bieda i jest dużo dzieci, zostawiał pieniądze zebrane u bogatszych. Brał ofiary od tych, którym się lepiej powodziło. Ksiądz Jan w zasadzie nigdy nie przywiązywał się do rzeczy: od jednych brał, aby przekazać innym, potrzebującym takiej pomocy. Dla niego najważniejszy był człowiek, podmiot, którego należało tak kształtować, aby był coraz lepszym. W każdym widział Chrystusa. Dopiero po ukończeniu studiów na KUL-u przez Tadka, najzdolniejszego z wielodzietnej, biednej rodziny, okazało się, że przez pięć lat pomagał mu finansowo oraz wspierał serdecznymi listami. Jego pomoc była dyskretna, wypływająca z serca, do nikogo nie miał uprzedzeń.
Nie znosił nie tylko picia alkoholu pod jakąkolwiek postacią, ale również palenia papierosów. Inni kapłani szanowali jego wolę i nie palili na plebanii ks. Jana. Uważał, że duszpasterz ma być wzorem dla innych, zwłaszcza dla młodzieży pod każdym względem, głównie ma być wolnym od trucizn niszczących ciało i duszę.
W parafii graniczącej z wiecznie zieloną Puszczą Bukową chętnie gościł młodzieżowe grupy z kapelanem akademickim, udające się na wypoczynek połączony z rozważaniami religijnymi. Na plebanii czekała aromatyczna herbata z ciasteczkami domowego wypieku.
Nie brakowało takich, którzy Janową dobroć chcieli wykorzystać do swoich celów, choćby różni wyrwigrosze pod pozorem prośby o pieniądze na chleb czy bilet kolejowy niejednokrotnie nabierali dobrego proboszcza. Gdy mu na to nieraz parafianie zwracali uwagę, że ci rzekomo biedni, to najordynarniejsi pijacy, on spokojnie odpowiadał: „Pan Bóg ich oceni najsprawiedliwiej, ja jako kapłan nie mogłem odmówić pieniędzy na chleb”. Umiał słuchać jak rzadko kto. Zdawał sobie sprawę, że tylu cierpi na brak życzliwego słowa, że tylu w tłumie samotnych... Nigdy też swego kapłańskiego mieszkania na piętrze nie zamykał przed nikim. Najczęściej po nabożeństwie wieczornym widziało się księdza Jana spacerującego wokół świątyni z osobą, która miała takie czy inne problemy do rozwiązania. Wiedział, że szereg młodych małżeństw rozbija styl wygodnictwa i liberalizmu narzucony przez obecne czasy, że tak mało w nich altruistycznej miłości według Pawłowej definicji, że tyle zbytecznej troski o dobra doczesne, które zamiast łączyć rozdzielają ludzi. Nikogo nie potępiał, bo w każdym widział dziecko Boże. W homiliach wskazywał, że największymi wadami współczesnych ludzi są niecierpliwość i egoizm. Widział moc modlitwy w rozwiązywaniu wszystkich ludzkich problemów. Nikt nie wie, ilu ludziom dopomógł w odnalezieniu siebie, swego miejsca w rodzinie i w społeczeństwie. Nikt nie wie, ilu ludziom podał rękę, ratując często znad przepaści. Nikt nie wie... A przecież każdego traktował jak swego brata. Dzwonił, prosił, pisał listy, jeździł osobiście, radził się innych, a najczęściej tuż po zakończeniu dnia klęczał z różańcem w ręku. Z dala witał każdego słowami chrześcijańskiego pozdrowienia: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!”. Jego bezpośredniość, szczerość, prostota i skromność sprawiły, że stał się współczesnym zachodniopomorskim Janem Vianneyem, kapłanem wzorem dla młodych i przyjacielem wszystkich oczekujących, wątpiących i błądzących.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2012-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Mazowieckie: Pożar w domu sióstr zakonnych w Legionowie

2024-09-12 13:28

[ TEMATY ]

pożar

Karol Porwich/Niedziela

W Legionowie, przy ulicy Sowińskiego doszło do pożaru dachu domu sióstr zakonnych - w budynku należącym do Zgromadzenia Sióstr Misjonarek św. Rodziny. Strażacy zlokalizowali już pożar, trwa jego dogaszanie. Nikomu nic się nie stało.

Mł. bryg. Tomasz Suracki z legionowskiej straży pożarnej przekazał, że zgłoszenie o pożarze przyszło o godzinie 11.30. "Po przyjeździe strażacy zastali pożar w przestrzeni dachowej. Nie było widać płomieni, jednak z otworów wentylacyjnych wydobywał się dym. Mieliśmy do czynienia z pożarem ukrytym" - wyjaśnił.
CZYTAJ DALEJ

Reguły języka katolika. Ortografia słownictwa religijnego

2024-09-11 21:37

[ TEMATY ]

język polski

Andrzej Sosnowski

Adobe Stock

Język religijny to ważna część polskiego dziedzictwa kulturowego. Choć jest obecny w codziennym życiu wierzących, wielu z nas ma trudności z poprawnym zapisem terminów związanych z chrześcijaństwem. Pisownia słownictwa religijnego opiera się na kilku prostych zasadach, które warto znać, by unikać błędów. Jednym z kluczowych elementów jest stosowanie wielkich i małych liter. Norma jest stosunkowo prosta: co do zasady wielką literą piszemy to, co odnosi się bezpośrednio do Boga, osoby Jezusa Chrystusa lub innych świętych postaci. O szczegółach i wyjątkach chrześcijańskiej lingwistyki poniżej.

Słownictwo religijne obejmuje sferę sacrum. Nic więc dziwnego, że wielokrotnie użytkownicy języka, by wyrazić szacunek dla wartości duchowych, które stoją za religijnymi terminami czy nazwami, stosują wielkie litery. Często są to jednak nieuzasadnione zachowania. Normy stosowania określonych form reguluje bowiem państwowa instytucja – Rada Języka Polskiego. To kolegialne ciało złożone z wybitnych polskich językoznawców, którzy ujednolicili pisownię słownictwa religijnego. Za pożądane uznali ograniczenie użycia wielkiej litery, jednak z zachowaniem możliwości jej zastosowania ze względów grzecznościowych, emocjonalnych lub dla podkreślenia szczególnej ważności. Eksperci w dziedzinie normy ortograficznej konsultowali swoje propozycje rozstrzygnięć z Radą Naukową Konferencji Episkopatu Polski oraz z Komisją ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów Episkopatu Polski.
CZYTAJ DALEJ

Rozważania na niedzielę: Kim są kobiety w dżinsowych ubraniach?

2024-09-12 21:33

[ TEMATY ]

rozważania

ks. Marek Studenski

Mat.prasowy

Czy kiedykolwiek poczułeś, że życie podsuwa ci znaki, ale nie wiesz, jak je odczytać? Preludium dzisiejszego odcinka jest film „Znaki” z Melem Gibsonem, w którym duchowny Graham po tragicznej śmierci żony odkrywa dziwne formacje na polach kukurydzy. Te wydarzenia prowadzą go do ponownego przemyślenia swojej wiary i sensu życia.

Posłuchasz o słudze Pańskim z Księgi Izajasza, który pomimo bólu nie traci nadziei, oraz o Wiktorze Franklu, który pokazuje, jak odnalezienie sensu może być kluczem do przetrwania. Odkryjesz niezwykłą historię siostry Weroniki, byłej narkomanki, która odmieniła losy całego zakonu, a na koniec poznasz legendę o rabinie Izaaku z Krakowa, który szukał skarbu... i odnalazł go bliżej, niż się spodziewał.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję