Urodził się w 1927 r. w Hrubieszowie. Rodzina ojca pochodziła z Lubelszczyzny, rodzina matki to rodowici kielczanie, ale babcia pochodziła z Mińska Litewskiego, które leżało w dawnym Wielkim Księstwie i przed I wojną światową mieszkało w nim 40 proc. Polaków, jak przystało na miasto w granicach Rzeczpospolitej. Dziadek jako niepokorny student, któremu nie podobał się carat i zabory, został zmuszony do wyjazdu na Wschód w głąb Rosji. Dziadkowie poznali się w Kursku. Matka Andrzeja urodziła się w Petersburgu. Dziadek ojca matki był urzędnikiem w banku, a dziadek ojca lekarzem - dyrektorem szpitala miejskiego w Kielcach, przed i w czasie I wojny światowej.
Patriotyczne korzenie
Reklama
Matka wychowywała się w Mińsku, ojciec urodzony w Lublinie dorastał w Kielcach. Patriotyzm „wyssał z mlekiem matki”, jesienią 1918 r. z maturalnej klasy uciekł do wojska. Rodziła się nowa Polska. W I Pułku Szwoleżerów walczył do lipca 1920 r. kiedy to został ciężko ranny w bitwie pod Brodami, walcząc z kawalerią Budionnego. Wydawało się, że już nigdy nie będzie chodził, ale rekonwalescencja przebiegła pomyślnie. Matka urodziła się w tym samym roku co ojciec, w 1900, byli rówieśnikami. Mając 19 lat zgłosiła się do Polskiego Wywiadu Dywersji Pozafrontowej. Swoją postawą „zarobiła” na Krzyż Niepodległości z Mieczami i Krzyż Walecznych. - W takiej rodzinie się urodziłem. Ojciec w wolnej Polsce ukończył budownictwo wodne na Politechnice Warszawskiej, matka polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. W Warszawie się poznali i pobrali - wspomina. Ojciec został urzędnikiem państwowym w administracji rolnej jako specjalista od melioracji i ochrony przeciwpowodziowej. Pracował kolejno w urzędach wojewódzkich w Kielcach, Poznaniu, Warszawie i Lublinie. Co parę lat z rodzina przenosiła się z miejsca na miejsce.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
W szeregach AK
Reklama
Częste zmiany miejsca pracy ojca powodowały, że Andrzej musiał zmieniać szkoły i kolegów. Uczęszczał do szkoły powszechnej w Poznaniu, potem była szkoła w Warszawie, a na koniec w Lublinie. Najlepiej wspomina szkołę w Poznaniu. Były oddzielne klasy dla chłopców, i dziewczynek, nie było obowiązkowych pantofli. - Poznaniacy potrafili dokładnie wycierać obuwie na wielkich kratach i wycieraczkach - śmieje się. Nie było szatni, tylko wieszaki przy wejściu do klasy. I obowiązkowo - co za radość dla chłopców - każda przerwa to gry i zabawy na boisku.
Wojna zastała ich w Lublinie. Matka była jedną z trzech tysięcy ofiar niemieckiego bombardowania 9 września 1939 r. Po tym nalocie odbyło się blisko dwa tysiące pochówków na cmentarzach katolickich i blisko tysiąc na żydowskim. Był to przedsmak gehenny, którą Niemcy zgotowali Polakom i Żydom. Szybko do miasta wkroczyli okupanci. Z niezwykłą energią zaczęli wyszukiwać polskich patriotów. Wkrótce wykazali „zainteresowanie” osobą ojca Andrzeja, więc na przedwiośniu 1940 r. roku wyjechali do krewnych na Kielecczyznę. Tu mieszkali do lata 1944 r. Nie przerwał nauki. W tajnym nauczaniu ukończył 4 klasy gimnazjum. Aż trudno uwierzyć, ilu młodych ludzi, mimo zakazu, niepewnych o swoją przyszłość kształciło się, wierząc, że kiedyś Polska będzie wolna, a ich wiedza przysłuży się Ojczyźnie. - Tato już w Lublinie wstąpił do konspiracji. Nie mógł stać obojętnie i patrzeć na panoszących się Niemców, zresztą tradycje rodzinne zobowiązują - wspomina. W 1942 r. zatrudnił się w urzędzie gospodarki wodnej. Najpierw pracował w Sandomierzu potem w Busku. Nikt nie podejrzewał urzędnika, że ten jest członkiem konspiracji - członkiem komendy obwodu AK i jednocześnie przedstawicielem komendy obwodu w powiatowej delegaturze rządu. Andrzej kontakt z konspiracją miał poprzez tajne nauczanie. Starsi koledzy z podziemia w tajemnicy przed nauczycielami przynosili na spotkania pistolety i granaty. Młodzieńcza fantazja. Każdy chciał zostać partyzantem, bohaterem. W tajemnicy przed pedagogami uczyli młodszych kolegów jak obchodzić się z bronią. Te młodzieńcze kontakty z czasem się pogłębiały i już pod kontrolą ojca od lutego 1944 r. został żołnierzem Armii Krajowej. Działał w siatce konspiracyjnej, trwało to do lipca 1944 r. Kiedy wojska sowieckie zdobyły przyczółek sandomierski, znaleźli się z ojcem po sowieckiej linii frontu. Kontakty konspiracyjne urwały się. Był świadkiem walk sowiecko-niemieckich i zniszczeń w czasie niemieckiego przeciwnatarcia sierpień-wrzesień 1944 r. Przedostał się przez Wisłę do Lublina i tam ukończył I klasę Liceum Humanistycznego im. S Staszica. Następnie w roku szkolnym 1945-46 ukończył II klasę liceum humanistycznego i zdał maturę w Liceum Biskupim im. Stanisława Kostki w Kielcach.
Pokolenie Kolumbów
Reklama
„Biskupiak” - to była szkoła! Do dziś pamięta swoich rówieśników i wychowawców, z którymi zgłębiał tajniki wiedzy. Wspomnienia powracają szczególnie wtedy, gdy uczestniczy w patriotycznych uroczystościach organizowanych w obecnym Zespole Szkół Katolickich im. św. Stanisława Kostki. Przed oczami przebiegają mu wspomnienia, twarze i postaci tych, którzy już odeszli, a którym tak wiele zawdzięcza. W szkole średniej nie było wielu uczniów. Szczególnie roczniki z lat 20. zostały mocno „przetrzebione” przez wojnę. - W mojej klasie licealnej w Lublinie było nas ośmiu, a w Kielcach, w „Biskupiaku” trzynastu. Andrzej chodził do szczególnej klasy - klasy, w której uczniowie mimo młodego wieku mieli bardzo bogate życiorysy. Kolegami Andrzeja byli: Zbyszek Sołtysiak - młodszy brat „Barabasza” i żołnierz jego oddziału, Mundek Polak - więzień Oświęcimia potem Buchenwaldu, Tadeusz Cedro - konny zwiadowca z Brygady Świętokrzyskiej NSZ, Wiktor Zielonko z Szarych Szeregów, żołnierz Hedy „Szarego”. Do klasy Andrzeja uczęszczał także Zygmunt Szczepaniak, starszy brat katowanego i rozstrzelanego przez Niemców na kieleckim Stadionie Wojtka Szczepaniaka. Pamięta jeden dzień, kiedy Zygmunt spóźnił się do szkoły. Nawet nie spóźnił, tylko po prostu przyszedł na jedną z ostatnich lekcji. Wszedł do klasy podczas trwania zajęć. Nauczyciel zapytał go: dlaczego się spóźniłeś? „Odkopywałem brata” - padła odpowiedź. Nastąpiła chwila ciszy. Uczniowie popatrzyli po sobie. „Siadaj” - powiedział nauczyciel i lekcja potoczyła się dalej. Akowcem był też Stach Jasiński z Siekierna, przeszkolony w oddziale „Ponurego”, w Szarych Szeregach był też Marczewski i Bolek Rutczyński ze znanej kieleckiej rodziny.
Prowadzona prze Kościół szkoła uczyła wiary i patriotyzmu. Na jednym z organizowanych przez dyrekcję spotkaniach był kard. August Hlond. Uczyło wielu wybitnych pedagogów, ot choćby dyrektor placówki Stanisław Dobrzycki, wspaniały matematyk, czy ks. Szafrański, który uczył propedeutyki i filozofii. Niedługo szkoła należała do władz kościelnych. Szybko ją upaństwowiono, dając jej za patrona ks. Piotra Ściegiennego.
Pamięć o zbrodniach
Reklama
W latach 1946-50 Andrzej ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Ojciec, który podjął pracę w Urzędzie Wojewódzkim, przeniesiony został do Warszawy, gdzie po pewnym czasie przeszedł do Instytutu Badawczo-Rozwojowego przy Ministerstwie Rolnictwa. Pracował tam do śmierci w 1964.
Andrzej po otrzymaniu dyplomu, w latach 1951-55 pracował w Kielcach w spółdzielczości pracy. W 1955 r., gdy nastąpiły zmiany polityczne, rozpoczął aplikację w Sądzie Powiatowym w Kielcach. Po jej ukończeniu został asesorem sądowym, potem sędzią i orzekał w sądach powiatowych w Kozienicach, Chmielniku i Busku. Od końca 1958 r. w Sądzie Powiatowym w Kielcach. W lutym 1967 r., kiedy reaktywowano rozwiązane przez Bermana 17 lat wcześniej Okręgowe Komisje Badania Zbrodni Hitlerowskich, zgłosił się na ochotnika do komisji kieleckiej. Przepracował w niej szmat czasu, aż do kwietnia 1997 r. najpierw jako szef sekcji śledczej, następnie jako dyrektor. W 1991 r. komisję przemianowano na Okręgową Komisję Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu. Tym samym rozszerzając jej właściwość, także na zbrodnie sowieckie, ukraińskie i rodzimych komunistów.
W 1997 odszedł w stan spoczynku jako sędzia wojewódzki. Pozostając nadal, jako działacz społeczny, członkiem OKBZPNP. 12 lat temu w wyniku politycznych sporów związanych z wprowadzeniem w życie ustawy o IPN komisje okręgowe praktycznie przestały istnieć. Pan Andrzej zatrudniony został do pilnowania lokalu i ogromnego zbioru dokumentów. Po wejściu w życie ustawy o IPN lokal z wyposażeniem i zbiory przejęła delegatura oddziału IPN w Krakowie. Znalazł w niej zatrudnienie na część etatu jako główny specjalista. Zajmuje się głównie badaniem okresu II wojny światowej i okupacją niemiecką.
Opowiadał prawdziwą historię
Historia z przygodą przewodnika rozpoczęła się w 1958 r. W tym czasie ukazały się obowiązujące przepisy o ruchu przewodnickim. PTTK zyskało monopol w ruchu turystycznym. Dla pana Andrzeja, zakochanego w historii, bycie przewodnikiem stało się pasją. Potrafił godzinami opowiadać o historii Polski i regionu świętokrzyskiego. Często wbrew przepisom i obowiązującym wytycznym opowiadał historie nieznane z podręczników szkolnych. Centrala dając dyrektywy, zwracała szczególna uwagę na przedstawianie Kościoła katolickiego w jak najgorszym świetle. Według wskazówek PTTK, przewodnicy mieli z wycieczkami unikać kościołów, zabytków sakralnych, a jeśli już do nich trafili, mieli opowiadać o ucisku chłopów przez rozpasanych panów, którzy gnębiąc lud pracujący na wsi, wyciskali z nich pieniądze, aby budować kościoły. Nie wolno było zorganizować wycieczki do Częstochowy - bo i po co? Dlatego przewodnicy organizowali wyjazdy do… Olsztyna pod Częstochową, aby zwiedzić ruiny zamku, skąd było już blisko do klasztoru na Jasnej Górze.
Absurdy PRL-u
Wspomina milenijny rok 1966, kiedy Kościół katolicki organizował w całej Polsce uroczystości milenijne. Komuniści zorganizowali swoje obchody, utrudniając Kościołowi gdzie tylko mogli. Zachęcali ludzi, by nie uczestniczyli w kościelnych pielgrzymkach, procesjach, Mszach św. i zgromadzeniach, proponując swoje świeckie obchody. Kiedy po sensacyjnych odkryciach archeologicznych w Wiślicy okazało się, że chrześcijaństwo dotarło tu najwcześniej na ziemiach polskich, przedstawiciele Kościoła zorganizowali w Wiślicy uroczystości. Aby przeszkodzić temu wydarzeniu, pod pretekstem remontu komuniści rozebrali most na Nidzie. Milenijne świętowanie jednak się odbyło, gromadząc rzesze wiernych. Podobnie było w Sandomierzu. Aby zakłócić uroczystości odbywające się na sandomierskim wzgórzu, władze PRL-u zadecydowały o przeprowadzeniu w tym dniu manewrów wojskowych - przeprawy przez Wisłę. Komuniści mieli nadzieję, że to widowisko odciągnie ludzi, a ryk silników i megafonów zagłuszy Mszę św. i homilię głoszoną przez kard. Stefana Wyszyńskiego. Okazało się, że głos Kardynała lepiej się rozchodził z góry, zagłuszając spikera wojskowego opowiadającego o przebiegu desantu. Padła komenda, aby w związku z tym odciąć prąd. Na niewiele się to zdało. Kard. Wyszyński woził ze sobą generator prądotwórczy. Homilię prymasa Polski nadal było słychać. Spiker wojskowy zamilkł.
Badacz zbrodni przeciw Kościołowi
Z uwagi na pełnione funkcje w sądownictwie, nie mógł oficjalnie działać na rzecz Kościoła. Ale nigdy nie sprzeniewierzył się swojej wierze i nigdy się jej nie wstydził. Gdy dawnej księża przychodzili do nich po kolędzie, wchodzili do domu niejako uprzedzeni, wszak to dom sędziego. Nieufność szybko się rozpływała, gdy kapłani zobaczyli krzyż, obrazy ze Świętą Rodziną i ryngraf z Matką Bolesną nad tapczanem oraz gdy usłyszeli pytanie: - Czy ksiądz prałat zechce zostać u nas na kolacji? Wiele godzin i dni poświęcił na badanie zbrodni przeciwko Kościołowi. Niemieccy okupanci w bestialski sposób obchodzili się z kapłanami. - Na Pomorzu, wcielonym do Rzeszy Niemieckiej, kapłani byli mordowani systematycznie i planowo. Wywożono ich do obozów pracy, gdzie byli mordowani. W Generalnej Guberni było trochę lżej. Na Kresach Wschodnich polscy księża byli wyłapywani przez Niemców oraz Litwinów. Ile cierpień zadali polskiemu Kościołowi najeźdźcy ci z Zachodu, jak i ze Wschodu trudno zmierzyć i ocenić, nadal odkrywane są dokumenty tych zbrodni - mówi.
Dziś pana Andrzeja często można spotkać na patriotycznych uroczystościach. Obowiązkowo w Antoniowie i Radkowie. Opowiada przybyłym o prawdziwej historii Polski, o żołnierzach wyklętych, o ludziach którzy oddali krew za Polskę, walcząc i z Niemcami, i z Sowietami. Nie ustaje w walce o prawdę dla przyszłych pokoleń, ponieważ wie, że w dzisiejszym świecie jest wiele środowisk, które chciałyby ją przemilczeć lub zakłamać.
W następnym numerze sylwetka śp. kpt. Jana Chrabąszcza (1906-42), pochodzącego z parafii Imielno