Z Magdaleną Stachowską rozmawia Katarzyna Jaskólska Katarzyna Jaskólska (dziś Krawcewicz):
- „Rondo” to dość intrygująca nazwa dla fundacji.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Magdalena Stachowska: - Wszystko zaczęło się od żartu: „Co Pan Bóg robi na rondzie? Nawraca”. W naszym życiu jest tak, że często nie wiemy, czy skręcić w lewo, czy zawrócić, albo stoimy na wysepce tak długo, aż podejmiemy decyzję. To mogą być różne sprawy – wybór studiów, ciężka sytuacja w domu, w pracy, potrzeba zmiany, rozeznania powołania. Znajdujemy się na rondzie i rozwiązujemy to z Bożą pomocą. Stąd wzięła się Chrześcijańska Fundacja Rozwoju Osobistego RONDO. W grupie kilku osób mieliśmy różne pragnienia w sercach, żeby robić coś dla Pana Boga. Początkowo były to głównie osoby z Fraterni franciszkańskiej przy kościele ojców franciszkanów w Zielonej Górze, ale z czasem dołączyły osoby z innych kościelnych wspólnot czy kręgów. Tak powstała fundacja, która oficjalnie istnieje od listopada ubiegłego roku, choć działania podejmowaliśmy jeszcze przed uzyskaniem osobowości prawnej. RONDO to też skrót od „Rozwój Osobisty Na Drodze Oczyszczenia”. Bo rozwijać się może każdy, ale bez oczyszczenia, przebaczenia, uzdrowienia za daleko nie damy rady dojść.
- Nie da się ukryć, że rozwój osobisty jest dziś na topie.
Reklama
- Uważamy, że każdy powinien się rozwijać, że to jest nasze podstawowe powołanie. Powinniśmy odkrywać, kim jesteśmy, jaka jest nasza misja, cel, rozwijać nasze talenty i to wszystko, co Pan Bóg w nas złożył. Cały czas pamiętając, że wjeżdżając na rondo musimy ustąpić pierwszeństwa Panu Bogu, to On jest tu najważniejszy. Teraz wszędzie jest pełno haseł, że trzeba się rozwijać, że wszystko możesz, że marzenia są od tego, żeby je spełniać. A my zaczęliśmy się zastanawiać, czy faktycznie wszystkich to dotyczy. Na naszej drodze natknęliśmy się na osoby bezdomne. One nie mają szansy ani podstaw do tego, żeby ich marzenia się spełniały. Nie mają gdzie mieszkać, nie mają co zjeść – więc o jakich wielkich planach i marzeniach możemy mówić w ich sytuacji? Piramida potrzeb Maslowa wyraźnie pokazuje, że jeśli podstawowe potrzeby nie zostaną zaspokojone (dach nad głową, odzież, wyżywienie, poczucie bezpieczeństwa, przynależności), to o żadnym rozwoju osobistym nie ma sensu nawet rozmawiać. Dla nich to zbyt wielka abstrakcja. Kiedy ktoś jest głodny, nie będzie się zastanawiał, jakie ma pasje i jak je rozwijać. Myśli o tym, jak przetrwać, jak zdobyć coś do zjedzenia albo w co ubrać swoje dziecko. Dlatego jako fundacja najpierw chcemy zaspokajać podstawowe potrzeby, żeby później móc tym ludziom powiedzieć i o Panu Bogu, i o innych sprawach. Łatwo jest powiedzieć bezdomnemu na ulicy „Bóg cię kocha”, ale to nic nie zmieni, jeśli zostawimy go w śmietniku, nie damy nic do jedzenia.
- Dlatego postanowiliście poprowadzić w Zielonej Górze dom dla bezdomnych.
Reklama
- Tak, działa już od roku. Osób bezdomnych i potrzebujących pomocy nie brakuje. To niekoniecznie ludzie, którzy żyją na ulicy latami. To czasami maltretowane kobiety, które nie mają dokąd pójść, to czasami ludzie, którym nagle zawalił się świat i stracili grunt pod nogami. Jako fundacja wynajmujemy dom przy ul. Malczewskiego. Pod koniec ubiegłego roku dostaliśmy zgodę wojewody i wpisano nas do rejestru placówek zapewniających miejsca noclegowe pod pozycją 37. W domu znajduje się 12 pokoi, 8 łazienek, kuchnia, spiżarnia, pralnia. Jest też ogród. Jesteśmy w stanie pomieścić tam 20 osób. Przyjmujemy różnych ludzi, także matki z dziećmi. Są też osoby, których stan zdrowia jest zbyt zły, żeby mogły iść do noclegowni, a zbyt dobry, żeby trafiły do DPS-u, jesteśmy więc też miejscem pośrednim, jedynym takim w Zielonej Górze. Mówi się, że lepiej dać człowiekowi wędkę niż rybę. My dajemy najpierw rybę, żeby człowiek miał siłę chwycić wędkę, a potem idziemy z nim na połów i pokazujemy, jak to robić. Dostają więc nocleg, jedzenie, ubranie i pomoc adekwatną do ich potrzeb i oczekiwań. - To spore przedsięwzięcie. - to prawda, jednak potrzeby są bardzo duże, dlatego docelowo myślimy już o drugim domu. Ten, który obecnie prowadzimy, służy usamodzielnianiu. Jego mieszkańcy muszą podporządkować się określonym zasadom i chcieć poprawić swoją sytuację, np. obowiązuje całkowity zakaz picia alkoholu. Pomagamy im w wypełnianiu różnych dokumentów, pisaniu podań i szukaniu pracy. Biurokracja jest dla nich bardzo często czymś przytłaczającym, nie potrafią się w tym odnaleźć. Pomagamy przejść przez sprawy związane z długami, z ustaleniem praw opieki nad dzieckiem albo ze zdrowiem. Ale też uczymy ich samodzielnego życia, żeby w przyszłości mogli wynająć sobie własny pokój czy mieszkanie i zająć się sobą. Na przykład każdy z nich dostaje od nas produkty żywnościowe, z których sam musi sobie przygotowywać posiłki. Oczywiście mieszkańcy mogą dzielić się obowiązkami i gotować na zmianę, ale nikt nie może oczekiwać, że ktoś będzie to zawsze za niego robił. Są ustalane dyżury, jeśli chodzi o sprzątanie, jest regulamin i np. cisza nocna czy godzina powrotu do domu. Ci ludzie uczą się żyć od nowa. Dla niektórych nauka obsługi pralki, czy gospodarowania jedzeniem jest ogromną lekcją. Każdy z mieszkańców ma swoją historię, więc nie robimy czegoś takiego, że każemy stanąć na nogi w określonym czasie. Jednemu wystarczy miesiąc, drugi będzie potrzebował roku. Chodzi nam o to, żeby w ogóle były postępy, żeby ci ludzi pokazali, że chcą zmienić swoje życie – i my im w tym pomożemy. Ale widzimy też, że są ludzie, którzy raczej się już nie pozbierają, ze względu na wiek, na chorobę, na bagaż doświadczeń. Dla nich chcielibyśmy stworzyć drugi dom, w którym mogliby zamieszkać już na stałe. Jesteśmy na etapie rozmowy z miastem, może uda się dostać jakiś większy budynek. Zobaczymy. Miasto bardzo życzliwie odnosi się do naszych działań.
- Również nazwa Waszego domu wiele mówi o jego charakterze.
- Chrześcijański dom rozwoju osobistego dla osób w trudnej sytuacji życiowej „Talitha kum”. Jest piosenka Magdaleny Frączek „Talitha kum, mówię ci, dziewczynko, wstań! Wcale nie umarłaś, lecz śpisz”. Bez względu na to, w jak wielkim bagnie człowiek się znajduje i jak mocno upadł, to Jezus z każdej sytuacji potrafi go wydźwignąć. Z Jego pomocą możemy zmienić radykalnie swoje życie i stanąć na nogi.
- Dom istnieje od roku. Czy możecie już mówić o jakichś owocach?
- Przez ten czas dom stał się oparciem dla ponad 40 osób, według nas to dużo. I są wśród nich ludzie, którzy niestety wrócili na ulicę. Ale są też tacy, którzy faktycznie wykorzystali ten czas. Zdajemy sobie sprawę, że owoce możemy zobaczyć dopiero za kilka lat, a może to nawet nie my będziemy te owoce oglądać. Nie robimy tego, żeby podziwiać efekty ani żeby słyszeć podziękowania. Jeżeli ktoś nie chce zmiany w swoim życiu, my go do tego nie zmusimy.
- Jak osoby bezdomne dowiadują się o Was?
Reklama
- Głównie z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, od kuratorów, z Ośrodka Interwencji Kryzysowej. Chcemy zacząć współpracę ze streetwalkerami, którzy będą szukać bezdomnych na ulicach, ale to raczej temat na jesień czy zimę, bo teraz jest ciepło i ludzie sobie sami radzą. Latem, jeśli mają wybrać między alkoholem a noclegiem, to najczęściej wybiorą alkohol. A alkohol jest w naszym domu całkowicie zakazany. Osoba „pod wpływem” nie ma wstępu, może wrócić, jak już wytrzeźwieje. Ta zasada jest bardzo przestrzegana, szczególnie że w domu mieszkają też kobiety w ciąży albo z dziećmi i muszą czuć się bezpiecznie. Odzywają się też do nas zwykli ludzie, którzy informują, że w ich okolicy żyje taki pan, który jest bezdomny i jeśli tylko ten człowiek będzie chciał naszej pomocy, my mu jej udzielimy. Kiedy ktoś prosi nas na ulicy o pieniądze lub jedzenie, to mówimy mu, że mamy taki dom, że można przyjść, porozmawiać, uzyskać kompleksową pomoc. Nie chodzi o to, żeby raz czy drugi dać 2 zł na bułkę – i zastanawiać się czy na pewno kupi za to jedzenie. Zachęcam do tego, żeby informować bezdomnych o naszym domu, nawet napisać adres na karteczce. Wiem, że ludzie chcą pomagać, a często nie wiedzą jak – można właśnie w ten sposób. Pierwszym sprawdzianem, czy osoba prosząca o pomoc faktycznie tego potrzebuje, jest to, czy w ogóle do nas przyjdzie. Są ludzie, którzy przychodzili w nocy albo czekali od samego rana – tak bardzo potrzebowali, żeby im pomóc. A są też tacy, którzy dostali już od nas kilka razy karteczkę z adresem, a nie pojawili się.
- Czy jest jakiś opiekun domu, osoba mieszkająca tam na stałe?
- Tak, zatrudniamy taką osobę. Dobrze by było, gdyby można było zatrudnić więcej pracowników, ale na to nie mamy finansów. Też sami w ramach naszego bycia w fundacji przychodzimy do domu, np. ojciec Paweł jest tam raz w tygodniu, żeby wygłosić katechezę, porozmawiać, wyspowiadać. Chciałoby się przychodzić częściej, robić więcej, ale mamy swoje rodziny i obowiązki, więc wszystkiego nie damy rady. Szczególnie, że mamy też inne projekty.
- Co na przykład?
- W drugie soboty miesiąca w kościele ojców franciszkanów organizujemy razem z fraternią franciszkańską wieczory uwielbienia połączone z konferencją. W czerwcu to spotkanie wyjątkowo robimy w trzecią sobotę, bo wtedy przyjedzie do Zielonej Góry o. Adam Szustak – już dzisiaj serdecznie zapraszam.
Chcielibyśmy też otworzyć w naszym mieście żłobek katolicki. Czemu? Choćby dlatego, że nie podoba nam się, że w tylu innych placówkach dzieci od maleńkości są faszerowane jakimiś halloweenami. Poza tym taki żłobek pomógłby mieszkankom naszego domu – często nie mogą sobie pozwolić na pójście do pracy, bo nie mają z kim zostawić dziecka. Tu ten problem zostałby rozwiązany. Nie wiemy, ile czasu nam to zajmie, zobaczymy, jakimi drogami Pan Bóg nas poprowadzi. A Jego decyzje nas wciąż zaskakują. Przecież nasza fundacja powstała po to, żebyśmy mieli swój dom rekolekcyjny – ale Pan Bóg pokazał nam, że to nie jest najpilniejsze, że ważniejsza teraz jest pomoc ludziom bezdomnym. Dom rekolekcyjny sam w sobie jest świetnym pomysłem, ale to jeszcze nie ten czas. Mogliśmy go stworzyć, modlić się tam, uwielbiać Pana, jednak poprzestanie na tym byłoby hipokryzją, zwłaszcza że modlimy się, by „ubogim głosić Dobrą Nowinę, więźniom wolność” i tak dalej. Pan Bóg nam pokazał, że nie możemy się zamknąć we własnej salce kościelnej, we wspólnocie, w której jest nam dobrze. Musimy iść do ludzi. W końcu Jezus powiedział: „Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie”.